Mieszane uczucia zostały mi po koncercie metalowej legendy w krakowskim
klubie „Kwadrat”… Z jednej strony: radość z pierwszego spotkania z
muzyką Iced Earth na żywo, z drugiej – rozczarowanie. Po pierwsze:
długością tego koncertu oraz – przede wszystkim – dalekim od ideału
brzmieniem.
Ale po kolei… Po raz drugi w ciągu miesiąca spotkałem się z sytuacją,
że supporty zabrzmiały lepiej niż gwiazda wieczoru. W poniedziałkowy
wieczór miałem w „Kwadracie” deja vu z katowickiego koncertu Exodusa. O
ile jednak w stolicy Górnego Śląska Amerykanie przegrali z konsoletą
nieznacznie na punkty, tak w Krakowie ekipa Jona Schaffera poległa na
całej linii. Największym przegranym okazał się Stu Block, którego śpiew
był chwilami po prostu nieczytelny, ginął zupełnie w gitarowo –
perkusyjnym jazgocie. Szkoda wielka, bo przecież partie wokalne to
wartość dodana w utworach zespołu…
Chainsaw zabrzmiało znakomicie, podobnie Horrorscope. Pierwsze dźwięki
„Great Heathen Army” i czar prysł… Jakieś licho poprzestawiało gałki
na konsolecie? A skoro o supportach mowa: obydwie kapele postawiły w 40
minutowych setach na promocję swoich najnowszych wydawnictw. Panowie z
Chainsaw dorzucili jeszcze solidny medley złożony z rockowych i
metalowych klasyków z Judas Priest, Dio, Queen oraz Iron Maiden na
czele. Obydwie załogi zostały również bardzo dobrze przyjęte przez
publiczność. Frekwencja? Bez nadmiernego tłoku na sali, ale lepiej niż
przyzwoicie, biorąc jeszcze pod uwagę poniedziałek oraz wakacje.
Iced Earth przyjechał do Polski w ramach „Incorruptible World Tour”,
nie dziwi więc wyjątkowo liczna reprezentacja kawałków z ostatniej – jak
dotąd – studyjnej płyty. Było ich aż sześć, a piszącego te słowa
wyjątkowo ucieszyła obecność w setliście balladowego „Raven Wing” oraz
epickiej kompozycji „Clear The Way” (na pierwszy bis).
Miłą niespodzianką ze strony Schaffera i spółki były również częste
powroty do stareńkiego materiału z „Night Of The Stormrider”.
Rozbudowany „Pure Evil” bronił się nawet w nierównej walce z jakością
brzmienia… Podobnie jak „The Hunter” i „I Died For You” z krążka „Dark
Saga”. Niespodzianką in minus – pominięcie pomnikowego „Melancholy” z
„Something Wicked…”.
Po godzinie muzycy zeszli ze sceny… Jak to? Już? Tak krótko? Spory
niedosyt, zwłaszcza jeśli pamięta się wspaniałe koncertowe wydawnictwa
Iced Earth – „:Alive In Athens” oraz „Live In Ancient Kurion” (prawie
2,5 godziny muzyki). Wrócili na trzy bisy. Najpierw wspomniany wyżej
„Clear The Way”, a po nim skok o dwie dekady wstecz, na płytę „Something
Wicked This Way Comes”. Pięknie wybrzmiał „Watching Over Me”,
dedykowany zmarłemu niedawno perkusiście Pantery Vinniemu Paulowi,
oczywiście z chóralnym wsparciem publiczności w refrenie (zresztą fani
przyjęli zespół po królewsku, skandując jego nazwę niemal po każdym
utworze). Na finał – „My Own Savior”, którego nie było w setliście
poprzednich koncertów trasy. Kolejna miła niespodzianka, chociaż w
części rekompensująca niedosyt, jaki pozostawił ten wieczór…






Tekst: Robert Dłucik
Zdjęcia: Mariusz Spyra