2018.05.15 – ARENA – Warszawa

arena17

Płyta The Visitor angielskiego zespołu ARENA była niegdyś jedną z moich ulubionych i gdy dowiedziałem się, że po 20 latach Brytyjczycy zagrają ją na trasie koncertowej promującej najnowszy album Double Vision aż jęknąłem z zachwytu. Po latach znów usłyszę na żywo dźwięki, które niegdyś tak wiele dla mnie znaczyły…

Minęły niemal równo 3 lata jak Anglicy zagrali w tym samym miejscu ostatni raz.
Po kilku latach milczenia , po ponad półrocznym pobycie w studiach nagraniowych, wydali nową płytę, z której fragnmenty mieliśmy usłyszeć tego wieczoru. Lecz zanim przekonaliśmy się o wartości nowego materiału gigantów neo proga, na kameralnej scenie warszawskiego klubu swoje umiejętności zaprezentował zespół Art Of Ilussion. Blisko pięcdziesięciominutowy set zespołu zwierajacy materiał z dwóch wydanych przez niego płyt został ciepło przyjęty przez warszawską publiczność i nagrodzony rzęsistymi brawami.

Po trochę długiej bo kilkudziesięciominutowej przerwie na scenie zameldowała się Arena i wybrzmiała cała, znakomita, trzecia w dorobu i dla wielu najlepsza w dyskografii płyta zespołu. Paul Manzi czyściutko wyśpiewał największe hiciory tego wydawnictwa m.in. dynamiczny A Crack In The Ice, melodyjny Double Vison, piękną balladę Serenity i mój ulubiony The Hanging Tree. Łza się w oku zakręciła bo uświadomiłem sobie, że te śliczne melodie słuchałem dokładnie 20 lat temu, gdy byłem jeszcze „piękny i młody”…

Materiał z The Visitor nieliczna, aczkolwiek zacna publiczność przyjeła bardzo gorąco. Wśród gości dostrzegłem wielu dziennikarzy muzycznych z Arturemm Chachlowskim na czele, kilku muzyków z Mirkiem Gilem /Believe/. Był oczywiście prezes warszawskiej Progresji, wielki miłośnik Areny – Marek Laskowski, a także właściciele sklepów muzycznych czy znani kolekcjonerzy płyt.

Nie dopisali niestety zwykli fani proga i wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie byłem na koncercie Areny z tak małą frekwencją, a kilka w życiu dane mi było obejrzeć…
Niech żałują ci co nie byli w Proximie, bo zaraz po świetnym początku w postaci The Visitor, Arena odegrała dwa znakomite kawałki z najnowszej płyty. Pierwszy, bardzo melodyjny pt. Poisoned, ma szanse stać się prawdziwym hitem zespołu oraz drugi, rozbudowany instrumentalnie, pełen patosu i ”arenowskiego” stylu – The Mirror Lies. Aż szkoda, że tylko dwa utwory wybrzmialy z cieplutkiego jeszcze wydawnictwa grupy bo naprawdę w wersji koncertowej słuchało ich się znakomicie. Na deser zespół zagrał jeszcze parę swoich standardów jak niezapomniany Solmon z debiutanckiego krążka Songs from the Lions Cage, a także wspaniałą wersję Cryjng For Help VII .
W tym ostatnim utworze genialny jak zwykle gitarzysta John Mitchell/jego solówka w Serenity dosłownie wbiła wszystkich w ziemię/ zamienił się miejscami w Clivem Nolanem, który okazało się potrafi nieżle grać i na gitarze.

Tak na marginesie to po trzech latach właściwie tylko Mitchel niewiele się zmienił. Założyciel Marillion i Areny – Mick Pointer strasznie wychódł i postarzał się o dobrą dekadę, a Nolan przeciwnie – przybral na wadze co najmniej następne 10 kg… Metamorfozę przeszedł także wokalista Paul Manzi, z którym miałem okazję pogawędzić po koncercie. Wyszczuplał i sprawiał wrażenie wyraźnie szczęśliwego. Okazało się, że jest zakochany….Nagrał ze swoją dziewczyną kilka melodyjnych, akustycznych kawałków i nawet myśli o wydaniu z nią płyty. Paul obiecał, że zespół częściej niż co trzy lata będzie przyjeżdzać do Polski, bo pomimo nielicznej publiki – czuje się tu znakomicie.

W kuluarach można było przedpremierowo nabyć najnowszy, ładnie wydany w digipacku album zespołu, a także kilka starszych płyt oraz m.in. sygnowane pałki Micka Pointera, które cieszyły się spory wzięciem /dwie wylądowały także w mojej kolekcji /.

Wieczór z Areną minął trochę za szybko.Chociaż od kilku lat słucham tego zespołu stosunkowo rzadko, przekopując ogromne zasoby światowego proga, to jednak wysłuchanie na żywo The Visitor sprawiło mi ogromną frajdę. Kawałek nowej płyty także udowodnił, że Arena wziąż ma sporo do powiedzenia. Mitchel to nadal jest jeden z najlepszych progresywnych gitarzystów na świecie/jeśli ktoś nie przepada za Areną, to warto było tylko przyjść posłuchać i popatrzeć jak on znakomicie wymiata!/, Nolan czaruje na klawiszach jak mało kto, a Manzi śpiewa nie gorzej niż Paul Wrightson – niemal już legendarny, były frontman zespołu. I tylko żal, że tak pięknym wieczorem cieszyła się z zespołem taka niewielka garstka najwierniejszych jego fanów…

arena
arena
arena
arena
arena
arena

Z nostalgią i lekkim wzruszeniem wrażenia spisał
Andrzej „Gandalf” Baczyński
Zdjęcia: Marek „Grendel’ Śmietański

Dodaj komentarz