2018.04.19 – BATUSHKA, OBSCURE SPHINX, ENTROPIA – Wrocław

batushka_23_04_2018

Główny trzon metalowej ekstremy o polskich korzeniach stopniowo zdaje się ewoluować. Skład zespołów go tworzących ulega zmianie, choć ów zjawisko nie jest jakoś specjalnie gwałtowne. Nie skłamię jednak, jeśli powiem, że obok towarów eksportowych w postaci VADER, BEHEMOTH, DECAPITATED i HATE, swoje terytorium (również poza granicami naszego kraju) coraz wyraźniej zaznacza kolejny gracz, tajemnicza grupa BATUSHKA. Zespół sukcesywnie rośnie w siłę zdobywając coraz większą rzeszę fanów. Ewidentnie zdaje się to potwierdzać frekwencja podczas ich występów i w sumie trudno się temu dziwić – zespół ma wiele do zaoferowania, a to co tworzy nie pozwala na obojętność. Można było się o tym przekonać podczas wrocławskiego koncertu inicjującego trasę „I Pielgrzymka Polska”.

Do towarzystwa BATUSHKA zaprosiła dwie inne grupy. Jedną z nich była dolnośląska ENTROPIA, młody zespół (kwintet) parający się dźwiękami z pogranicza psychodelicznego post/black metalu w mrocznym wydaniu. Zespół zaprezentował zgrabny półgodzinny set, podczas którego nie brakowało muzycznych osobliwości. Ich występ uświetniały wyświetlane animacje dodające całości specyficznego klimatu. Panowie nie wdawali się w zbędne konwersacje i skupiali się przede wszystkim na dźwiękach. Te nierzadko miały improwizowany charakter, gdzie istotne znaczenie odgrywa warstwa instrumentalna. Jak na przysłowiowy „otwieracz”, zespół pozostawił po sobie całkiem przyzwoite wrażenie.

Entropia

W następnej kolejności na scenie zaprezentowała się stołeczna formacja OBSCURE SPHINX przewodzona przez Zofię „Wielebną” Fraś. Można pokusić się o stwierdzenie, że twórcy wydanego w 2016 roku „Epitaphs”, kontynuowali klimat, jaki zapoczątkowali ich poprzednicy. Podczas godzinnego występu nie brakowało pokręconych, często transowych dźwięków, czemu towarzyszyły impulsywne ruchy wokalistki, która dostosowywała je do perkusyjnych ciosów. Niekiedy wiła się w konwulsjach niczym opętana bohaterka z ekranizacji „Egzorcyzmów Emily Rose” i chyba trochę było tego za dużo. Pozytywne wrażenie, oprócz przyozdobionego światełkami mikrofonu, robiła oprawa świetlna, gra świateł była wprawnie zsynchronizowana z muzyką i w sumie brakowało jedynie wizualizacji. Początkowo grupa przykuwała uwagę, ale w miarę upływu czasu moje zainteresowanie ich występem malało. Niby wszystko było w porządku, ale jednolita forma oraz znikoma chwytliwość powodowały u mnie coraz większe znużenie. Tym niemniej wśród zgromadzonej publiczności dało się zaobserwować raczej pozytywne reakcje. Dlatego kiedy o 21 zespół schodził ze sceny, robił to przy udziale gromkich braw, co nie było obojętne muzykom – byli tym widocznie poruszeni (może poza wokalistką, która wciąż pozostawała jakby w innym świecie). Gitarzysta, w ramach podziękowań za ciepłe przyjęcie, obdarował publiczność gitarowymi kostkami – miły gest.

Obscure Sphinx

Następnie szybko przystąpiono do przygotowania sceny na występ gwiazdy wieczoru – było co robić, bo cała oprawa, mnogość wszelkiej maści rekwizytów robiła wrażenie. Wzmożona aktywność technicznych podczas półgodzinnej przerwy nie traciła na sile – wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Tak przynajmniej mogło się wydawać, kiedy punktualnie o czasie zza kulis, niespiesznie wyłaniali się kolejni zakapturzeni i zamaskowani „zakonnicy”. Na scenie zostały odpalane kolejne knoty licznych świec. Miejsce na bocznej ławie kolejno zajmowały cztery tajemnicze postacie. Nie obyło się jednak bez gorączkowych sytuacji… Okazało się, że kiedy jeden z gitarzystów intonował wstępne melodie, drugi nie mógł wydobyć żadnego dźwięku – taki psikus! Chwile napięcia przedłużały się w czasie, ale nikt nie stracił zimnej krwi. Na całe szczęście udało się wyjść z opresji bez większego uszczerbku (brawa za opanowanie dla ministranta.. tfuu.. technicznego, uratował sytuację). Chwała Bogu… tfuu… tzn. jego opozycji, że BATUSHKA nie korzystali z intro puszczonego z taśmy. Kiedy wszystko wróciło do normy, zaczęło się to, na co wszyscy czekali – muzyczna liturgia zaczęła nabierać tempa. Centralne miejsce na scenie, za swoją amboną zajął przyodziany – jak zresztą każda z osób posługujących – w trupi habit „Ojczulek”. Na początek pozwolił sobie na gestykularne ruchy kadzielnicą i przystąpił do odprawiania kolejno prezentowanych, tzn. litanii. Nie stronił przy tym od ceremonialnych zaśpiewów, które stanowiły uzupełnienie dla blackowego jazgotu. Wokalnie mógł liczyć na wsparcie czterech postaci, które oprócz obrzędowych chórów, zajmowały się obsługą liturgicznych przeszkadzajek (dzwonki, kołatki).

Batushka
Batushka

Wprost niewiarygodne wrażenie robiła bogata oprawa całego spektaklu, będąca uzupełnieniem obrazoburczych treści. Oprócz proporców na froncie sceny oraz ogromnego baneru (na tyle) ze znamienną „cerkiewną” symboliką, oczywiście odpowiednią przeobrażoną (lub jak kto woli, sprofanowaną). Mistycyzmu dodawały także gęsto puszczane dymy (na niskiej wysokości) wydobywające się w trakcie całego występu – dawało to wrażenie jakby podłoga pływała – świetny efekt! Na froncie ustawiono także cztery czary, które w poszczególnych momentach zajmowały się ogniem, co było zsynchronizowane z muzyką. Zestaw perkusyjny został przesłoniony ekranem akustycznym odpowiednio dostosowanym klimatycznie do oprawy scenicznej. W trakcie występu „celebrans” wykonywał rytualne ruchy zapalonymi świecami; miało też miejsce podniesienie obrazu (okładki debiutu). Publiczność entuzjastycznie reagowała na to, co działo się na scenie i tak też podczas charakterystycznego wstępu do „Yekteníya 3” wdała się w dialog – po kolejnych dźwiękach obrzędowych instrumentów, pojawiały się krótkie serie oklasków.
Kiedy świece powoli się dopalały, „Ojczulek” pobłogosławił zgromadzonych, a następnie pokoropił ich wodą święconą… tfu… „zbezczeszczoną”! Nagle ni stąd ni zowąd, publiczność została „odgrodzona” kurtyną dymową, a kiedy ona opadła – na scenie nie było już nikogo. Wytęp niespodziewanie dobiegł końca i choć wielu (w tym i ja) liczyło na kontynuację, nic więcej już się nie wydarzyło, a o bisach nie było mowy – koniec liturgii i basta! Z drugiej strony, dotychczasowy dorobek zespołu nie pozwala na dłuższy set i trzeba się z tym liczyć (niedosyt też ma jednak swoje pozytywne strony – ma się ochotę na więcej).

Batushka

Podsumowując, koncert był jak najbardziej udany, szczególnie mając na względzie finałowy show. I mimo, że po ostatniej wizycie grupy BATUSHKA we Wrocławiu (u boku BEHEMOTH, przewodzonego przez entuzjastę sztucznych fallusów), miałem nieodparte wrażenie, iż formuła zespołu dość szybko ulegnie wyczerpaniu; teraz muszę stwierdzić, że moje obawy były mylne. Coś mi podpowiada, iż misja grupy BATUSHKA dopiero się rozpoczyna i może mieć charakter ogólnoświatowy. Czy moje rokowania okażą się prawdziwe czy też nie, zweryfikuje najbliższa przyszłość. Ta prawdopodobnie okaże się łaskawa dla twórców tak zjawiskowego debiutu, jakim niewątpliwie była/jest „Litourgiya”. Czekam na więcej!

Tekst: Marcin Magiera
Zdjęcia: Karolina i Marcin Magiera

Dodaj komentarz