Czwarta już edycja legionowskiego festiwalu muzyki progresywnej zaczęła
się dla mnie trochę pechowo. Atak zimy i potężne piątkowe korki w
stolicy spowodowały, że trudno było dojechać 30 km do podwarszawskiej
miejscowości, która po raz kolejny gościła kilka bardzo interesujących
zespołów, z brytyjską gwiazdą – grupą GALAHAD na czele.
Niestety ominął mnie koncert grupy proAge, która z przerwami gra już
ponad 30 lat. Zdaniem mojego dobrego znajomego, nie był on jakimś
wielkim wydarzeniem, a zespół grał trochę chaotycznie. Oczywiście to
subiektywna opinia jednego słuchacza, być może mój odbiór tego koncertu
byłby całkiem inny…
Spóźniłem się też kilkanaście minut na występ zespołu Yesternight, który
zebrał bardzo dobre recenzje po wydaniu ubiegłorocznej, debiutanckiej
płyty pt.The False Awekening. Trochę źle nagłośniony koncert potwierdził
jednak duży potencjał grupy, grającej przestrzenny, melodyjny rock,
inspirowany wieloma gatunkami muzycznymi. Mnie podobał się też ciepły i
dość charakterystyczny głos wokalisty – Marcina Boddemana.
Gwiazdą pierwszego dnia festiwalu był niezwykle ceniony, także
zagranicą, występujacy w różnych składach od ponad 20 lat zespół Lizard.
Musze się przyznać, że nigdy nie miałem okazji zobaczyć tej grupy na
żywo, ale słyszałem, że ich koncerty są bardzo energetyczne i na scenie
zawsze dają z siebie sto procent. Nie inaczej było w kameralnej sali
widowiskowej legionowskiego ratusza. Głównie za sprawą charyzmatycznego
frontmana Damiana Bydlińskiego zespół szybko złapał dobry kontakt z
publicznością /chyba przez warunki pogodowe nie tak liczną jak zwykle w
tym miejscu/. Lizard zaprezentował repertuar prawie z całego okresu
swojej twórczości – od niezapomnianej i cenionej pierwszej płyty pt. W
Galerii Czasu /m.in. Ogród Przeznaczenia czy brawurowo wykonany
Autoportret/, aż do najnowszego repertuaru. Występ został ciepło
przyjęty przez legionowską publikę, czego dowodem były dwa bisy
ubarwione świetnym kawałkiem pt. Bez Litości. Szkoda tylko, że
nagłośnienie sceny pierwszego dnia nie było najlepsze i zbyt mocno
wyeksponowana i dudniąca perkusja trochę zakłócała odbiór wartościowej
muzyki zarówno Yesternight jak i Lizard.
Drugi dzień festiwalu rozpoczął zespół Metus, który niezwykle rzadko
koncertuje, a legionowski występ był ponoć dopiero czwartym pokazem
grupy na żywo. Nigdy nie byłem jakimś fanem Metusa, niezbyt mi
odpowiadał mroczny klimat jego muzyki z elementami metalu ani niski,
aczkolwiek bardzo charakterystyczny głos wokalisty Marka Juzy. Ponad
godzinny występ został jednak bardzo ciepło przyjety przez liczniejszą
publikę, a ja z przyjemnością słuchałem gry na gitarze świetnego tego
dnia Marcina Kruczka, który po dwudziestokilkuminutowej przerwie pojawił
się znów na scenie, tym razem z zespołem The Ryszard Kramarski Project.
Nie będę ukrywał, że na występ jednego z moich ulubionych muzyków
polskiej sceny progresywnej czekałem już od roku, kiedy to z panem
Ryszardem żartowałem podczas poprzedniej edycji, że za 12 miesięcy
powinien wystąpić i zaprezentować na żywo wtedy cieplutko wydaną ,
pierwszą solową płytę. I właśnie cały repertuar z krążka pt. Music
Inspired By The Little Prince mogliśmy wysłuchać w legionowskim ratuszu.
Występ guru polskiej sceny progresywnej był naprawdę znakomity,
okraszony popisami wokalnymi bardzo tego dnia rozgadanej Karoliny
Leszko, ale także niesamowitymi solówkami Marcina Kruczka, moim zdaniem
już prezentującego poziom naprawdę światowy…
Po odegraniu całej solowej płyty, niejako na deser publiczność
otrzymala prawdziwą perełkę – czyli dwa utwory z debiutanckiego projektu
Kramarskiego – Framauro. Oczywiście w nowych aranżacjach, zaśpiewane po
angielsku i ozdobione cudowną grą na gitarze Kruczka. Po prostu palce
lizać… Kramarski zapowiedział na jesień wydanie kolejnej płyty, która
oprze się na repertuarze z Framauro, ale dostanie nowy aranżacyjny szlif
i angielskie słowa. Sądząc po próbce jaką dostaliśmy w Legionowie –
będzie to kolejne udane wydawnictwo Kramarskigo i jego zespołu.
Wisienką na torcie i zwieńczeniem dwudniowego festiwalu był występ
gwiazdy – cenionego w Polsce zespołu Galahad. Od razu zaznaczę, że
uwielbiam Anglików i ich twórczość, ale trochę obawiałem się ich występu
pomny tego, że opuścił ich niezwykle żywiołowy i utalentowany
gitarzysta Roy Keyworth, a w jego rolę wcielił się dawny basista
zespołu/grał na niezapomnianej płycie Empires Never Last/ – korpulentny
Lee Abraham.
Już pierwszy, tytułowy utwór Seas Of Change ze znakomitego, ostatniego
wydawnictwa zespołu całkowicie rozwiał moje wątpliwości. Stu Nicholson i
jego ekipa zaczęła koncert z przytupem, a Lee prezentował się na
gitarze równie dobrze jak jego poprzednik. Dalej usłyszeliśmy wielkie
hiciory zespołu: melodyjny Guardian Angel, dynamiczny Empires Never
Last, niezapomniany Sleepers czy mój ukochany, nostalgiczny This Life
Could Be My Last. Aby było ciekawiej zespół zaprezentował także stare
kawałki ze swojej debiutanckiej płyty pt. Nothing Is Written, wydanej w
1991 roku. Mnie jednak najbardziej podobała się odegrana na sam koniec
druga część najnowszego albumu zespołu. Obaj gitarzyści wyszli z
instrumentami do publiczności, a solówka Lee Abrahama, którą odegrał dwa
metry od mojego krzesła na długo pozostanie mi w pamięci.
Nie tylko moim zdaniem, był to najlepszy koncert podczas czterech edycji
legionowskiego festiwalu, który przebił nawet świetny, ubiegłoroczny
występ Szwedów z Trettioariga Kriget.
Oprócz wspaniałych wrażeń czysto muzycznych wielkim plusem
perfekcyjnie, jak zwykle, zorganizowanej imprezy, była możliwość nabycia
w kuluarach płyt i to nie tylko wszystkich występujacych zespołów, ale
także /dzięki Witkowi Andree z firmy Oskar/ znakomitych nowości z kręgu
proga. Moja płytoteka wzbogaciła się o kilkanaście nowych pozycji, a
widziałem, że wielu fanów także ochoczo wydawało pieniądze na
progresywne perełki, które na co dzień nie jest tak łatwo nabyć.
Cóż, wypada nam teraz cierpliwie czekać na kolejną edycję legionowskiej
imprezy, mając nadzieję, że jej animator i główny organizator Mikołaj
Madejak znów nas czymś mile zaskoczy…
wrażenia spisał w pełni ukontentowany
Andrzej „Gandalf” Baczyński