2018.03.16-17 – PROGROCKFEST – Legionowo

legionowo 2018

Czwarta już edycja legionowskiego festiwalu muzyki progresywnej zaczęła się dla mnie trochę pechowo. Atak zimy i potężne piątkowe korki w stolicy spowodowały, że trudno było dojechać 30 km do podwarszawskiej miejscowości, która po raz kolejny gościła kilka bardzo interesujących zespołów, z brytyjską gwiazdą – grupą GALAHAD na czele.

Niestety ominął mnie koncert grupy proAge, która z przerwami gra już ponad 30 lat. Zdaniem mojego dobrego znajomego, nie był on jakimś wielkim wydarzeniem, a zespół grał trochę chaotycznie. Oczywiście to subiektywna opinia jednego słuchacza, być może mój odbiór tego koncertu byłby całkiem inny…
Spóźniłem się też kilkanaście minut na występ zespołu Yesternight, który zebrał bardzo dobre recenzje po wydaniu ubiegłorocznej, debiutanckiej płyty pt.The False Awekening. Trochę źle nagłośniony koncert potwierdził jednak duży potencjał grupy, grającej przestrzenny, melodyjny rock, inspirowany wieloma gatunkami muzycznymi. Mnie podobał się też ciepły i dość charakterystyczny głos wokalisty – Marcina Boddemana.

Gwiazdą pierwszego dnia festiwalu był niezwykle ceniony, także zagranicą, występujacy w różnych składach od ponad 20 lat zespół Lizard. Musze się przyznać, że nigdy nie miałem okazji zobaczyć tej grupy na żywo, ale słyszałem, że ich koncerty są bardzo energetyczne i na scenie zawsze dają z siebie sto procent. Nie inaczej było w kameralnej sali widowiskowej legionowskiego ratusza. Głównie za sprawą charyzmatycznego frontmana Damiana Bydlińskiego zespół szybko złapał dobry kontakt z publicznością /chyba przez warunki pogodowe nie tak liczną jak zwykle w tym miejscu/. Lizard zaprezentował repertuar prawie z całego okresu swojej twórczości – od niezapomnianej i cenionej pierwszej płyty pt. W Galerii Czasu /m.in. Ogród Przeznaczenia czy brawurowo wykonany Autoportret/, aż do najnowszego repertuaru. Występ został ciepło przyjęty przez legionowską publikę, czego dowodem były dwa bisy ubarwione świetnym kawałkiem pt. Bez Litości. Szkoda tylko, że nagłośnienie sceny pierwszego dnia nie było najlepsze i zbyt mocno wyeksponowana i dudniąca perkusja trochę zakłócała odbiór wartościowej muzyki zarówno Yesternight jak i Lizard.

Drugi dzień festiwalu rozpoczął zespół Metus, który niezwykle rzadko koncertuje, a legionowski występ był ponoć dopiero czwartym pokazem grupy na żywo. Nigdy nie byłem jakimś fanem Metusa, niezbyt mi odpowiadał mroczny klimat jego muzyki z elementami metalu ani niski, aczkolwiek bardzo charakterystyczny głos wokalisty Marka Juzy. Ponad godzinny występ został jednak bardzo ciepło przyjety przez liczniejszą publikę, a ja z przyjemnością słuchałem gry na gitarze świetnego tego dnia Marcina Kruczka, który po dwudziestokilkuminutowej przerwie pojawił się znów na scenie, tym razem z zespołem The Ryszard Kramarski Project.

Nie będę ukrywał, że na występ jednego z moich ulubionych muzyków polskiej sceny progresywnej czekałem już od roku, kiedy to z panem Ryszardem żartowałem podczas poprzedniej edycji, że za 12 miesięcy powinien wystąpić i zaprezentować na żywo wtedy cieplutko wydaną , pierwszą solową płytę. I właśnie cały repertuar z krążka pt. Music Inspired By The Little Prince mogliśmy wysłuchać w legionowskim ratuszu. Występ guru polskiej sceny progresywnej był naprawdę znakomity, okraszony popisami wokalnymi bardzo tego dnia rozgadanej Karoliny Leszko, ale także niesamowitymi solówkami Marcina Kruczka, moim zdaniem już prezentującego poziom naprawdę światowy…
Po odegraniu całej solowej płyty, niejako na deser publiczność otrzymala prawdziwą perełkę – czyli dwa utwory z debiutanckiego projektu Kramarskiego – Framauro. Oczywiście w nowych aranżacjach, zaśpiewane po angielsku i ozdobione cudowną grą na gitarze Kruczka. Po prostu palce lizać… Kramarski zapowiedział na jesień wydanie kolejnej płyty, która oprze się na repertuarze z Framauro, ale dostanie nowy aranżacyjny szlif i angielskie słowa. Sądząc po próbce jaką dostaliśmy w Legionowie – będzie to kolejne udane wydawnictwo Kramarskigo i jego zespołu.

Wisienką na torcie i zwieńczeniem dwudniowego festiwalu był występ gwiazdy – cenionego w Polsce zespołu Galahad. Od razu zaznaczę, że uwielbiam Anglików i ich twórczość, ale trochę obawiałem się ich występu pomny tego, że opuścił ich niezwykle żywiołowy i utalentowany gitarzysta Roy Keyworth, a w jego rolę wcielił się dawny basista zespołu/grał na niezapomnianej płycie Empires Never Last/ – korpulentny Lee Abraham.
Już pierwszy, tytułowy utwór Seas Of Change ze znakomitego, ostatniego wydawnictwa zespołu całkowicie rozwiał moje wątpliwości. Stu Nicholson i jego ekipa zaczęła koncert z przytupem, a Lee prezentował się na gitarze równie dobrze jak jego poprzednik. Dalej usłyszeliśmy wielkie hiciory zespołu: melodyjny Guardian Angel, dynamiczny Empires Never Last, niezapomniany Sleepers czy mój ukochany, nostalgiczny This Life Could Be My Last. Aby było ciekawiej zespół zaprezentował także stare kawałki ze swojej debiutanckiej płyty pt. Nothing Is Written, wydanej w 1991 roku. Mnie jednak najbardziej podobała się odegrana na sam koniec druga część najnowszego albumu zespołu. Obaj gitarzyści wyszli z instrumentami do publiczności, a solówka Lee Abrahama, którą odegrał dwa metry od mojego krzesła na długo pozostanie mi w pamięci.

Nie tylko moim zdaniem, był to najlepszy koncert podczas czterech edycji legionowskiego festiwalu, który przebił nawet świetny, ubiegłoroczny występ Szwedów z Trettioariga Kriget.
Oprócz wspaniałych wrażeń czysto muzycznych wielkim plusem perfekcyjnie, jak zwykle, zorganizowanej imprezy, była możliwość nabycia w kuluarach płyt i to nie tylko wszystkich występujacych zespołów, ale także /dzięki Witkowi Andree z firmy Oskar/ znakomitych nowości z kręgu proga. Moja płytoteka wzbogaciła się o kilkanaście nowych pozycji, a widziałem, że wielu fanów także ochoczo wydawało pieniądze na progresywne perełki, które na co dzień nie jest tak łatwo nabyć.

Cóż, wypada nam teraz cierpliwie czekać na kolejną edycję legionowskiej imprezy, mając nadzieję, że jej animator i główny organizator Mikołaj Madejak znów nas czymś mile zaskoczy…

wrażenia spisał w pełni ukontentowany
Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz