Warszawski Dworzec Centralny przywitał mnie wielkim banerem, z
wizerunkami potencjalnie największych, olimpijskich, medalowych nadziei
i napisem „kibicuj naszym”. Tego dnia, nie było jednak jak wprowadzić
tego hasła w życie. Muzyka, która miała zabrzmieć na żywo w Klubie
Progresja, w ramach kolejnej edycji Warsaw Prog Days, była tym czymś, co
sprawiło, że trzeba było odłożyć kibicowanie na później.
Z koncertowego repertuaru, z powodu kłopotów zdrowotnych wokalisty,
wypadła niestety miejscowa formacja Lion Shepherd. Organizatorzy
postanowili więc o godzinę przesunąć początek imprezy. Koncertowy
maraton rozpoczął się więc o godz. 19.00. Dziennikarz muzyczny „Teraz
Rocka”, a jednocześnie gitarzysta progresywnej, żywej legendy, grupy
Collage – Michał Kirmuć, do swojego CV mógł wpisać kolejną profesję –
konferansjer. Trzeba przyznać, że Tomasz Kammel, czy Krzysztof Ibisz,
nie zrobiliby tego lepiej. Z pewnością wypadł bardziej naturalnie, niż
sławni panowie z telewizji.
Wracając do zespołu Lion Shepherd. Paradoksalnie Warszawiaków mogłem
oglądać na scenie Mega Clubu w Katowicach, natomiast do Warszawy
przyjechałem po to, aby zobaczyć m.in.: katowicki Here On Earth. Zespół
zadebiutował niedawno, cieszącą się dobrymi opiniami zarówno prasy
muzycznej jak i rosnącej liczby sympatyków, płytą „In Elipsis”.
Katowiczanie aktualnie są w trakcie pracy nad swoim drugim albumem. Tego
wieczoru pochwalili się więc porcją nowych kompozycji. Właśnie od
nowości – „Dream Walk”, zaczęli. Potem zabrzmiał dobrze znany „Pears
Before Swine” i „Time” i kolejna porcja nowości: „Alterity”, oraz
bardzo liryczny „Layers”. Konfrontując stare z nowym, można
wywnioskować, że zespół kontynuuje swój mroczny, depresyjny, metalowy
styl, w którym nie da się ukryć, słychać wpływy takich zespołów jak
Anathema, Katatonia, Nine Stones Close, a po części także Riverside, czy
Tool. Jeżeli chodzi o rodzimy kierunek muzyczny, nie ma jednak zbyt
wielu zespołów, penetrujących podobne rejony muzyczne, więc czemu w
„trybie” błyskawicznym, nie możemy mieć własnego odpowiednika podobnego
stylu? Nasączone melancholią „muzyczne plamy”, pełne „dekadencji w
mollowej tonacji” nuty , we mnie akurat trafiają. Miałem przyjemność
słyszeć „Heart On Earth” na żywo wielokrotnie, muszę jednak przyznać,
jeżeli chodzi o ustawienie dźwięku, w „Progresji” zabrzmieli najpełniej.
To niejedyny śląski akcent tego wieczoru. Po krótkiej przerwie na scenie
pojawił się, pochodzący z Wodzisławia – nie, nie Walfad, lecz
Gallileous. Charyzmatyczna wokalistka zaprosiła nas na wspólną
kosmiczną podróż. Jeżeli chodzi o muzykę, Gallileous, to faktycznie
prawdziwa space rockowa petarda. Zespół przemierza jednak różne muzyczne
konstelacje. Podobno zaczynali jako zespół doom metalowy – to
oczywiście słychać. Obecnie bliżej im jednak do stonerowych klimatów, w
których nie brak psychodelicznych i space rockowych wycieczek, z
odchyłami w stronę rock and rolla, a nawet i twista. Od doom metalu do
twista, wbrew pozorom, droga nie tak daleka. Trzeba przyznać, że muzyka
Gallileous nadaje się wprost idealnie do odbioru na żywo. I tutaj
kolejny paradoks. Byłem pod dużym wrażeniem zeszłorocznego koncertu
norweskiego Pristine, w chorzowskiej „Leśniczówce” i nie miałem
pojęcia, że tuż za miedzą, w Wodzisławiu Śląskim , istnieje podobne
zjawisko, nazywa się Gallileous! Ania Pawlus, posiada nie mniejszą
charyzmę, oraz warunki głosowe, co Heidi Solheim. To co wyczynia ze
swoim głosem, w kompozycji „The Sound Of Stereosund”, powodowało ciarki
na ciele. Po koncercie musiałem udać się na stoisko z merchem by jak
najszybciej nadrobić zaległości. Tym sposobem, okładkowy czerwony
Cadillac, zdobiący płytę „Stereotrip”, zaparkował na mojej półce,
gdzieś pomiędzy płytami pomorskiego „Ampacity”.
Pora na oczekiwany przez wielu „Amarok”. Projekt Michała Wojtasa, po
długoletniej przerwie powrócił z nową płytą. Dzień koncertu – 9 lutego
2018, był równocześnie dniem premiery tejże płyty, w wersji winylowej.
Michał, to człowiek orkiestra, nie ogranicza się do gitar, często
korzysta z niekonwencjonalnych instrumentów, takich jak: harmonium, czy
theremin. Otacza się również szerokim instrumentarium perkusyjnym, za
które odpowiedzialna jest małżonka artysty, a do wspólnego wykonania
„Two Sides ”zaprosił grającego na duduku Sebastiana Wielądka.
Przeniesienie takiego arsenału instrumentalnego na scenę, nie jest
sprawą łatwą. Muzyka jaką prezentuje Amarok, to w większości muzyka
instrumentalna, mały dźwiękowy problem z mikrofonami, nie spowodował
więc większej tragedii. Na nowej płycie znajdują się oczywiście
kompozycje, na których pojawiają się wokale. Gościnnie w utworze
„Idyll” zaśpiewał Mariusz Duda, natomiast w „Nuke”, Colin Bass. W rolę
Mariusza Dudy na scenie wcielił się, grający również na gitarze i
gitarze basowej Konrad Pajek. Partie wokalne Colina Bassa, zaśpiewał
oczywiście sam Colin Bass. Płyta „Hunt”, była bez wątpienia jedną z
wyróżniających się ubiegłorocznych pozycji, z prog rockowego kręgu.
Tego wieczoru oprócz większości kompozycji z tejże płyty, muzycy z
przyjemnością cofnęli się wstecz. Była i „Khana”, z jedynki, fragmenty
„Neo Way” z dwójki, „Landscape” i tytułowa „Metanoia”, z trójki.
Po kolejnej przerwie techniczne, na scenie pojawili się praktycznie ci
sami muzycy. Colina Bassa, z założenia, wspierać miał cały zespół
Amarok, oraz gość specjalny. Do muzyków dołączył więc, jeszcze jeden
znakomity muzyk, gitarzysta byłej formacji Quidam, a obecnie
Riverside, Maciek Meller. Jego obecność mogła sugerować, że w
koncertowym secie znajdą się kompozycje z wydanej w 1998 roku, w naszym
kraju płyty „An Outcast Of The Islands”. Nie zabrakło oczywiście
utworów, z najnowszego albumu artysty „At Wild End”. Było kilku
śmiałków, którzy wyśpiewywali na zakończenie wraz z Colinem, refren
kompozycji „Goodbye to Albion” . No cóż… Goodbye to Albion, goodbye
Collin, see you at Camel concerts…
O ile grupa Gallileous zaserwowała nam kosmiczną podróż, tak Berlińczycy
z Cogans Bluff, niczym bohaterowie Gwiezdnych Wojen, zabrali nas w
najdalsze zakątki galaktyki. Ich najnowszy album nosi wszak tytuł
„Flying To The Stars”. Przyznam się bez bicia, że twórczość tego
zespołu była dla mnie czarną dziurą. Pierwszy kontakt z ich muzyką,
był więc, jak skok w nadprzestrzeń, na pokładzie Sokoła Millenium. To co
prezentują ci ludzie na scenie, to prawdziwe, bezkompromisowe
szaleństwo. Muzyka nie pozbawiona pewnej dozy poczucia humoru, bardzo
mocno oddziałująca swoją ekspresją, muzyka trudna do jednoznacznego
sklasyfikowania. Czy to jeszcze rock progresywny? Nazwałbym go raczej
rockiem totalnym, albo rockiem wyzwolonym. Perkusista gra na bardzo
nisko ułożonej perkusji w taki sposób, jakby chciał wbić jej
poszczególne elementy w ziemię, do tego garażowe, brudne brzmienie
gitar, a nad wszystkim szalejące, niczym silniki kosmicznej machiny,
dźwięki dwuosobowej sekcji dętej. Kompozycje swoją strukturą bardzo
często przypominają styl klasycznego bolera. Ta niemiecka awangarda,
kolejny już raz zmieniła moje postrzeganie muzyki, prawie tak, jak
niegdyś zrobił to maestro Fripp, ze swoim King Crimson.
Z Warsaw Prog Days niepostrzeżenie, zrobił się Warsaw Prog Nights.
Impreza wymknęła się trochę organizatorom, z czasowych ram. Ci, którzy
dotrwali do końca, pewnie tego nie żałują.
Marek Toma
Set- lista Here On Earth
1. Dream Walk
2. Pearl Before Swine
3. Time
4. Alterity
5. Layers
Set- lista Gallileous:
1. Eaten By The Univerce
2. Sonic Boom
3. Koniki
4. Open Window
5. Born Into Space
6. Dust On My Back
7. Stereo Sun
8. Stereotrip
9. Twist
Set-lista Amarok:
1. Anonymous
2. Distorted Soul
3. Khana
4. Landscape
5. Idyll
6. Two Sides
7. Winding Stairs
8. Neo Way
9. Nuke
10. Metanoia
Set-lista Colin Bass:
1. Nowhere To Run
2. Darkness On Leather Lake
3. As Far As I Can See
4. Walking To Santiago
5. When Will You Ever Learn
6. Burning Bridges
7. Holding Out My Hand
8. At Wild End
9. Denpasar moon
10. Godbye To Albion
Set- lista Cogans Bluff:
Kosmos!