2018.02.09 – Warsaw Prog Days 2018 – Warszawa

1802wpd-m

Warszawski Dworzec Centralny przywitał mnie wielkim banerem, z wizerunkami potencjalnie największych, olimpijskich, medalowych nadziei i napisem „kibicuj naszym”. Tego dnia, nie było jednak jak wprowadzić tego hasła w życie. Muzyka, która miała zabrzmieć na żywo w Klubie Progresja, w ramach kolejnej edycji Warsaw Prog Days, była tym czymś, co sprawiło, że trzeba było odłożyć kibicowanie na później.

Z koncertowego repertuaru, z powodu kłopotów zdrowotnych wokalisty, wypadła niestety miejscowa formacja Lion Shepherd. Organizatorzy postanowili więc o godzinę przesunąć początek imprezy. Koncertowy maraton rozpoczął się więc o godz. 19.00. Dziennikarz muzyczny „Teraz Rocka”, a jednocześnie gitarzysta progresywnej, żywej legendy, grupy Collage – Michał Kirmuć, do swojego CV mógł wpisać kolejną profesję – konferansjer. Trzeba przyznać, że Tomasz Kammel, czy Krzysztof Ibisz, nie zrobiliby tego lepiej. Z pewnością wypadł bardziej naturalnie, niż sławni panowie z telewizji.

Wracając do zespołu Lion Shepherd. Paradoksalnie Warszawiaków mogłem oglądać na scenie Mega Clubu w Katowicach, natomiast do Warszawy przyjechałem po to, aby zobaczyć m.in.: katowicki Here On Earth. Zespół zadebiutował niedawno, cieszącą się dobrymi opiniami zarówno prasy muzycznej jak i rosnącej liczby sympatyków, płytą „In Elipsis”. Katowiczanie aktualnie są w trakcie pracy nad swoim drugim albumem. Tego wieczoru pochwalili się więc porcją nowych kompozycji. Właśnie od nowości – „Dream Walk”, zaczęli. Potem zabrzmiał dobrze znany „Pears Before Swine” i „Time” i kolejna porcja nowości: „Alterity”, oraz bardzo liryczny „Layers”. Konfrontując stare z nowym, można wywnioskować, że zespół kontynuuje swój mroczny, depresyjny, metalowy styl, w którym nie da się ukryć, słychać wpływy takich zespołów jak Anathema, Katatonia, Nine Stones Close, a po części także Riverside, czy Tool. Jeżeli chodzi o rodzimy kierunek muzyczny, nie ma jednak zbyt wielu zespołów, penetrujących podobne rejony muzyczne, więc czemu w „trybie” błyskawicznym, nie możemy mieć własnego odpowiednika podobnego stylu? Nasączone melancholią „muzyczne plamy”, pełne „dekadencji w mollowej tonacji” nuty , we mnie akurat trafiają. Miałem przyjemność słyszeć „Heart On Earth” na żywo wielokrotnie, muszę jednak przyznać, jeżeli chodzi o ustawienie dźwięku, w „Progresji” zabrzmieli najpełniej.

To niejedyny śląski akcent tego wieczoru. Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się, pochodzący z Wodzisławia – nie, nie Walfad, lecz Gallileous. Charyzmatyczna wokalistka zaprosiła nas na wspólną kosmiczną podróż. Jeżeli chodzi o muzykę, Gallileous, to faktycznie prawdziwa space rockowa petarda. Zespół przemierza jednak różne muzyczne konstelacje. Podobno zaczynali jako zespół doom metalowy – to oczywiście słychać. Obecnie bliżej im jednak do stonerowych klimatów, w których nie brak psychodelicznych i space rockowych wycieczek, z odchyłami w stronę rock and rolla, a nawet i twista. Od doom metalu do twista, wbrew pozorom, droga nie tak daleka. Trzeba przyznać, że muzyka Gallileous nadaje się wprost idealnie do odbioru na żywo. I tutaj kolejny paradoks. Byłem pod dużym wrażeniem zeszłorocznego koncertu norweskiego Pristine, w chorzowskiej „Leśniczówce” i nie miałem pojęcia, że tuż za miedzą, w Wodzisławiu Śląskim , istnieje podobne zjawisko, nazywa się Gallileous! Ania Pawlus, posiada nie mniejszą charyzmę, oraz warunki głosowe, co Heidi Solheim. To co wyczynia ze swoim głosem, w kompozycji „The Sound Of Stereosund”, powodowało ciarki na ciele. Po koncercie musiałem udać się na stoisko z merchem by jak najszybciej nadrobić zaległości. Tym sposobem, okładkowy czerwony Cadillac, zdobiący płytę „Stereotrip”, zaparkował na mojej półce, gdzieś pomiędzy płytami pomorskiego „Ampacity”.

Pora na oczekiwany przez wielu „Amarok”. Projekt Michała Wojtasa, po długoletniej przerwie powrócił z nową płytą. Dzień koncertu – 9 lutego 2018, był równocześnie dniem premiery tejże płyty, w wersji winylowej. Michał, to człowiek orkiestra, nie ogranicza się do gitar, często korzysta z niekonwencjonalnych instrumentów, takich jak: harmonium, czy theremin. Otacza się również szerokim instrumentarium perkusyjnym, za które odpowiedzialna jest małżonka artysty, a do wspólnego wykonania „Two Sides ”zaprosił grającego na duduku Sebastiana Wielądka. Przeniesienie takiego arsenału instrumentalnego na scenę, nie jest sprawą łatwą. Muzyka jaką prezentuje Amarok, to w większości muzyka instrumentalna, mały dźwiękowy problem z mikrofonami, nie spowodował więc większej tragedii. Na nowej płycie znajdują się oczywiście kompozycje, na których pojawiają się wokale. Gościnnie w utworze „Idyll” zaśpiewał Mariusz Duda, natomiast w „Nuke”, Colin Bass. W rolę Mariusza Dudy na scenie wcielił się, grający również na gitarze i gitarze basowej Konrad Pajek. Partie wokalne Colina Bassa, zaśpiewał oczywiście sam Colin Bass. Płyta „Hunt”, była bez wątpienia jedną z wyróżniających się ubiegłorocznych pozycji, z prog rockowego kręgu. Tego wieczoru oprócz większości kompozycji z tejże płyty, muzycy z przyjemnością cofnęli się wstecz. Była i „Khana”, z jedynki, fragmenty „Neo Way” z dwójki, „Landscape” i tytułowa „Metanoia”, z trójki.

Po kolejnej przerwie techniczne, na scenie pojawili się praktycznie ci sami muzycy. Colina Bassa, z założenia, wspierać miał cały zespół Amarok, oraz gość specjalny. Do muzyków dołączył więc, jeszcze jeden znakomity muzyk, gitarzysta byłej formacji Quidam, a obecnie Riverside, Maciek Meller. Jego obecność mogła sugerować, że w koncertowym secie znajdą się kompozycje z wydanej w 1998 roku, w naszym kraju płyty „An Outcast Of The Islands”. Nie zabrakło oczywiście utworów, z najnowszego albumu artysty „At Wild End”. Było kilku śmiałków, którzy wyśpiewywali na zakończenie wraz z Colinem, refren kompozycji „Goodbye to Albion” . No cóż… Goodbye to Albion, goodbye Collin, see you at Camel concerts…

O ile grupa Gallileous zaserwowała nam kosmiczną podróż, tak Berlińczycy z Cogans Bluff, niczym bohaterowie Gwiezdnych Wojen, zabrali nas w najdalsze zakątki galaktyki. Ich najnowszy album nosi wszak tytuł „Flying To The Stars”. Przyznam się bez bicia, że twórczość tego zespołu była dla mnie czarną dziurą. Pierwszy kontakt z ich muzyką, był więc, jak skok w nadprzestrzeń, na pokładzie Sokoła Millenium. To co prezentują ci ludzie na scenie, to prawdziwe, bezkompromisowe szaleństwo. Muzyka nie pozbawiona pewnej dozy poczucia humoru, bardzo mocno oddziałująca swoją ekspresją, muzyka trudna do jednoznacznego sklasyfikowania. Czy to jeszcze rock progresywny? Nazwałbym go raczej rockiem totalnym, albo rockiem wyzwolonym. Perkusista gra na bardzo nisko ułożonej perkusji w taki sposób, jakby chciał wbić jej poszczególne elementy w ziemię, do tego garażowe, brudne brzmienie gitar, a nad wszystkim szalejące, niczym silniki kosmicznej machiny, dźwięki dwuosobowej sekcji dętej. Kompozycje swoją strukturą bardzo często przypominają styl klasycznego bolera. Ta niemiecka awangarda, kolejny już raz zmieniła moje postrzeganie muzyki, prawie tak, jak niegdyś zrobił to maestro Fripp, ze swoim King Crimson.

Z Warsaw Prog Days niepostrzeżenie, zrobił się Warsaw Prog Nights. Impreza wymknęła się trochę organizatorom, z czasowych ram. Ci, którzy dotrwali do końca, pewnie tego nie żałują.

Marek Toma


Set- lista Here On Earth
1. Dream Walk
2. Pearl Before Swine
3. Time
4. Alterity
5. Layers

Set- lista Gallileous:
1. Eaten By The Univerce
2. Sonic Boom
3. Koniki
4. Open Window
5. Born Into Space
6. Dust On My Back
7. Stereo Sun
8. Stereotrip
9. Twist

Set-lista Amarok:
1. Anonymous
2. Distorted Soul
3. Khana
4. Landscape
5. Idyll
6. Two Sides
7. Winding Stairs
8. Neo Way
9. Nuke
10. Metanoia

Set-lista Colin Bass:
1. Nowhere To Run
2. Darkness On Leather Lake
3. As Far As I Can See
4. Walking To Santiago
5. When Will You Ever Learn
6. Burning Bridges
7. Holding Out My Hand
8. At Wild End
9. Denpasar moon
10. Godbye To Albion

Set- lista Cogans Bluff:
Kosmos!

Dodaj komentarz