2017.11.15 – TESTAMENT, ANNIHILATOR, DEATH ANGEL – Warszawa

test-anni-death-wawa

TESTAMENT promując swój nowy album „Brotherhood of the Snake” zabrał ze sobą w trasę grupy DEATH ANGEL i ANNIHILATOR. Tym samym dla fanów thrash metalu zgotowali istne święto. Zespoły wyprzedały w naszym kraju oba koncerty, co mam nadzieję zachęci organizatorów do inwestowania w tą gałąź muzyki i ukaże potencjał do organizacji jeszcze większych wydarzeń. Póki co za nami warszawski koncert, a jego organizację można jedynie pochwalić.

Kiedy DEATH ANGEL rozpoczynał swój koncert równo o godzinie 19-tej, przed klubem ustawiona była jeszcze spora kolejka fanów. Ale wielu zdecydowało się uczestniczyć dopiero w kolejnych koncertach, bowiem tłum gęstniał na sali z minuty na minutę i z zespołu na zespół. Amerykanie zadowoleni byli z przyjęcia i trudno im było to ukryć. Muzycy z aprobatą kiwali głowami i uśmiechy nie schodziły im z twarzy przez cały czas trwania setu, a wokalista formacji komplementował polską publiczność, która nie pozostawała dłużna i skandowała nazwę DEATH ANGEL i chętnie zagrzewała członków formacji do jeszcze większego dawania czadu. Zespół promując swój nowy album, nie zapomniał o starszych fanach i w dość krótkim secie pojawiły się również utwory klasyczne, które wzbudziły chyba największy aplauz. Po koncercie grupa zeszła przez fosę przybijają piątki z publiką.

Podczas przerwy między pierwszymi zespołami tłum nieco się przerzedził. Można było bowiem wycofać się albo do przedsionka gdzie każda z grup miała osobne stoisko z merchem, albo do barów lub palarni. A właśnie stoiska z gadżetami mogły przyprawić fanów o zawrót głowy. Wszystkie trzy grupy miały ze sobą zatrzęsienie wzorów koszulek, bluz, czapeczek z logosami oraz innych drobnostek jak opaski i frotki. Co istotne wiele produktów było w naprawdę dobrych cenach, jeśli więc czytacie ten tekst przed wybraniem się na wrocławski koncert, uczulam fanów Testament… możecie się obłowić, zabierzcie ze sobą mamonę 😉

ANNIHILATOR prezentował najświeższy set z całego towarzystwa, bo premiera ich najnowszej płyty „For the Demented” miała miejsce niecałe dwa tygodnie wcześniej. Wiadomym było zatem że w setliście muszą znaleźć się single z najnowszej płyty z „Twisted Lobotomy” na czele. Zaskakująco grupa pogodziła fanów klasycznego oblicza jak i późniejszych płyt prezentując istny przekrój repertuaru, sięgając po koncertowe pewniaki („Alison Hell”, czy „W.T.Y.D.”), a nowego repertuaru grając zaledwie trzy kawałki. Cóż set iście festiwalowy i co tu ukrywać zarezerwowany dla suportu, czego nie można było mieć za złe. Co ważne ekipa Jeffa Watersa mogła pozwolić sobie na zagranie bisu. Mimo że koncert zespołu ograniczony był sztywnymi ramami czasowymi, frontman pozwolił sobie na większą interakcję z publicznością niż poprzednicy, a i feedback był zadowalający. Publiczność nie tylko skandowała refreny, ale i niejednokrotnie wspomagała Jeffa w odśpiewaniu zwrotek klasycznych kompozycji. Właściwie nikt nie miał powodów do narzekań. Wprawdzie perkusja była zestrojona bardziej nachalnie, a mimo korzystania z tego samego zestawu co poprzednicy, centrala wyszarpała mi bebechy, to okazało się, że to bardziej kwestia obranego miejsca. W zależności od tego gdzie chcieliście obcować z muzyką zespołów natężenie dźwięków nieco się różniło. Ale to norma. Więc jeśli chce się spędzić kilka godzin stojąc przy głośnikach zatyczki do uszu są atrybutem nieodzownym.

Kiedy podczas dłużej przerwy między koncertami suportów i gwiazdy wieczoru, ekipa techniczna zaczęła przygotowywać scenę, oczom naszym ukazał się jej ogrom. Perkusja była ustawiona na podwyższeniu na które prowadziły z obu stron schody. Cała konstrukcja pokryta była suknem, które imitowało ściany pokryte hieroglifami, w tle rozłożona była płachta z wężem z okładki nowej płyty, a po obu stronach sceny pojawiły się pentagramy z wpisanym potworkiem, (znak rozpoznawczy zespołu od debiutanckiej płyty), które podczas koncertu błyskały podświetlonymi oczami. Kiedy zgodnie z rozpiską czasową amerykańska ekipa wtargnęła na scenę, sponiewierała publiczność do reszty. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie był rozgrzany przez dwie poprzednie kapele po pierwszych dźwiękach TESTAMENT został wbity w podłoże. Zespół brzmiał potężnie. Oświetlony był genialnie, ewidentnie część oprawy przystosowane było do skonstruowanej sceny. W kilku miejscach sceny poustawiano maszynerię do dymów, która w pewnym momencie grania solówki przez Erica Petersona spowiła go we mgle bez reszty, co gitarzysta przyjął z godnością i ustał na swoim podwyższeniu do końca grania tej partii. Podwyższenia przygotowane przez ekipę techniczną były właśnie niebagatelnym elementem dla publiczności. Mini ławeczki również pokryte materiałem, pozwalały muzykom wchodzić na podwyższenia w trakcie wykonywania partii solowych. Co ważne dla części publiczności, która postanowiła spędzić koncert w jednym obranym wcześniej miejscu, to muzycy przemieszczali się po scenie pozwalając tłumowi z każdej strony sali na żywe reakcje na poczynania członków zespołu. Muzycy często pozwalali sobie na pojawianie się na podwyższeniu tuż obok perkusji, gdzie ewidentnie górowali nad resztą ekipy. Chuck Billy – genialny frontman pozwalał oczywiście gitarzystom na skradnięcie kilku minut dla siebie, ale to on absorbował swoją energią uwagę publiki. Ze swoim mikrofonem na skróconym statywie przemierzał scenę w tę i z powrotem wtórując gitarzystom w trakcie solówek markując granie na gitarze w ich trakcie. I tu pozwolę sobie na dygresję, bo widzę w tym potencjał marketingowy. Producent konsol lub gry Guitar Hero powinien poprosić wokalistę o endorsement… i zamiast tegoż mikrofonu wręczyć mu kontroler – gitarę z gry – jestem pewien, że byłaby to skuteczna reklama [ 😉 ]. Podczas koncertu gwiazdy wieczoru każdy muzyk miał swoje kilka chwil na popis solowy, w trakcie którego pozostali muzycy zwijali się ze sceny po angielsku, przyznam że nie wyobrażam sobie innej sytuacji w kapeli która w szeregach ma tak wybitnych muzyków. Fani mogli może i narzekać na dobór setlisty zorientowanej bardziej na promocję nowej płyty niż (w przeciwieństwie do poprzedniego koncertu grupy) na ogrywanie klasyków, ale i tych nie zabrakło. Zresztą należało mieć świadomość, że podczas trasy promującej album, to utwory nowsze mogą zdominować set. Ale jako że nowe płyty formacji są wyśmienite – taki był i cały set. Owszem zażyczyłbym sobie tego czy innego utworu, jak pewnie każdy z fanów, ale przy takiej historii, tylu świetnych płytach, skonstruowanie idealnej setlisty jest niemożliwe.

Tak zespoły, jak i fani byli ukontentowani przebiegiem tego wieczoru. Może i szkoda, że poszczególne koncerty trwały ciut przykrótko (jak na gust odbiorcy). Ale za to trzy konkretne zestawy kapitalnego grania musiały zadowolić każdego z uczestników koncertu. Skład kapel na tą trasę dobrany jest idealnie, każda kolejna umiejscowiona w ramach thrashowego grania, dodaje cegiełkę do tego co prezentuje poprzednia ekipa. TESTAMENT natomiast, noo – szacun. Po prostu profeska, geniusz… nie mam uwag krytycznych. Jestem wyjęty z butów. Po prostu.

death angel
death angel
annihilator
annihilator
testament
testament
testament
testament

Piotr Spyra

Dodaj komentarz