2017.11.09 – EPICA, VUUR, MYRATH – Kraków

1711epica

Wczorajszy wieczór obfitował w niespodzianki i pełen był pozytywnych wrażeń. Wybrałem się do krakowskiego klubu Studio właściwie na jeden z zespołów. Nie powiem, owszem znany był mi cały zestaw, ale spodziewałem się gorszego nagłośnienia suportów i właściwie trochę gorszego ich przyjęcia. Zaskoczony byłem też tym jak po remoncie prezentuje się klub Studio. Nie dość, że otwarte przestrzenie w stronę baru owocują tym, że można podziwiać scenę z innego konta i perspektywy, to likwidacja stopni z tyłu zaowocowała zwiększeniem kubatury klubu, a tego wieczoru była to kwestia niebagatelna. Frekwencja bowiem dopisała. Kolejnymi pozytywnymi akcentami były rewelacyjnie zaopatrzone stoiska zespołów, nie liczyłem, ale EPICA miała w swojej ofercie bodaj kilkanaście wzorów koszulek, natomiast VUUR i MYRATH na osobnym stoisku również zadowalający wybór gadżetów, pełną paletę płyt, winyli i tekstyliów. Dochodzą też względy towarzyskie, które umiliły ten koncert, bowiem spotkałem tego wieczoru wielu dawno nie widzianych znajomych… oraz poznałem nowych.

Czasówka koncertu nie napawała optymizmem fanów Tunezyjczyków z MYRATH. Zespół miał zarezerwowane bodaj 40 minut, z czego tak po prawdzie ich set trwał zaledwie 35. Jednak w przeciwieństwie do ich poprzedniej wizyty w Warszawie, kiedy supportowali SYMPHONY X, tym razem nagłośnieniowcy nie dali plamy. Zespół był zestrojony selektywnie i przez to set zespołu mógł się podobać. Zaskoczyło mnie też, że grupa mimo (wydawałoby się) niszowego charakteru, dość szybko zjednała sobie sympatię tłumu, a spora część publiki zaznajomiona była z repertuarem grupy i od początku koncertu uczestniczyła aktywnie w tym wydarzeniu.
Widać było również że muzycy zespołu są zadowoleni z przyjęcia. To widać i to się czuje. Frontman grupy niezwłocznie złapał kontakt z publicznością i pozwalał sobie na żarty. Część muzyków była poubierana w stroje kojarzące się z arabskim folklorem, co dodawało kolorytu ich pojawieniu się na scenie. Zwarty set zawierał wprawdzie głównie nowe kawałki (jedynie jeden utwór z przedostatniej płyty), jednak w kwestii prezentacji polskim sympatykom ambitnego grania, spełnił swoją funkcję. Publiczność klaskała bez zbytnich zachęt zespołu, i falowała w rytmy muzyki. Zaskoczyło mnie pozytywnie, że wiele chórów dośpiewywał na żywo klawiszowiec formacji – Elyes – ale czy powinno to dziwić biorąc pod uwagę, że to właściwie pierwszy wokalista zespołu?

Anneke van Giersbergen ma w naszym kraju sporą rzeszę fanów. I to zarówno od czasów THE GATHERING poprzez jej udział w projektach Arjena Lucassena, Devina Twonsenda po karierę solową. Pierwsza wizyta jej nowego zespołu VUUR spędziła pod dach krakowskiego klubu sporą ilość sympatyków metalu o progresywnym zabarwieniu. Widać było i słychać od pierwszych dźwięków, że grupa mogłaby występować tego wieczoru na równych prawach co headliner. Prawda jest taka, że grupa dopiero raczkuje na swojej drodze kariery a repertuar nie pozwala na ustawienie regularnego setu. Kiedy muzycy zaczęli pojawiać się na scenie atmosfera zaczęła przyspieszać. Zgotowali nam 40 minut nieustającej zabawy, wspomaganej w większym stopniu oprawą świetlną niż było to w przypadku poprzedników. Każdy utwór kończył się aplauzem a i niżej podpisany był ukontentowany mimo, że album Holendrów nie do końca do mnie trafił (mimo wielu prób). Ta muzyka po prostu sprawdza się na żywo, a liderka formacji to istny wulkan energii, który porywa publiczność. Już w drugim utworze Anneke pojawiła się na scenie z gitarą, a od trzeciego utworu wśród publiczności zorganizowano niewielki (ale zawsze) młyn. Niepozornej postury liderka formacji kokietowała wręcz publiczność, posyłała całuski w odpowiedzi na zaczepki i widać było że bawiła się na tym koncercie nie gorzej niż fani, którzy przyszli ją oglądać. Być może część publiczności czekała na akcent, który pojawił się dopiero jako bis, bowiem największym entuzjazmem publiczność zareagowała na zagrany na koniec utwór THE GATHERING – „Strange Machines”.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że EPICA ma w naszym kraju taki status. Kiedy po koncercie VUUR wydawało się, że publiczność się przerzedza, okazało się to jedynie zmianą warty. Zarówno atmosfera jak i zagęszczenie tłumu przybrało poziom dotychczas nieosiągalny, a tłum został porwany do zabawy już pierwszymi dźwiękami zespołu. Od pierwszego utworu zorganizowano mosh pit, a gromkie okrzyki i skandowanie, powodowało że nawoływanie do wspólnej zabawy nie było konieczne. Organizacja sceny tego wieczory doskonale wspomagała muzyków w interakcji z publicznością. Perkusja ustawiona na podeście nieco z boku, pozwalała rozwinąć skrzydła klawiszowcowi zespołu, który nie dość że swój zestaw miał na stelażu obrotowym, to wszystko to kompletnie mobilne. Mógł jeździć na nim jak dzieci na wózkach sklepowych (i dorośli czasem tez to robią, coś o tym wiem 😉 ). EPICA podobnie jak ich poprzednicy mieli za plecami kurtynę z logo i barwami pochodzącymi z ostatniego wydawnictwa, jednakże ich występ wzbogacony było sporo silniejsze wrażenia wizualne. Nie dość, że grupa miała ze sobą genialne naświetlenie, to jeszcze nie skąpiła dymu. Muzycy co rusz zmieniali się miejscami na scenie, a w interakcji z publicznością uczestniczyli oprócz przeuroczej wokalistki Simone Simons, również gitarzyści i klawiszowiec. Ten z kolei niejednokrotnie pojawiał się z półokrągłym zestawem przenośnym i bawił nim publiczność, w pewnym momencie wskoczył w tłum i surfował poniesiony przez fanów. To było zaledwie zachętą do tego by część z publiki poszła w jego ślady. Set EPICA trwał regulaminowe półtorej godziny jednak był tak intensywny, że nikt nie mógł poczuć się zawiedziony. Były popisy solowe, genialna konferansjerka (lingwistyczne osiągnięcia zespołu robią wrażenie i na pewno są towarzysko wystarczające 😉 ). Publiczność z kolei zgotowała Holendrom gorące przyjęcie. Począwszy od fioletowych balonów które przygotowano na cześć zespołu, przez prezent dla Simone w postaci pluszowego misia, po śpiewanie z zespołem i ogromnych rozmiarów młyn zgotowany na utworze bisowym.

Właściwie to mimo, że posiadam w swoich zbiorach kilka płyt zespołu, dopiero ten koncert mnie do niego przekonał. Simone i chłopaki to prawdziwe koncertowe bestie. Zespół brzmiał kapitalnie, co zresztą było tego wieczoru domeną wszystkich trzech kapel. Publika dopisała, a klub spełnił swoje zadanie wyśmienicie. Po koncertach przechadzając się w okolicach szatni i stoisk merchem można było porozmawiać z muzykami i uzyskać autografy. Muzycy jak i fani byli w jednakowo doskonałych humorach. Klawiszowiec EPICA – Coen Janssen, stwierdził że wprawdzie to pierwszy koncert na tym tourné, ale ciężko będzie aby go przebić. O ile zawsze przymykam oko na takie kurtuazje – tym razem jestem w stanie uwierzyć.

EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH
EPICA, VUUR, MYRATH

Piotr Spyra

Dodaj komentarz