W minioną sobotę w stołecznym Voodoo Club odbyła się piąta już,
jubileuszowa edycja Seattle Night – dorocznej imprezy poświęconej muzyce
grunge organizowanej przez zespół Poligon nr. 4. Fani dusznych,
brudnych i depresyjnych brzmień zjechali z całej Polski by chłonąć
repertuar takich zespołów Nirvana, Pearl Jam, Alice In Chains czy Mad
Season. Impreza zawsze ma jakiś motyw przewodni, w tym roku była nim
twórczość zmarłego w 2002 roku Layne’a Staley’a, oraz 25 lecie wydania
płyt „Dirt” Alice In Chains oraz „Incesticide” Nirvany.
Koncert
rozpoczął mini set akustyczny zawierający cztery utwory (w tym
znakomita wersja alicowego „Rotten Apple”). Lider zespołu, Alek „Gutek”
Gutocki nawet trochę przypominał zamyślonego Kurta Cobaina w wizerunku
znanym z MTV Unplugged. Po tym pięknym wstępie grupa od razu przeszła do
rzeczy: elektryczny set otworzył autorski „Underdog”, bodajże
największy w tej chwili hit zespołu (z debiutu tego wieczora poleciał
jeszcze singlowy „Vs.”). Grupa zaprezentowała się tego wieczoru w
czteroosobowym składzie, Gutka i jego obecnych współpracowników (Seweryn
Narożny (ex-Apteka) na perkusji, Agnieszka Bot (Gasz, We Hate Roses) na
basie) wspomagał dodatkowo drugi gitarzysta, Jan Popławski z zespołu
The Kroach. Z „Incesticide” dostaliśmy najbardziej reprezentatywny dla
tej płyty utwór „Sliver”, a także singlowy „Dive” oraz „Aneurysm”, z
„Dirt” również poleciały trzy utwory, niestety te mniej znane:
„Junkhead”, „Sickman” i „Angry Chair”. Tutaj muszę nieco zbesztać zespół
za brak w setliście „Would?” i „Rooster”. Ja osobiście czekałem również
na mojego ulubieńca z repertuatu AiC, czyli „Rain When I Die”, niestety
i tego się nie doczekałem. Bazę koncertu stanowiły bowiem utwory z
wciąż niewydanej drugiej płyty Poligonu, „Flashback” (aż 9 kompozycji).
Myślę, że było to skutkiem faktu, iż tegoroczna edycja SN, była
inauguracyjnym koncertem trwającej obecnie trasy, która ów longplay
promuje. Koncert miał lepsze i gorsze momenty. Do tych pierwszych z
pewnością należy zaliczyć brawurowe wykonanie „Lifeless Dead” z
repertuaru drugiej grupy Staley’a, czyli Mad Season (sam ochoczo
moshowałem pod sceną). W tym numerze (jak i w kilku innych) Gutek tylko
śpiewał, co znacznie poprawiło jego interakcję z publicznością,
przechadzał się po scenie i zbijał piątki z fanami. Również Popławski
popisał się brawurową solówką. Kolejnym mocnym punktem w secie było
nirvanowe „You Know You’re Right”. Ten numer grupa zwykle wykonuje na
bis, tym razem trafił mniej więcej do środka. Agnieszka w swoim basowym
transie (ta orgazmiczna mina 😀 ) wyrzeźbiła słynne intro, na co fani
oszaleli a w refrenie tradycyjnie skandowali wokalizę „yeeeeeeaaaaah”.
Muszę wyróżnić jeszcze zagrany na pierwszy bis „Nutshell”, poligonowa
wersja hitu Alice In Chains świetnie sprawdza się na żywo. W trakcie
tego numeru byłem zajęty zajadaniem się okolicznościowym tortem, który
zespół przygotował na okoliczność piątej rocznicy imprezy a także wespół
z Jaśkiem rzuciłem w publikę kilka kostek. Natomiast zagrany na sam
koniec pearljamowy „Alive” wypadł trochę kanciasto i nierówno, widać
było że zespół jest zmęczony długim setem.
Jako support zaprezentował się Rottin’ Green, zagrali świetny, bardzo
energetyczny set, który spotkał się z żywą reakcją publiczności. Na
przyszły rok życzyłbym sobie, żeby grupa bardziej postawiła w
repertuarze na utwory związane z motywem przewodnim imprezy i
zaprezentowała więcej hitów a mniej kompozycji autorskich i mniej
znanych coverów.
Patryk Pawelec