Wyobrażam sobie, jakie zdziwienie musiało malować sie na twarzach,
pochodzących z północnej Norwegii (Oslo/Tromsø) muzyków z Pristine,
kiedy samochodowa nawigacja, w drodze z czeskiego Olomouca do Berlina,
doprowadziła ich w sam środek lasu. Kolejny ich koncert na trasie z
Czech do Niemiec, (jedyny w Polsce), miał się bowiem odbyć w
chorzowskiej Leśniczówce. Mimo, że Chorzów jest częścią dużej
górnośląskiej metropolii, jednak klub ten usytuowany jest w bardzo
specyficznym, lecz bez wątpienia malowniczym miejscu. O tym jak trudno
tam dotrzeć, przekonali się ostatnio, również przedstawiciele szwedzkiej
retro rockowej sceny – Siena Root, których to koncert, również był
organizowany przez rozwijające się stowarzyszenie TERAZ KULTURA https://www.facebook.com/terazkultura/).
Data czwartkowego koncertu, zbiegała sie niefortunnie ze sportowym
wydarzeniem, które mogło w pewien sposób zagrozić koncertowej
frekwencji. Organizatorzy dołożyli więc wszelkich starań, aby upiec
przysłowiowe „dwie pieczenie”, na jednym ogniu. Tym sposobem Pristine
miało nietypowy support, a był nim wyświetlony na telebimie,
eliminacyjny mecz do mistrzostw świata w Rosji, Armenia –Polska
(skończyło się bardzo pomyślnie, wynikiem 1: 6. Tak więc i przed
koncertowe nastroje były wyjątkowe radosne).
I tak z lekkim poślizgiem, po godzinie 20-tej, na scenie pojawił się
nasz redakcyjny kolega Witek Żogała, by z dumą (zasłużoną), zapowiedzieć
i zaprosić zespół na scenę. Norwegowie, podobnie jak występujący tutaj
wcześniej skandynawscy koledzy ze Szwecji Siena Root, obracają się w
retro-rockowych klimatach, mocno zakorzenionych w blues-rockowej
estetyce. Mają już na swoim koncie 4 albumy studyjne i wszystkie
przywieźli ze sobą (zarówno w formie CD jak i winyli). Swoją trasą,
promują najnowsze, wydane w tym roku dzieło – płytę „Ninja”. Materiał z
tego albumu, zdominował wieczorną set-listę. Rozpoczęli od energicznego
„The Rebel Song”, by po chwili swoją muzyką zabrać nas do
„Californii”. Wybrzmiały również: rewelacyjne „The Parade”, „Ghost
Chase”, tytułowa „Ninja”, oraz urokliwa „Sophia”. Było również kilka
fragmentów z poprzedniego albumu, „Reboot”: „Louys Lane”, tytułowy
„Reboot”, oraz zagrany na bis „Derek”.
Wokalistka, swoją sceniczną charyzmą, ale przede wszystkim znakomitymi
warunkami głosowymi, od razu całą publiczność miała w garści, a jej
energia udzielała się zgromadzonym sympatykom rockowych brzmień. Z racji
wcześniejszych wydarzeń sportowych na scenie pojawiły się biało
czerwone szaliki. Jednym z nich zaopiekowała się nasza sympatyczna
wokalistka. Również od Espena Elveruma Jakobsena (gitarzysty zespołu),
emanowało pozytywną energia. Jego sylwetka kojarzyć się mogła nieco, z
Joe Bonamassą. Zresztą podobnie jak Bonamassa, świetnym gitarzystą
jest. Jedynie czego mi nieco w tym wszystkim brakowało, to
oldschoolowych, hammondowych dźwięków klawiszy, których w składzie
niestety zabrakło, a z pewnością mogłyby jeszcze bardziej ubogacić
brzmienie zespołu. Jeśli mieliście przykładowo mieć okazje być na
koncertach Brytyjczyków z The Brew, to możecie wyobrazić sobie jak
prezentuje się na żywo Pristine. Liderka, wokalistka i kompozytorka
Heidi Solheim, to prawdziwy Jason Barwick w spódnicy, z głosową mocą
Beth Hart, Elin Larsson z Blues Pills, albo nawet samej Janis Joplin.
Okazuje się, że sceniczna energia zespołu przelała się, nie tylko na
kameralną publiczność. Witalności artystce pozazdrościła również sama
natura Szalejący wiatr, dosłownie wyrywał tej nocy drzewa z korzeniami.
Wśród facebookowych komentarzy dotyczących tego koncertu, pojawił sie i taki: „Muzyka
powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny i napełniać łzami oczy
kobiet. No to Pristine sprawił, że miałam łzy w oczach, co mi się
koncertowo chyba jeszcze nie zdarzyło…” . Chyba trudno tutaj, o lepszą puentę. Ten koncert, dokładnie do takich należał.






Tekst: Marek Toma
Zdjęcia: Michał Majewski