2017.09.03 – ULI JON ROTH, THE HEAVY CRAWLS – Katowice

1709ulijonroth

Ilu fanów ma w Polsce zespół SCORPIONS? Z pewnością mnóstwo… Dlatego tym bardziej bolesna była dysproporcja między frekwencją na polskich koncertach legendy rocka, a klubowym występem ULI JON ROTHA w Katowicach.
Przypomnę: rewelacyjny gitarzysta, występujący ze Scorpions w latach 1973 – 1978, współtwórca serii znakomitych albumów grupy, zwieńczonych koncertówką „Tokyo Tapes”.
I właśnie pod hasłem „Tokyo Tapes Revisited” Roth z zespołem zawitali do stolicy Górnego Śląska”.
Sprawa wygląda podobnie do przypadku Steve Hacketta, który od paru lat proponuje fanom sentymentalny powrót do czasów swojej działalności w Genesis (i też ze słówkiem „revisited” w nazwie). Obaj czarodzieje gitary wykonują utwory, po które ich dawne kapele sięgają rzadko lub wcale…

W tym miejscu mała dygresja: starsze płyty Scorpionsów poznałem dość późno, właściwie już po szaleństwie związanym z „Wind of Change” i … szok. TEN zespół, nagrywał kiedyś TAKĄ muzykę? A przepustką do magicznego świata dawnych Scorpions stała się dla mnie właśnie płyta (a raczej oryginalna kaseta) „Tokyo Tapes”. Stąd też koncert Rotha w ten chłodny, niedzielny wieczór miał dla mnie dodatkowy, sentymentalny wymiar…

Pojawili się na scenie z półgodzinnym opóźnieniem, ruszyli z kopyta szybkim „All Night Long”, tak jak cztery dekady temu Roth, Schenker, Meine, Buchholz i Rarebell w Tokio… Drugi w kolejce – „Longing For Fire”, a więc utwór którego akurat na „Tokyo Tapes” nie ma, ale pochodzi „z epoki”. Do wykonania trudno się było przyczepić, za to dokuczało dalekie od selektywności brzmienie. Na szczęście podczas „Sails of Charon” jakość dźwięku radykalnie się poprawiła, a na scenie zaczęły dziać się muzyczne czary… Bo w setliście czekał już genialny „We’ll Burn The Sky” – progrock jak się patrzy! Roth wciąż ma w palcach to COŚ, co czyni jego grę niepowtarzalną i niepodrabialną. Widać też, że granie tych kompozycji wciąż sprawia mu frajdę, nawet jeśli robi to dla setki osób pod sceną, a nie w ogromnej hali, czy na festiwalu pokroju Wacken Open Air.
Magii ciąg dalszy, a właściwie transu, bo właśnie „In Trance” poleciał jako następny. Po nim Roth pochwalił się znajomością kilku polskich słówek (cenzuralnych), przypomniał że jego mama urodziła się na Mazurach i zapowiedział „Fly To The Rainbow”… To był kulminacyjny punkt wieczoru. Gitarowe partie lidera – poezja! Zresztą cały zespół wzniósł się tutaj na wyżyny umiejętności …
Podstawowy set liczył tylko 8 kompozycji (inna sprawa, że większość znacznie zyskała na długości w porównaniu ze studyjnymi oryginałami). Gromkie skandowanie „Uli, Uli, Uli” nie zostawiało wątpliwości, że będą bisy. Usłyszeliśmy jeszcze dwa scorpionsowe killery („Pictured Life”, „Catch Your Train”) oraz obowiązkowy zestaw hendrixowski ze świetnym wykonaniem „Little Wing” na finał. Po koncercie Uli Jon Roth wyszedł do cierpliwie czekających na stoisku z merchem fanów, podpisywał płyty, plakaty, bilety, nie odmawiał wspólnych fotek. Zero gwiazdorstwa.

Parę słów należy się również supportującej Mistrza ukraińskiej grupie THE HEAVY CRAWLS. Trio (z uroczą perkusistką w składzie) chociaż młode wiekiem, to hołdujące temu co działo się w muzyce na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Blues, hard rock, trochę psychodelii, a wszystko zagrane kompetentnie i z polotem. Lider Max Tovstyi – podobnie jak Uli Jon Roth – jest wielkim fanem Hendrixa i parę charakterystycznych dla Jimiego widowiskowych zagrywek zaprezentował również w 45 minutowym secie.

To był naprawdę fajny wieczór z rockową klasyką, szkoda że przy tak skromnym audytorium…

Uli Jon Roth
Uli Jon Roth
Uli Jon Roth
Uli Jon Roth
Uli Jon Roth

Tekst: Robert Dłucik
Foto: Grzegorz Galuba

Dodaj komentarz