W tym roku mimochodem, wszystko kręciło się wokół liczby 10. Przed
godziną dziesiątą wyruszył pociąg z dworca głównego w Katowicach. Podróż
koleją (przyjazd i powrót), trwała 10 godzin. Dojechaliśmy do
Inowrocławia dosyć późno, aby zjawić się punktualnie o godzinie 16.00, u
bram Teatru Letniego, trzeba było zamówić taksówkę. Taksówkarz,
skasował na szczęście tylko 10 zł. I udało się! Na tą wyjątkową, bo
jubileuszową 10-tą edycję Festiwalu Rocka Progresywnego, zdążyliśmy
punktualnie, co do minuty. Pamiątkowa koszulka zakupiona na stoisku
Rock Serwisu, uzmysłowiła mi że, niestety nie udało mi się być w
Inowrocławiu 10 razy. Cieszę się jednak, że mogłem tu być już po raz
siódmy. Skład dziesiątej festiwalowej edycji, zapowiadał się wyjątkowo
obiecująco. Związane to było w pewnym stopniu, z kilkoma znakami
zapytania.
Jedną z kilku niewiadomych w festiwalowym równaniu było to, jak zabrzmi
po zmianach personalnych nasz rodzimy, progresywny klasyk – Collage.
Wiadomo, że w zespole nie ma już Karola Wróblewskiego i Mirka Gila.
Zastąpiły ich bardzo znane w progresywnym światku osobowości. Mikrofon
przejął, wokalista nieodżałowanej formacji Quidam Bartek Kossowicz. Za
gitarowy gryf, sięgnął natomiast, ceniony dziennikarz muzyczny,
renomowanego pisma „Teraz Rock” – Michał Kirmuć. Miałem przyjemność już
oglądać redaktora Kirmucia, w roli gitarzysty, u boku Wojtka
Szadkowskiego, podczas koncertu projektu Strawberry Fields, w katowickim
Teatrze Wyspiańskiego (20 kwietnia 2011 roku). Większą więc niewiadomą
było dla mnie to, jak wpasuje się kojarzony z muzyką Quidam głos Bartka
Kossowicza, w repertuarze Collage? Pewnie Bartek chętnie odśpiewałby już
na samym wstępie słowa „Kołysanki”, z płyty „Baśnie” – „tylko daj, daj,
daj mi czas…”. Czasu aby wpasować się w zespół, tak naprawdę nie miał
bowiem zbyt wiele. Tak jednak się nie stało. Jako pierwsze zabrzmiał
„Heroes Cry”, z płyty „Moonshine” „Kołysankę” natomiast usłyszeliśmy
zaraz po nim, a potem jeszcze „Cage Of The Mind” z „Safe”. Trzeba
przyznać, że nowe oblicze Collage, w klasycznych kompozycjach, wypadło
bardzo przekonująco. Dali nam również próbkę, jak będzie brzmiała ich
nowa muzyka. Premierowego materiału było bowiem dosyć sporo. Zagrali
trzy nowe kompozycje: „A moment A Felling”, „ Man In The Middle” i
„What About The Pain”. Czekamy więc cierpliwie na nową płytę zespołu,
to co można było usłyszeć dowodzi, że warto. Na zakończenie zespół
powrócił do swojego klasycznego repertuaru, prezentując nam jeszcze
odrestaurowane „Living In The Moonlight”, oraz „Baśnie”.
Rosyjski Iamthermorning, to zespół który swoją grą,
raczej nie forsuje tempa. Progresywny styl łączy z wyraźnym klasycznym
podejściem do muzyki. Na taki stan rzeczy, największy wpływ mają
klawisze Gleba Kolyadina, w których dominują klasyczne, fortepianowe
brzmienia, oraz subtelny wokal Marjany Semkiny. Mimo dużej łagodności,
muzyka z ich najnowszego albumu „Lighthouse”, na żywo, nabrała nieco
rumieńców. Reakcja publiczności wskazuje na to, że Iamthermorning w
naszym kraju ma spore grono sympatyków. Na popularność tych młodych
przedstawicieli rosyjskiej sceny progresywnej, pewien wpływ miał z
pewnością fakt, że na tym właśnie albumie, w kompozycji tytułowej,
zaśpiewał gościnnie Mariusz Duda. Kompozycji tej nie zabrakło, w
koncertowym secie. Szkoda, że nasz muzyk nie zdecydował się dołączyć do
Marjany Semkiny i nie zaśpiewali w duecie. Na wejście Mariusza, trzeba
było jeszcze trochę poczekać.
Możliwość zobaczenia kanadyjskiego Mystery szczególnie
mnie ucieszyła. Jeżeli chodzi o stylistykę zahaczającą o neo-progresywne
wzorce, Mystery należy do czołówki, moich lubianych zespołów. Jego
występ potwierdził, że jest to taki żarliwy neo-prog z rock&rollową
duszą. I pomyśleć, że może nigdy bym nie poznał ich muzyki, gdyby nie
koncert Yes w katowickim „Spodku”. Wówczas Jona Andersona zastępował
były wokalista Mystery David Benoît. David niestety nie śpiewa już w
Yes, nie śpiewa również w Mystery. Jego miejsce zajął charyzmatyczny
Jean Pageau. I jeżeli mam być szczery warunki głosowe są minimalnie po
stronie Davida Benoît, który posiada odrobinę wyższą barwę głosu. Jean
Pageau, dysponuje jednak również świetnym wokalem, a zdecydowanie
zyskuje żywiołowością i sceniczną charyzmą. Koncert w Inowrocławiu
zbiegał się z datą premiery ich płyty koncertowej, oraz koncertowego
DVD, które miały duży popyt, na bogato zaopatrzonym w koszulki i płyty
stoisku zespołu. Mimo pewnych problemów technicznych koncert mógł się
podobać. Ucierpiała na tym niestety jego długość. Godzinny set,
powodował pewien niedosyt, ale obiecali, że wrócą do nas na pełną trasę.
Przyszła pora na koleją niewiadomą. Jak prezentuje się na scenie projekt Meller Gołyźniak Duda,
nie wiedział chyba nikt, oprócz ich samych. Był to absolutny, sceniczny
debiut. Mariusz przypominał, że występuję tutaj, po raz trzeci. Dwa
razy oczywiście, z zespołem Riverside. Cztery lata temu, był nawet
gwiazdą główną, ponieważ nie dojechał duet Hogarth/Barbieri. Czy
wypada tak po nazwiskach? Jakby w takim wypadku zapowiedzieć koncert
naszego, szacownego tria? 3xM, albo Maciek, Maciek i Mariusz? Nieeee,
brzmi jakby grali muzykę disco-polo, a to wszak festiwal muzyki
progresywnej. Choć tak naprawdę, muzyka jaką wykonuje trio, w zasadzie
do tej etykiety nie pasuje. Mariusz użył tutaj nawet sformułowania, że
grają muzykę regresywną. Zwał jak zwał, faktem jest, że te niepozbawione
pewnego rockowego brudu i energii dźwięki, jakie znalazły się na
(sprzedanej rzekomo „ w 15 egzemplarzach”;) ), płycie „Breaking
Habbits”, na żywo sprawdzają się, po prostu wybornie. Pewną przyjemną,
niespodziankę stanowił zmieniony „Shapeshifter”, zagrany w wersji
bardziej swingowej. Reakcja publiczności był dowodem, że ich koncert
musiał się podobać, chyba nawet tym, „z logiem dawno nie istniejących
już zespołów na koszulkach”.
Wracając do liczby 10, bo właśnie po godzinie dziesiątej wieczorem
nastąpiło to, czego trochę brakowało podczas tegorocznego festiwalu,
przepraszając za wyrażenie – PIERDOLNIĘCIA! Repertuar tegorocznej
edycji, był bowiem wyjątkowo spokojny. Pod tym względem muzyka Pain Of Salvation,
stanowiła wymarzony kontrast. Mimo, że ich nowy album nie pozbawiony
jest lirycznych momentów, ale soczyste, metalowe brzmienie podparte
barwna oprawą świetlną dodało ognia festiwalowi. Koncertowy repertuar,
składał się w większości z materiału ich najnowszej płyty „In The
Passing Light of Day”. Na początku zabrzmiały kolejno: „Full Throttle
Tribe”, „Reasons” i „Meaningless”, w drugiej fazie mogliśmy usłyszeć
Linoleum z „Road Salt One” , oraz kompozycje z dwóch klasycznych już
albumów zespołu: „A Trace of Blood”, „Rope Ends”, „Beyond the Pale”
(„Renedy Lane”) i „Ashes”(„Remedy Lane”), a potem znowu porcja nowości:
„Silent Gold”, „On a Tuesday” oraz „The Passing Light of Day”, na bis.
Muszę tutaj wyznać, że po kilku poprzednich płytach, obraziłem się nieco
na Pain Of Salvation. Cieszę się, że zespól powrócił, w bardzo dobrej
formie.
10 – jubileuszowy Ino Rock można bez wątpienia uznać za udany.
Sprzyjało temu również, to o czym pisać już chyba nie trzeba, bo jakimś
podejrzanym zrządzeniem losu, po prostu jest zawsze – piękna,
bezdeszczowa pogoda. Tylko komary pozazdrościły takiej sytuacji, bo
strasznie kąsały. Jeszcze w kwestii pogody, czy organizator podpisał już
umowę (nie wiem czy tam na dole, czy na górze), na kolejne dziesięć
lat? Pożyjemy, zobaczymy.
Marek Toma