2017.08.20 – Prog In Park – Warszawa

proginpark-plakat-560

LION SHEPHERD, BLINDEAD, SOLSTAFIR, RIVERSIDE, OPETH

Kolejny letni festiwal Muzyki Progresywnej stał sie faktem. Jego pierwsza odsłona odbyła się, w malowniczym, warszawskim Amfiteatrze w Parku Sowińskiego. Firma Knock Out wzięła się bardzo profesjonalnie do jego organizacji. I chyba wszyscy, którzy mieli przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu, przyznają mi rację, że zarówno pod względem artystycznym jak i organizacyjnym, tą debiutującą imprezę, można zaliczyć do sukcesów. Frekwencja, porównując do wielu innych rodzimych festiwali, z nie tak przecież popularnym rodzajem muzyki, również musiała robić wrażenie. Bez wątpienia, duży wpływ na frekwencję miał fakt, że organizatorom udało się włożyć do jednego amfiteatralnego kotła, jedne z ciekawszych i bardziej oryginalnych współczesnych zjawisk, zarówno krajowych jaki zagranicznych, do których chcąc nie chcąc przyszyta została łatka z napisem – Prog Rock. Chociaż tak naprawdę twórczość tych zespołów, w dużym stopniu wymyka sie klasycznej progresywnej konwencji. Natomiast indywidualne pierwiastki, w tworzeniu muzyki, są gwarantem jej oryginalności. Każdy z zespołów, które tego popołudnia i wieczoru pojawiły sie na scenie: Lion Shepherd, Blindead, Solstafir, Riverside i Opeth zasługuje na określenie „progresywny” i to w sposób dosłowny.

Jako pierwsza wystąpiła miejscowa, stołeczna formacja LION SHEPHERD, która w tym roku wydała swój drugi, bardzo udany studyjny krążek – „Heat”. Może z racji ostatniej trasy koncertowej, ich muzyka często kwitowana bywała mianem Riverside bis. Z jednej strony pomaga to w pewnym stopniu zespołowi marketingowo, z drugiej zaś, jest chyba trochę krzywdzące. Lion Shepherd to wyjątkowo oryginalne zjawisko. Wplatają do swojej muzyki wiele orientalnych wątków. Taka folkowa ornamentyka bardzo ubogaca muzykę, na szczęście w tym przypadku, jej nie przytłacza i nie dominuje. Formacja Haidara, Owczarka i spółki, to bez wątpienia pełnokrwisty rockowy wyjadacz. Zespołowi przypadła chlubna, ale niewdzięczna rola „otwieracza”. Trybuny nie wypełniły sie jeszcze tak szczelnie jak miało to miejsce nieco później. A szkoda, bo zespół w pełni zasługuje, na wypełnione po brzegi koncertowe przestrzenie.

Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się przedstawiciel wybrzeża – trójmiejski BLINDEAD, którego muzyka cechuje zdecydowanie większa dawka mocy i mroku. Chociaż pogoda w tym dniu nie należała do słonecznych (wprost przeciwnie), jednak kontrastując muzykę obu zespołów, miało sie wrażenie że po pięknym pogodnym dniu, nastał mroczny, burzowy wieczór. Miałem przyjemność oglądać zespół zarówno z poprzednim wokalistą Patrykiem Zwolińskim, w katowickim „Mega Clubie”, jak i całkiem niedawno, już z nowym wokalem na pokładzie Piotr Piezą, w krakowskim „Zaścianku”, oba robiły duże wrażenie, ale muszę przyznać, że większa przestrzeń jaką bez wątpienia oferuje amfiteatr warszawskiego Parku Sowińskiego, pozytywnie wpłynęła na wyeksponowanie muzycznej mocy. Okazuje się, że prawdziwa „blindeadowa” burza potrzebuje swobody, aby zabłysnąć w pełnej krasie.

Pora na pierwszego przedstawiciela zagranicznej sceny. Przylecieli do nas aż z zimnej Islandii, która słynie jednak z gorących gejzerów. Takie właśnie kontrasty można znaleźć w muzyce tej ciekawej grupy, której cechą charakterystyczną są wokalizy w ich ojczystym języku. Geneza zespołu sięga 1994 roku i mają już na swoim koncie siedem płyt studyjnych. Udało mi się poznać jedynie dwie ostatnie: „Ótta” z 2014 roku i tą tegoroczną „Berdreyminn”. Obok ich muzycznej zawartości, nie można przejść obojętnie. Natomiast, to jak zespół zaprezentował się na żywo, przeszło moje oczekiwania. Może trochę dla tego, że z zaskoczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że jak dla mnie, było to najciekawsze koncertowe show tego wieczoru. Naprawdę warto było zobaczyć SOLSTAFIR w akcji. Taka gratka może się już nie powtórzyć.

Trudno natomiast mówić o zaskoczeniu (skoro ich muzykę miało się przyjemność kontemplować już wielokrotnie), w przypadku kolejnej atrakcji tego wieczoru – naszej sztandarowej formacji RIVERSIDE. Okazuje się, że jednak zaskoczyli. I nie chodzi mi tutaj o piękną grę na gitarze Maćka Mellera, w miejsce Piotrka Grudzińskiego. Prawdopodobnie większość z widzów miała już okazję go usłyszeć, podczas mijającej trasy koncertowej. O zaskoczeniu można mówić tutaj w dwóch aspektach: w kwestii wizualnej i dźwiękowej. Jeżeli chodzi o stronę wizualną (grę świateł), był to jeden z tych koncertów RIVERSIDE, które miały najpiękniejszą świetlną oprawę. Pewnym, zaskoczeniem, na minus była dla mnie jednak kwestia nagłośnienia. Wydaje mi się, że dźwięk nie miał odpowiedniej mocy, zwłaszcza w porównaniu do gwiazdy głównej – szwedzkiego OPETH. Podobna sytuacja miała już miejsce w przeszłości, chociażby wtedy, kiedy Riverside występował przed Dream Theater w katowickim „Spodku”.

OPETH jak na gwiazdę wieczoru przystało, zabrzmiał natomiast potężnie. To co okazało sie zaletą podczas koncertu Riverside – światła, w przypadku OPETH na dłuższą metę jednak męczyło. Bardzo wyraziste, jasne, wręcz oślepiające reflektory, mimo wszystko skutecznie uwypuklały, te najbardziej ekstremalne koncertowe fragmenty. OPETH pokazał swoją wszechstronność, prezentując się z jednej strony jako grupa jak najbardziej progresywna, grając materiał z ich ostatnich albumów, ale nie zapomnieli o swych korzeniach, prezentując fragmenty wcześniejszych płyt, bo przecież zespół zasłynął przede wszystkim, jako grupa metalowa. Mikael Åkerfeldt zaprezentował wszystkie swoje atuty: świetny warsztat wokalny – zarówno czysty wokal jak i niesamowite growle. Nie dało sie również ukryć, że jest wielkim gadułą, a przy tym człowiekiem z dużym poczuciem humoru. Jego pogawędki z publicznością czasami były nie krótsze, niż poszczególne kompozycje.

Muzyka była ogromną gratką dla ducha, ale organizatorzy nie zapomnieli również o przyjemnościach dla ciała. O nasze żołądki skutecznie troszczył się cały rząd kolorowych, dosyć wszechstronnie zaopatrzonych food trucków. Nie można było również czuć się spragnionym i zakosztować piwa w obszernym ogródku piwnym. Dużą zaletą z pewnością był fakt, że imprezie tej nie mogła raczej pokrzyżować szyki pogoda. Mimo otwartych przestrzeni amfiteatru, nad głowami niczym parasol roztaczało się potężne, solidne, namiotowe zadaszenie, nie mniej skuteczne niż zasuwany dach Stadionu Narodowego.
Impreza nieznacznie przeciągnęła się do poniedziałku, skończyła się po północy. Świetna lokalizacja, a przede wszystkim, duże zainteresowanie publiczności, pozwala rokować nadzieję, że Prog In Park w Warszawie, na stałe wpisze się w letnie rockowe kalendarium.

Marek Toma


Opeth set-lista:
1. Sorceress
2. Ghost of Perdition
3. Demon of the Fall
4. The Wilde Flowers
5. In My Time of Need
6. Cusp of Eternity
7. Heir Apparent
8. The Drapery Falls
9. Deliverance


Riverside set-lista:
1. Second Life Syndrome
2. Conceiving You
3. Caterpillar and the Barbed Wire
4. 02 Panic Room
5. Saturate Me
6. The Depth of Self-Delusion
7. Addicted
8. Escalator Shrine

Dodaj komentarz