Który to już koncert Riverside w moim życiu? Naprawdę nie wiem. Chyba
śmiało mógłbym powiedzieć, że zaliczyłem ich więcej, niż… No dobra,
może bez przaśnych porównań. Jakoś mimochodem przyszła mi do głowy
scena z filmu pt.: „Porno” Marka Koterskiego – „gdy nie mogę zasnąć, liczę dupy…”. Po takich koncertach jak ten, naprawdę ciężko zasnąć. W moim przypadku, kiedy nie umiem spać, wspominam koncerty… 🙂
Było ich wiele. Były i bardzo nietypowe, jak ten w piekarskiej
„Andaluzji”, czy ten na Magii Rocka – festiwalu w Lyskach (chyba
dlatego najszybciej przyszły mi do głowy). Były i te (można powiedzieć)
konwencjonalne, perfekcyjnie zrealizowane (do czego zdążyli nas już
przyzwyczaić), poprzednie w katowickim Mega Clubie, a także te w
krakowskiej „Rotundzie” czy w „Studio”. Żałuję jedynie, że nie
zobaczyłem ich na żywo podczas warszawskich, lutowych dwóch pierwszych
koncertów, po dłuższej przerwie, spowodowanej śmiercią Piotrka. Dlatego
nie można było przegapić kolejnej ich wizyty na Śląsku. Czy aby nie
tylko z ciekawości, jak sobie poradzi Maciek Meler? Nieee….. Znając
muzykę grupy Quidam, o tym że sobie świetnie poradzi, byłem przekonany.
Tym razem koncert Riverside, poprzedzały dwa supporty. Jako pierwszy
zaprezentował się Sounds Like The End Of The World. Gdańszczanie
ostatnio, dosyć często rezydują na południu Polski. Niedawno
koncertowali z Obscure Sphinx w bielskim „RudeBoy”, a także z
Brytyjczykami z Antimatter, w katowickiej „Katofonii”. Zespół promuje
właśnie świeżo wydaną płytę, na której swoim instrumentalnym graniem,
wymyka się nieco z tradycyjnej post-rockowej konwencji.
Jako druga zaprezentowała się warszawska formacja Lion Shepherd. Jeżeli
chodzi o ich twórczość, jest chyba zdecydowanie bliższa, temu co
prezentuje właśnie zespół Riverside. Nie ma tutaj oczywiście mowy o
jakimkolwiek kopiowaniu. Ich muzyka posiada swoje indywidualne
pierwiastki. Lion Sheperd można jednak włożyć do tej samej szufladki ,
którą otworzył autor biografii Riverside Maurycy Nowakowski. Tak, moim
zdaniem również grają post-progresję, wplatając do swej muzyki jednak
sporą dawkę orientalizmów. Ich koncert podzielony był na dwie części.
Część pierwsza składała się z materiału, z ich debiutanckiej płyty
„Hiraeth” z 2005 roku, w części drugiej usłyszeliśmy fragmenty
premierowego materiał, z albumu „Heat”, którego premiera przypada na 26
maja.
Tego wieczoru, katowicki Mega Club można było porównać, do wypełnionego
po brzegi pudełka zapałek. Tym samym, zespół złamał właśnie kolejną
barierę. Był to pierwszy koncert w tym miejscu, który kompletnie się
wysprzedał. Poprzednio, lokowałem się tutaj, raczej blisko sceny.
Zakładając, że spód pudełka z zapałkami to scena, tym razem byłem jedną z
zapałek, znajdującą się na jego górze. Widoczność była w tym miejscu z
pewnością ograniczona, jednak dźwięk ustawiony był idealnie, co
pozwalało przynajmniej komfortowo chłonąć samą muzykę. Pozytywne
wrażenie robiła również gra świateł. Nawiązując do zapałkowych porównań,
częste świetlne erupcje jasnych reflektorów robiły wrażenie, jakby ktoś
zapalał to pudełko od środka.
Muzycy weszli na scenę przy dźwiękach „Eye of The Soundscape”. Najpierw
we trójkę: Mariusz, Michał i Piotr. Po chwili na scenie zjawił się
również Maciek Meler. Koncert spięty był jakby klamrą rozpoczął się i
zakończył dwiema nieco odmiennymi wersjami „Cody”, Cała set-lista
prezentowała się następująco: Coda, Second Life Syndrome, Conceiving
You, Caterpillar and the Barbed Wire, The Depth of Self-Delusion,
akustyczna wersja Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?), 02 Panic
Room, Saturate Me, Escalator Shrine, Before. Na bis wybrzmiał: Towards
the Blue Horizon z fragmentem Goodbye Sweet Innocence, no i Coda. Ten
dwugodzinny koncert zakończył dźwięk Where the River Flows, stając się
podkładem, przy którym muzycy opuszczali scenę, a pudełko zapałek,
powoli stawało się puste.
Jaki to był koncert? Za puentę niech posłuży wypowiedź mojego redakcyjnego kolegi, z którym miałem przyjemność go przeżywać: „hmmmm, było mega, a Maciek to genialny gitarzysta jest…”











Tekst: Marek Toma
Zdjęcia: Michał Majewski