2017.03.24-25 – ProgRockFest – Legionowo

17progrockfest

Trzecia edycja rockowego festiwalu w Legionowie zapowiadała się nadzwyczajnie. Po raz pierwszy festiwal miał się odbyć w formule dwudniowej, z udziałem aż sześciu wykonawców. Po raz pierwszy zaproszono gościa z zagranicy i to od razu legendę muzyki progresywnej ze Szwecji – Trettioariga Kriget. Po raz pierwszy w swojej historii miał wystąpić na scenie studyjny z założenia zespół LoonyPark. Wreszcie, po raz pierwszy od ponad 10 lat miał przypomnieć o swoim istnieniu trochę zapomniany Amarok, a po raz ostatni z zespołem Collage miał wystąpić wokalista Karol Wróblewski.

Festiwal otworzył młody, istniejący dopiero od 2011 roku śląski zespół Walfad. Dość dobrze znany progresywnej publiczności, bo często koncertujący i odbywający trasy z kilkoma znanymi bandami m.in. Osada Vida. Grupa zaprezentowała utwory z trzech wydanych d tej pory płyt, a najobszerniejsze fragmenty z ostatniego, w ubiegłym roku wydanego krążka pt. Momentum. Mnie jednak najbardziej podobała się brawurowo wykonana suita pt. Liście z poprzedniego cd zespołu, wydanego w 2014 roku. Ponad godzinny występ grupy Wojtka Ciuraja /zresztą bardzo zdolnego gitarzysty i całkiem niezłego wokalisty/ został dość ciepło przyjęty przez legionowską publiczność, ale wyczuwało się w powietrzu oczekiwanie na gwiazdę festiwalu – Wojnę Trzydziestoletnią (polskie tłumaczenie nazwy zespołu). Na widowni dostrzegłem członków kilku znanych polskich zespołów, m.in. Riverside czy State Urge, prezesa Progresji Marka Laskowskiego czy kilku dziennikarzy muzycznych. Po raz pierwszy w Polsce i w ogóle w Europie Wschodniej zaprezentował się zespół, który jest prawdziwym ewenementem w muzyce swojego kraju. Powstał już w 1970 roku, w małej miejscowości niedaleko Sztokholmu. Grupa licealistów zafascynowanych rockiem i psychodelią założyła band, który przetrwał 47 lat i w oryginalnym składzie /mimo wcześniejszych perturbacji/ występuje aż do dzisiaj! W ubiegłym roku, po dziewięciu wydanych płytach z wokalem w języku szwedzkim, zespół nagrał niezwykle udaną płytę po angielsku pt. Seaside Air. Krążek ten został niezwykle ciepło przyjęty w progresywnym światku i zaostrzył fanom apetyty na dobry występ grupy w Polsce.
Od razu powiem, że już od pierwszego, kawałka pt. Lang historia, zespół „kupił” serca publiczności. Widać, a zwłaszcza słychać było, że muzyka sprawia szwedzkim sześćdziesięciolatkom ogromną frajdę. Grali z niezwykłym zacięciem, scenicznym luzem i momentami prawdziwą brawurą. Młodszym fanom, a myślę, że i licznie zgromadzonym na widowni muzykom, dali prawdziwą lekcję rocka z lat siedemdziesiątych — szczerego, prostego w formie, ale klimatycznego i niezwykle energetycznego. Mnie także urzekły utwory z ostatniej, angielskojęzycznej płyty m.in. The Photograph, tytułowy Seaside Air czy Forgotten Garden. Blisko półtorej godziny wspaniałego grania przeminęło jak bystra woda, ale oczywiście publiczność nie dała Szwedom łatwo zejść ze sceny i byliśmy świadkami dwóch bisów. Gdyby nie zapowiedź konferansjera, że mamy w programie jeszcze jeden występ – Szwedzi graliby chyba do północka… Zeszli ze sceny przy owacjach, ogromnie wzruszeni i wyraźnie zadowoleni z ciepłego przyjęcia w naszym kraju.
Wieczór zakończył występ Collage. Historyczny, bo po raz ostatni zaśpiewał z zespołem znakomity wokalista Karol Wróblewski. Mistrzowie neo proga po raz kolejny zagrali swoje największe hity z Heroes Cry, Kołysanką, Baśniami oraz cudownym Moonshine na czele. Frontman grupy dwoił się i troił, żeby się dobrze zaprezentować i muszę przyznać, że całkowicie mu się to udało. Karol po raz kolejny udowodnił, że jest czołowym rockowym wokalistą w kraju nad Wisłą i wypada tylko żałować, że nie będzie już występował w grupie Wojtka Szadkowskiego. W dowód uznania dostał od lidera zespołu „dyplom ukończenia Collage”, a od legionowskiej publiczności gromkie brawa.

Drugi dzień rozpoczęła grupa Amarok. Zespół zaprezentował kilka utworów ze swoich poprzednich płyt, a także parę kawałków z przygotowywanej przez siebie nowej płyty, która ma się ukazać jeszcze w tym roku. Muszę powiedzieć, że nowy materiał, choć jeszcze brzmiał trochę surowo, zapowiada się ciekawie i dobrze wróży powrotowi zespołu na muzyczne sceny.
Na występ kolejnej grupy LoonyPark czekałem z ogromną ciekawością, bo zespół jeszcze nigdy w tym składzie nie występował na żywo. Dynamikę koncertu trochę zakłócały przydługie i trochę trudno na widowni słyszalne zapowiedzi Krzysztofa Lepiarczyka, ale muzyka się obroniła. Grupa wykonała utwory z całych dziesięciu lat swojego istnienia, a na dokładkę dwa bardzo fajne kawałki z ostatniej, bardzo udanej płyty solowej Krzysztofa pt. Art Therapy. Ja ten występ zapamiętam także dzięki kilku wspaniałym solówkom gitarzysty zespołu, niezwykle tego dnia ekspresyjnego Piotra Grodeckiego. LoonyPark przedstawił także nową wokalistkę Magdalenę Grodecką, obdarzoną bardzo mocnym i ciekawym głosem. Jeśli pani Magda doda trochę więcej ekspresji na scenie, to zespół będzie miał z niej sporo pociechy.
Jako ostatni zaprezentował się w Legionowie Lion Shepard — grupa bardziej rockowa niż progresywna. Podzieliła ona swój występ na dwie części. W pierwszej wybrzmiały dźwięki z pierwszej płyty zespołu wydanej w 2015 roku pt. Hiraeth, a w drugiej nowe utwory z niemal ukończonej płyty pt. Heat, która ukaże się w połowie tego roku. Zaśpiewają na niej m.in. Colin Bass z Camel i Mariusz Duda z Riverside. Grupa gra soczystego, energetycznego rocka z licznymi naleciałościami muzyki bliskowschodniej – a to za sprawą bardzo utalentowanego gitarzysty Mateusza Owczarka – wyraźnie zafascynowanego kulturą tego regionu. Myślę, że ich nowe wydawnictwo znajdzie spore rzesze odbiorców.

Dwudniowa formuła festiwalu świetnie się sprawdziła. Występy poszczególnych zespołów trwały niewiele ponad godzinę i zostawiły raczej niedosyt niż muzyczny przesyt. Strzałem w dziesiątkę było zaproszenie genialnych amatorów proga ze Szwecji. Jak zwykle można było w kuluarach nabyć wiele znakomitych płyt i nowości progresywnych, m.in. z firmy Lynx Music i Provinyl. Festiwal ponownie perfekcyjnie zorganizował pasjonat proga Mikołaj Madejak przy wsparciu Miejskiego Ośrodka Kultury oraz Stowarzyszenia InQbator. Jedno tylko smuci. Frekwencja nie do końca dopisała i na widowni niewielkiej przecież sali widowiskowej ratusza było sporo wolnych miejsc. Szkoda, bo legionowski festiwal jest jedną z ciekawszych tego rodzaju imprez w kraju i powinien stać się „lekturą obowiązkową” dla wszystkich miłośników pięknych i niekonwencjonalnych dźwięków.

Po raz trzeci pysznie bawił się w Legionowie
Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz