Trzecia edycja rockowego festiwalu w Legionowie zapowiadała się
nadzwyczajnie. Po raz pierwszy festiwal miał się odbyć w formule
dwudniowej, z udziałem aż sześciu wykonawców. Po raz pierwszy zaproszono
gościa z zagranicy i to od razu legendę muzyki progresywnej ze Szwecji –
Trettioariga Kriget. Po raz pierwszy w swojej historii miał wystąpić na
scenie studyjny z założenia zespół LoonyPark. Wreszcie, po raz pierwszy
od ponad 10 lat miał przypomnieć o swoim istnieniu trochę zapomniany
Amarok, a po raz ostatni z zespołem Collage miał wystąpić wokalista
Karol Wróblewski.
Festiwal otworzył młody, istniejący dopiero od 2011 roku śląski zespół
Walfad. Dość dobrze znany progresywnej publiczności, bo często
koncertujący i odbywający trasy z kilkoma znanymi bandami m.in. Osada
Vida. Grupa zaprezentowała utwory z trzech wydanych d tej pory płyt, a
najobszerniejsze fragmenty z ostatniego, w ubiegłym roku wydanego krążka
pt. Momentum. Mnie jednak najbardziej podobała się brawurowo wykonana
suita pt. Liście z poprzedniego cd zespołu, wydanego w 2014 roku. Ponad
godzinny występ grupy Wojtka Ciuraja /zresztą bardzo zdolnego gitarzysty
i całkiem niezłego wokalisty/ został dość ciepło przyjęty przez
legionowską publiczność, ale wyczuwało się w powietrzu oczekiwanie na
gwiazdę festiwalu – Wojnę Trzydziestoletnią (polskie tłumaczenie nazwy
zespołu). Na widowni dostrzegłem członków kilku znanych polskich
zespołów, m.in. Riverside czy State Urge, prezesa Progresji Marka
Laskowskiego czy kilku dziennikarzy muzycznych. Po raz pierwszy w Polsce
i w ogóle w Europie Wschodniej zaprezentował się zespół, który jest
prawdziwym ewenementem w muzyce swojego kraju. Powstał już w 1970 roku, w
małej miejscowości niedaleko Sztokholmu. Grupa licealistów
zafascynowanych rockiem i psychodelią założyła band, który przetrwał 47
lat i w oryginalnym składzie /mimo wcześniejszych perturbacji/ występuje
aż do dzisiaj! W ubiegłym roku, po dziewięciu wydanych płytach z
wokalem w języku szwedzkim, zespół nagrał niezwykle udaną płytę po
angielsku pt. Seaside Air. Krążek ten został niezwykle ciepło przyjęty w
progresywnym światku i zaostrzył fanom apetyty na dobry występ grupy w
Polsce.
Od razu powiem, że już od pierwszego, kawałka pt. Lang historia, zespół
„kupił” serca publiczności. Widać, a zwłaszcza słychać było, że muzyka
sprawia szwedzkim sześćdziesięciolatkom ogromną frajdę. Grali z
niezwykłym zacięciem, scenicznym luzem i momentami prawdziwą brawurą.
Młodszym fanom, a myślę, że i licznie zgromadzonym na widowni muzykom,
dali prawdziwą lekcję rocka z lat siedemdziesiątych — szczerego,
prostego w formie, ale klimatycznego i niezwykle energetycznego. Mnie
także urzekły utwory z ostatniej, angielskojęzycznej płyty m.in. The
Photograph, tytułowy Seaside Air czy Forgotten Garden. Blisko półtorej
godziny wspaniałego grania przeminęło jak bystra woda, ale oczywiście
publiczność nie dała Szwedom łatwo zejść ze sceny i byliśmy świadkami
dwóch bisów. Gdyby nie zapowiedź konferansjera, że mamy w programie
jeszcze jeden występ – Szwedzi graliby chyba do północka… Zeszli ze
sceny przy owacjach, ogromnie wzruszeni i wyraźnie zadowoleni z ciepłego
przyjęcia w naszym kraju.
Wieczór zakończył występ Collage. Historyczny, bo po raz ostatni
zaśpiewał z zespołem znakomity wokalista Karol Wróblewski. Mistrzowie
neo proga po raz kolejny zagrali swoje największe hity z Heroes Cry,
Kołysanką, Baśniami oraz cudownym Moonshine na czele. Frontman grupy
dwoił się i troił, żeby się dobrze zaprezentować i muszę przyznać, że
całkowicie mu się to udało. Karol po raz kolejny udowodnił, że jest
czołowym rockowym wokalistą w kraju nad Wisłą i wypada tylko żałować, że
nie będzie już występował w grupie Wojtka Szadkowskiego. W dowód
uznania dostał od lidera zespołu „dyplom ukończenia Collage”, a od
legionowskiej publiczności gromkie brawa.
Drugi dzień rozpoczęła grupa Amarok. Zespół zaprezentował kilka utworów
ze swoich poprzednich płyt, a także parę kawałków z przygotowywanej
przez siebie nowej płyty, która ma się ukazać jeszcze w tym roku. Muszę
powiedzieć, że nowy materiał, choć jeszcze brzmiał trochę surowo,
zapowiada się ciekawie i dobrze wróży powrotowi zespołu na muzyczne
sceny.
Na występ kolejnej grupy LoonyPark czekałem z ogromną ciekawością, bo
zespół jeszcze nigdy w tym składzie nie występował na żywo. Dynamikę
koncertu trochę zakłócały przydługie i trochę trudno na widowni
słyszalne zapowiedzi Krzysztofa Lepiarczyka, ale muzyka się obroniła.
Grupa wykonała utwory z całych dziesięciu lat swojego istnienia, a na
dokładkę dwa bardzo fajne kawałki z ostatniej, bardzo udanej płyty
solowej Krzysztofa pt. Art Therapy. Ja ten występ zapamiętam także
dzięki kilku wspaniałym solówkom gitarzysty zespołu, niezwykle tego dnia
ekspresyjnego Piotra Grodeckiego. LoonyPark przedstawił także nową
wokalistkę Magdalenę Grodecką, obdarzoną bardzo mocnym i ciekawym
głosem. Jeśli pani Magda doda trochę więcej ekspresji na scenie, to
zespół będzie miał z niej sporo pociechy.
Jako ostatni zaprezentował się w Legionowie Lion Shepard — grupa
bardziej rockowa niż progresywna. Podzieliła ona swój występ na dwie
części. W pierwszej wybrzmiały dźwięki z pierwszej płyty zespołu wydanej
w 2015 roku pt. Hiraeth, a w drugiej nowe utwory z niemal ukończonej
płyty pt. Heat, która ukaże się w połowie tego roku. Zaśpiewają na niej
m.in. Colin Bass z Camel i Mariusz Duda z Riverside. Grupa gra
soczystego, energetycznego rocka z licznymi naleciałościami muzyki
bliskowschodniej – a to za sprawą bardzo utalentowanego gitarzysty
Mateusza Owczarka – wyraźnie zafascynowanego kulturą tego regionu.
Myślę, że ich nowe wydawnictwo znajdzie spore rzesze odbiorców.
Dwudniowa formuła festiwalu świetnie się sprawdziła. Występy
poszczególnych zespołów trwały niewiele ponad godzinę i zostawiły raczej
niedosyt niż muzyczny przesyt. Strzałem w dziesiątkę było zaproszenie
genialnych amatorów proga ze Szwecji. Jak zwykle można było w kuluarach
nabyć wiele znakomitych płyt i nowości progresywnych, m.in. z firmy Lynx
Music i Provinyl. Festiwal ponownie perfekcyjnie zorganizował pasjonat
proga Mikołaj Madejak przy wsparciu Miejskiego Ośrodka Kultury oraz
Stowarzyszenia InQbator. Jedno tylko smuci. Frekwencja nie do końca
dopisała i na widowni niewielkiej przecież sali widowiskowej ratusza
było sporo wolnych miejsc. Szkoda, bo legionowski festiwal jest jedną z
ciekawszych tego rodzaju imprez w kraju i powinien stać się „lekturą
obowiązkową” dla wszystkich miłośników pięknych i niekonwencjonalnych
dźwięków.
Po raz trzeci pysznie bawił się w Legionowie
Andrzej „Gandalf” Baczyński