Brytyjczycy z The Brew związani są z piekarską „Andaluzją”praktycznie od samego początku swojej przygody z muzyką. Każda trasa promująca ich nowo wydany longplay zahaczała o to miejsce. Jedną ze swoich poprzednich relacji zwieńczyłem pewną obietnicą:
„…Jeśli pojawi się u wejścia do piekarskiej Andaluzji, kolejny plakat reklamujący koncerty Brytyjczyków, kiedyś, w przyszłości, być może po wydaniu kolejnej, studyjnej płyty i chociażby data tego wydarzenia miałaby zbiec się z finałem Mistrzostw Świata, Europy, finałem Ligi Mistrzów, czy czegoś tam jeszcze…, przyrzekam, nie będę miał dylematów, typu „To Be, Or Not To Be”, melduję się przy samej scenie!”.
Zespół również obiecał, że wróci i jak widać, obietnicy dotrzymał. We wrześniu ubiegłego roku, The Brew wydał płytę „Shake The Tree”, a 16 marca, niczym krokus zwiastujący kalendarzową wiosnę, zakwitnął w Piekarach. Tym razem koncert nie zbiegł się z żadnym, ważnym, sportowym wydarzeniem, co i tak nie miałoby większego znaczenia. Jak obiecałem – jestem.
Dyrektor Piotr Zalewski, z wielką dumą wygłosił przedmowę nawiązując właśnie do poprzednich wizyt zespołu. Tuż po godzinie dziewiętnastej, pochodzący z podobnie jak Piekary, niewielkiego, miasteczka Grimsby, przesympatyczni Brytyjczycy: Jason Barwick (gitara, wokal), Tim Smith (gitara basowa) i jego syn, Kurtis Smith (perkusja) pojawili się na scenie, którą tym razem zdobiła pokaźnych rozmiarów plansza. Logo zespołu, a pod nim barwne malowidło, które prezentowało się wyjątkowo okazale.
Rozpoczęli dynamiczną, tytułowa kompozycją, z ich najnowszej płyty „Shake The Tree”, potem zabrzmiał równie szybki „Johny Moore”, który swoim klimatem mógł kojarzyć sie nieco z AC/DC. I nowości ciąg dalszy: żywiołowy „Knife Edge”, oraz zdecydowanie wolniejszy, kołyszący „Without You”. Następnie zagrali „Repeat” i zgodnie z tytułem, cofnęli się do wcześniejszego repertuaru. Nie mogli pominąć oczywiście „Skip”(również z płyty „Control”) . Kolejnie, wybrzmiał wyjątkowo nośny i klimatyczny „KAM” (z „A Million Dead Stars”), sądząc po reakcji publiczności, wyjątkowo lubiany. Potem chwilowo powrócili do premierowego materiału: „Name On A Bullet” i „Black Hole Soul”, by zagrać jeszcze „Every „Gig Has A Neighbour” (z „A Million Dead Stars”). Rozbudowane, perkusyjne solo, zakończyło oficjalną część koncertu. Na bis zagrali jeszcze „Mute”, z krótkimi cytatami Led Zeppelin i The Doors, oraz „A Million Dead Stars”.
Jason ubrany tradycyjnie, w kwiecistą koszulę (nawiązując do hipisowskiego stylu lat 70-tych) był, jak zwykle, prawdziwym wulkanem energii. Jego żywiołowy sposób gry na gitarze, robił wrażenie. Wykonywał barwne solówki, trzymając wiosło z tyłu głowy niczym Jimi Hendrix. Nie mogło oczywiście obyć się bez gry na wiośle, za pomocą smyczka. Na zaprezentowanie swoich perkusyjnych umiejętności miał też okazję równie żywiołowy Kurtis. W swoim perkusyjnym popisie, świetnie dawał sobie radę, pozbywając się pałeczek perkusyjnych. Wielkie uznanie dla seniora ekipy The Brew, Tima. W swoich żywiołowych kawalkadach na basie, dotrzymywał tempa młodszemu pokoleniu.
Publika połowę koncertu zdołała usiedzieć na krzesłach, jednak musiała pęknąć, wbiegając pod samą scenę. Energia, która emanująca z muzyki zespołu, wreszcie dała odpowiedni upust. Jason, dzięki licznym trasom po Polsce, coraz sprawniej posługuje się naszym językiem, mając dzięki temu, świetny kontakt z publicznością. Jeden ze śmiałków, postanowił mu to nawet wynagrodzić, wręczając termos z herbatą. Czy owa herbatka, była tak energetyczna, jak muzyka zespołu (z prądem)? Tego nie wiem.
Kolejny udany koncert The Brew piekarskiej „Andaluzji” (jednak wierzę, że nie ostatni), stał się historią…
„Keep so felling rock and roll, keep so felling life music, keep so felling The Brew!”
Tekst: Marek Toma
Zdjęcia: Grzegorz Galuba