Happysad to znakomity przykład zespołu, który na żywo
wypada jeszcze lepiej niż w studiu nagraniowym. O tym przekonali się
wszyscy zgromadzeni, którzy w sobotni wieczór wybrali się do
sosnowieckiej „Muzy”.
Na samym wstępie trzeba zaznaczyć, że był to koncert przełożony z
grudnia, obejmował więc repertuar z ostatniej trasy. Muzycy stawiali
przede wszystkim na numery z trzech ostatnich studyjnych albumów –
„Jakby nie było jutra”, „Ciepło/zimno” oraz „Mów mi dobrze” – rzadziej
sięgając po wcześniejsze dokonania. Usłyszeliśmy jedynie obowiązkowe
„Zanim pójdę”, „Łydkę”, „Mów mi dobrze”, a także „Długą drogę w dół”. Po
cichu pewnie wielu liczyło (w tym i ja), że może po raz pierwszy Happysad wykonają
kompozycję „Nadzy na mróz”, która zapowiada płytę „Ciało obce”
(premiera 10 lutego), jednak na to jeszcze chwilę będziemy musieli
poczekać.
Wracając jednak do koncertu: 22 utwory, prawie dwie godziny obcowania z
kapelą w znakomitej formie. Nikt nie mógł po zakończeniu koncertu czuć
się rozczarowany. Happysad zrobili to, co do nich
należało – zaprezentowali energetyczny set, który nie pozwalał usiedzieć
widowni (przynajmniej jej części, bo na sali nie zdemontowano
krzesełek) na swoich miejscach. Najlepsze momenty? Wyróżnię kilka. Na
pewno „Ciała detale” w bardziej rockowej aranżacji, „Nie ma nieba”,
czyli prawdopodobnie najostrzejszy numer w repertuarze grupy i zarazem
koncertowy killer oraz „Tańczmy”, który – jak sam tytuł wskazuje –
zmusza do poruszania biodrem albo przynajmniej skakania. Co kto lubi. To
moi faworyci. Wypada wspomnieć o samych wykonawcach, zwłaszcza, że po
raz pierwszy mogłem podziwiać Happysad w składzie
sześcioosobowym. Nowi członkowie – Maciej Ramisz oraz Michał Bąk –
cechują się na pewno największym muzycznym ADHD wśród zespołu. Podczas
występu nawet, gdy mieli przerwę od grania, nie potrafili stać
nieruchomo. Po prostu wulkany energii, co tylko świadczy, że ich
zatrudnienie było strzałem w dziesiątkę.
No cóż na sam koniec pozostaje mi tylko napisać, że Happysad
zajmują w moim rankingu obecnie wysokie miejsce, jeśli chodzi o występy
na żywo. Kiedy przypominam sobie ich pierwszy koncert, na którym byłem,
bodajże w 2010 roku, widzę jak bardzo się rozwinęli w tym temacie.
Rozbudowali scenografię (świecące „słupki” – rewelacyjny pomysł),
muzycznie udoskonalili swoje utwory – zrobili wszystko, aby być na samym
szczycie rockowej ekstraklasy w naszym kraju.
Szymon Bijak
Fot: Piotr Wyparło