2016.08.20 – Kabat – Hradec nad Moravici

Festiwal Moravske Hrady

Festiwal Moravske Hrady

Oprócz powszechnie znanych czeskich festiwali muzycznych Masters of rock czy Colours of Ostrava jest jeszcze jeden, na który warto zwrócić uwagę. To organizowany od wielu już lat Česke Hrady, a także wchodzący w jego skład Moravske Hrady. Zasada jest prosta – u stóp czeskich, a także i słowackich zamków organizowany jest dwudniowy festiwal, podczas którego grają zespoły prezentujące najróżniejsze gatunki, od heavy metalu, przez czeskie rockabilly z dawnych lat, aż po punk. Główną gwiazdą tegorocznej edycji festiwalu jest zespół pochodzący spod praskich Teplic – Kabat. I to właśnie on zachęcił mnie do zajrzenia na ten festiwal, bo po Kabacie spodziewać się można zawsze porządnego show.

Jako czas i miejsce docelowe wybrałem 20 sierpnia i Czerwony Zamek w niewielkiej miejscowości Hradec nad Moravici, położonej nieopodal Opavy. W drogę wyruszyłem bardzo wcześnie, kiedy za oknem było jeszcze ciemno. Najpierw do Cieszyna, spacerem na czeską stronę, a następnie pociągiem do Opavy, by wreszcie po kilku godzinach dotrzeć do wspomnianego miasteczka. Już na wejściu dało się zauważyć świetną organizację imprezy: bardzo bogate zaplecze gastronomiczne, do tego osobne pole namiotowe i dwie sceny (Staropramen Stage i Bohemia Stage), na których na przemian grali przedstawiciele i przedstawicielki różnych nurtów gwarantując zabawę na najwyższym poziomie. Z festiwalowej książeczki dowiedziałem się także, że bilet wstępu na imprezę (i opaska na ręce) obligowała do bezpłatnego zwiedzania położonego o kilkaset metrów wyżej zamku. Rzecz jasna nie można było nie skorzystać z okazji, by zobaczyć zamek, w którym zamieszkiwał Ludwig Van Beethoven. Taki fajny bonus.

Z godziny na godzinę pojawiali się coraz to nowi fani poszczególnych zespołów. Warto bowiem dodać, że tego dnia oprócz Kabata wystąpiły między innymi takie grupy, jak Divokej Bill, Vypsana Fixa czy Vysaci Zamek, a każdy z nich miał do dyspozycji godzinę.

Tłum zaczął gęstnieć i wreszcie punkt 23.00 rozsunęła się kotara głównej Staropramen Sceny. Przy nutach intra pierwszego utworu „Banditi di Praga” na scenę wkroczył Kabat. Rozpoczęli z wysokiego C, porywając ze sobą tłum, jak na praskich bandytów przystało. Pomimo niedawno zakończonej długiej trasy promującej nową płytę „Do Pekla/Do Nebe” zespół prezentuje się bardzo świeżo, a przede wszystkim jest pełen energii. Potem już było tylko coraz ostrzej, bowiem pojawił się niezwykle szybki, ale i krótki „Porcelanovy prasata”. Śpiewanie razem z publiką to jest to, co wokalista grupy, Pepa Vojtek, lubi najbardziej. Nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać, aby razem z nim wykrzykiwać kolejne wersy refrenu. Krótkie przywitanie i jedziemy dalej. Tym razem jeden z najstarszych utworów w karierze grupy – „Děvky ty to znaj” zabrzmiało jeszcze lepiej, niż w wersji studyjnej. Może dlatego, że kilkunastotysięczny tłum wtórował tutaj liderowi, a może po prostu dlatego, że Kabat to niezwykle precyzyjna koncertowa maszyna… Następnie wokalista zwrócił się do jednej z dziewczyn z publiczności z zapytaniem: „Madam, můžete mi prosím ukázat váš croissant?”, rozpoczynając tym samym kabatowy żart muzyczny pt. „Pakliže”. Tuż po tym jednym z zabawniejszych kawałków Kabata czas na chwilę odpoczynku, bo oto przed nami „Mala dama”. Utwór, który parę lat temu zespół zagrał na Konkursie Piosenki Eurowizji i zajął… ostatnie miejsce. Czesi się jednak tym zbytnio nie przejęli i jak widać i słychać do dziś z powodzeniem grają „Damę” na koncertach. Ale oto trzeba teraz wsiąść w pociąg i pojechać nim aż do piekieł. Genialnie rozpędzający się kawałek „V pekle sudy valej” ze świetną solówką Ota Vani na gitarze. Następna w kolejce „Stara Lou”, a tuż po niej jeszcze raz zejście pod ziemię. Nie dość, że w „Dole v dole” zespół zaserwował zebranej pod zamkiem publice ciężki jak czołg utwór, to jeszcze został on okraszony buchającymi ze sceny snopami ognia. Oj, teraz się zrobiło naprawdę gorąco, jakby mało było 30-stopniowego upału w ciągu dnia…

Niestety, to, co dobre szybko się kończy i zespół powoli zaczął się przygotowywać do finału, bowiem kolejnym kawałkiem „Kdovi jestli” zespół zawsze powoli się żegna z publicznością. Na szczęście jednak po nim nastąpił zdecydowanie najlepszy fragment koncertu. Na scenę wkroczyła bowiem ożywiona, odziana na biało i uzbrojona w wiolonczelę „Valkyra”, a więc opus magnum ostatniego albumu. Powolny rytm i głęboki głos basisty Milana Špalka, do tego dźwięki wiolonczeli i ciarki na plecach gwarantowane. To mogłoby być już właściwie wszystko na dziś, bowiem trudno o piękniejsze i bardziej przeszywające zakończenie. Na szczęście jednak Kabat przygotował jeszcze kilka utworów – kolejno obowiązkowe „Všechno bude jako dřív” ze świetną partią solową na harmonijce ustnej, która już za moment poszybowała prosto w ręce publiki. Chwila na złapanie instrumentu oraz oddechu i można grać kolejne numery: „Šaman”, „Pohoda” i oczywiście chóralnie odśpiewany „Žízeň”. Krótkie dziękuję i grupa opuściła na chwilę scenę. Powróciła na nią jednak ze zdwojoną mocą. Podczas „Burlaci” rozpętało się istne szaleństwo – wszak to jeden z najlepszych kawałków w dorobku Kabatu. I na koniec – jak to określił Josef Vojtek – hymn Czechów na igrzyska w Rio, które miały się wtedy ku końcowi: „Moderni devče”, a więc idealny utwór, by już naprawdę pożegnać się z publicznością. Przy dźwiękach lecącego już tylko z głośników kabatowego „Rio Grande” można się było zatem udać w podróż powrotną do domu.

Ta godzina minęła zdecydowanie zbyt szybko, ale była za to wypełniona bardzo dobrą muzyką, świetną oprawą świetlną i przede wszystkim rewelacyjną formą całego zespołu. Liczę na więcej właśnie takich koncertów, gdzie wszystko jest w porządku, zarówno pod względem muzyki, jak i organizacji.

kabat
kabat
kabat
kabat
kabat
kabat

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz