Festiwal Moravske Hrady
Oprócz powszechnie znanych czeskich festiwali muzycznych Masters of rock
czy Colours of Ostrava jest jeszcze jeden, na który warto zwrócić
uwagę. To organizowany od wielu już lat Česke Hrady, a także wchodzący w
jego skład Moravske Hrady. Zasada jest prosta – u stóp czeskich, a
także i słowackich zamków organizowany jest dwudniowy festiwal, podczas
którego grają zespoły prezentujące najróżniejsze gatunki, od heavy
metalu, przez czeskie rockabilly z dawnych lat, aż po punk. Główną
gwiazdą tegorocznej edycji festiwalu jest zespół pochodzący spod
praskich Teplic – Kabat. I to właśnie on zachęcił mnie do zajrzenia na
ten festiwal, bo po Kabacie spodziewać się można zawsze porządnego show.
Jako czas i miejsce docelowe wybrałem 20 sierpnia i Czerwony Zamek w
niewielkiej miejscowości Hradec nad Moravici, położonej nieopodal Opavy.
W drogę wyruszyłem bardzo wcześnie, kiedy za oknem było jeszcze ciemno.
Najpierw do Cieszyna, spacerem na czeską stronę, a następnie pociągiem
do Opavy, by wreszcie po kilku godzinach dotrzeć do wspomnianego
miasteczka. Już na wejściu dało się zauważyć świetną organizację
imprezy: bardzo bogate zaplecze gastronomiczne, do tego osobne pole
namiotowe i dwie sceny (Staropramen Stage i Bohemia Stage), na których
na przemian grali przedstawiciele i przedstawicielki różnych nurtów
gwarantując zabawę na najwyższym poziomie. Z festiwalowej książeczki
dowiedziałem się także, że bilet wstępu na imprezę (i opaska na ręce)
obligowała do bezpłatnego zwiedzania położonego o kilkaset metrów wyżej
zamku. Rzecz jasna nie można było nie skorzystać z okazji, by zobaczyć
zamek, w którym zamieszkiwał Ludwig Van Beethoven. Taki fajny bonus.
Z godziny na godzinę pojawiali się coraz to nowi fani poszczególnych
zespołów. Warto bowiem dodać, że tego dnia oprócz Kabata wystąpiły
między innymi takie grupy, jak Divokej Bill, Vypsana Fixa czy Vysaci
Zamek, a każdy z nich miał do dyspozycji godzinę.
Tłum zaczął gęstnieć i wreszcie punkt 23.00 rozsunęła się kotara głównej
Staropramen Sceny. Przy nutach intra pierwszego utworu „Banditi di
Praga” na scenę wkroczył Kabat. Rozpoczęli z wysokiego C, porywając ze
sobą tłum, jak na praskich bandytów przystało. Pomimo niedawno
zakończonej długiej trasy promującej nową płytę „Do Pekla/Do Nebe”
zespół prezentuje się bardzo świeżo, a przede wszystkim jest pełen
energii. Potem już było tylko coraz ostrzej, bowiem pojawił się
niezwykle szybki, ale i krótki „Porcelanovy prasata”. Śpiewanie razem z
publiką to jest to, co wokalista grupy, Pepa Vojtek, lubi najbardziej.
Nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać, aby razem z nim wykrzykiwać
kolejne wersy refrenu. Krótkie przywitanie i jedziemy dalej. Tym razem
jeden z najstarszych utworów w karierze grupy – „Děvky ty to znaj”
zabrzmiało jeszcze lepiej, niż w wersji studyjnej. Może dlatego, że
kilkunastotysięczny tłum wtórował tutaj liderowi, a może po prostu
dlatego, że Kabat to niezwykle precyzyjna koncertowa maszyna…
Następnie wokalista zwrócił się do jednej z dziewczyn z publiczności z
zapytaniem: „Madam, můžete mi prosím ukázat váš croissant?”,
rozpoczynając tym samym kabatowy żart muzyczny pt. „Pakliže”. Tuż po tym
jednym z zabawniejszych kawałków Kabata czas na chwilę odpoczynku, bo
oto przed nami „Mala dama”. Utwór, który parę lat temu zespół zagrał na
Konkursie Piosenki Eurowizji i zajął… ostatnie miejsce. Czesi się
jednak tym zbytnio nie przejęli i jak widać i słychać do dziś z
powodzeniem grają „Damę” na koncertach. Ale oto trzeba teraz wsiąść w
pociąg i pojechać nim aż do piekieł. Genialnie rozpędzający się kawałek
„V pekle sudy valej” ze świetną solówką Ota Vani na gitarze. Następna w
kolejce „Stara Lou”, a tuż po niej jeszcze raz zejście pod ziemię. Nie
dość, że w „Dole v dole” zespół zaserwował zebranej pod zamkiem publice
ciężki jak czołg utwór, to jeszcze został on okraszony buchającymi ze
sceny snopami ognia. Oj, teraz się zrobiło naprawdę gorąco, jakby mało
było 30-stopniowego upału w ciągu dnia…
Niestety, to, co dobre szybko się kończy i zespół powoli zaczął się
przygotowywać do finału, bowiem kolejnym kawałkiem „Kdovi jestli” zespół
zawsze powoli się żegna z publicznością. Na szczęście jednak po nim
nastąpił zdecydowanie najlepszy fragment koncertu. Na scenę wkroczyła
bowiem ożywiona, odziana na biało i uzbrojona w wiolonczelę „Valkyra”, a
więc opus magnum ostatniego albumu. Powolny rytm i głęboki głos basisty
Milana Špalka, do tego dźwięki wiolonczeli i ciarki na plecach
gwarantowane. To mogłoby być już właściwie wszystko na dziś, bowiem
trudno o piękniejsze i bardziej przeszywające zakończenie. Na szczęście
jednak Kabat przygotował jeszcze kilka utworów – kolejno obowiązkowe
„Všechno bude jako dřív” ze świetną partią solową na harmonijce ustnej,
która już za moment poszybowała prosto w ręce publiki. Chwila na
złapanie instrumentu oraz oddechu i można grać kolejne numery: „Šaman”,
„Pohoda” i oczywiście chóralnie odśpiewany „Žízeň”. Krótkie dziękuję i
grupa opuściła na chwilę scenę. Powróciła na nią jednak ze zdwojoną
mocą. Podczas „Burlaci” rozpętało się istne szaleństwo – wszak to jeden z
najlepszych kawałków w dorobku Kabatu. I na koniec – jak to określił
Josef Vojtek – hymn Czechów na igrzyska w Rio, które miały się wtedy ku
końcowi: „Moderni devče”, a więc idealny utwór, by już naprawdę pożegnać
się z publicznością. Przy dźwiękach lecącego już tylko z głośników
kabatowego „Rio Grande” można się było zatem udać w podróż powrotną do
domu.
Ta godzina minęła zdecydowanie zbyt szybko, ale była za to wypełniona
bardzo dobrą muzyką, świetną oprawą świetlną i przede wszystkim
rewelacyjną formą całego zespołu. Liczę na więcej właśnie takich
koncertów, gdzie wszystko jest w porządku, zarówno pod względem muzyki,
jak i organizacji.






Mariusz Fabin