2016.05.12 – Circle II Circle, Lord Vulture, Desert – Warszawa

1605ciic

To był jeden z tych koncertów, które wyczekiwałem z niecierpliwością. Nie było mi nigdy dane zobaczyć na żywo SAVATAGE, a jakoś tak się złożyło, że na zagraniczne koncerty CIRCLE II CIRCLE również nie było mi po drodze. Jako, że grupa Zaka Stevensa podczas trasy promującej płytę „Reign of Darkness” postanowiła tym razem odwiedzić nasz kraj [kto wie, czy nie ostatni raz 🙁 ], tym razem ewentualność przegapienia tego koncertu nie wchodziła w grę. Podczas podróżny, moi towarzysze którzy kilkukrotnie widzieli Zaka i zespół na żywo, podgrzewali atmosferę, tak komplementując formę wokalisty jak i przytaczając anegdoty z poprzednich koncertów.

Zgodnie stwierdziliśmy również, że dobór supportów nie zupełnie licował z repertuarem gwiazdy wieczoru. Zatem kiedy na scenie pojawił się izraelski DESERT, parający się dość popularną w naszym kraju odmianą heavy metalu, przywodzącą na myśl dokonania choćby SABATON, publika dopiero się gromadziła. Oczywiście nie zabrakło kilku zagorzałych fanów formacji, którzy tworząc niezbyt okazały pierwszy rząd wspierali mentalnie swoich ulubieńców. Ci z kolei odwdzięczyli się porządnym występem i podczas nieco ponad półgodzinnego koncertu można było doświadczyć bodaj siedmiu konkretnych acz melodyjnych kawałków, które zgromadzonym przypadły do gustu, wnioskując choćby po powściągliwych ale pozytywnych reakcjach. Zespół dla garstki ludzi zagrał kompletnie bez kompleksów i ze sceny płynęły zarówno komplementy wobec publiki, jak i typowe okrzyki zachęcające do wspólnej zabawy. Przyznam, że na żywo Izraelczycy zrobili na mnie lepsze wrażenie niż w wersji studyjnej i w udany sposób udało im się utrzymać moje pozytywne nastawienie wobec dalszej części wieczoru.

Być może to kwestia znajomości rozpiski czasowej, a może zmanierowania odbiorcy, ale jeszcze Holendrzy z LORD VULTURE musieli na początku swojego koncertu robić dobrą minę do złej gry. Z utworu na utwór publiczność nieco gęstniała, a i mizerną ilość odpłacała zespołowi zaangażowaniem. Grupa, która para się odmianą heavy, którą niejeden określiłby jako „true”, kupiła publiczność nieskrępowaną radością swojego występu i nie miała trudności z interakcjami. Ludzie chętnie wykrzyczeli kilka refrenów, a na koniec nawet pośpiewali z wokalistą. Przyznam, że dla mnie ozdobą występu były klawe solówki wycinane na zmianę przez gitarzystów. W ich odbiorze zdecydowanie pomogło niezwykle dobre jak na support nagłośnienie (co zresztą było również udziałem grupy otwierającej zestaw). Członkowie zespołów podczas reszty wieczoru przechadzali się po klubie i w okolicach dobrze zaopatrzonego stoiska z merchem i nie było problemu z uzyskaniem autografów, czy zamienieniem kilku słów z muzykami.

Kiedy z głośników popłynęło intro do występu gwiazdy, publiczność co najmniej potroiła się w stosunku do kliku kwadransów wcześniej, a w tłumie coraz więcej ludzi miało już na sobie gadżety ze stoiska Cirle II Circle (zresztą trudno się temu dziwić z uwagi na przystępne ceny). Kiedy Zak i zespół pojawili się na scenie wiadomym było, że tego wieczoru set zdominują utwory z nowej płyty. Co bardziej przenikliwi sprawdzili setlisty koncertów poprzednich i pozytywnym aspektem było to że zespół modyfikował je w każdej lokalizacji. Grupa, którą wcześniej nękały dość częste zmiany składu, wydawała się tego wieczora wyjątkowo zgrania. Czuło się organiczność tworu, a każdy z muzyków, mimo że podczas występu wylewał siódme poty, był w wyśmienitej formie. Były frontman SAVATAGE przez cały koncert operował swoim mocnym i melodyjnym głosem, nie uronił żadnej nutki i z prawdziwym zaangażowaniem pilnował aby publika klaskała do rytmu utworów. Set wprawdzie zgodnie z oczekiwaniami obfitował w nowe utwory, ale jak zapowiedzieli muzycy, trasa wg nich odbywała się pod szyldem „Best of”, także zaprezentowali pełen przekrój kapitalnych utworów ze swoich klasycznych już albumów, nie skąpiąc kawałków singlowych z całej dyskografii. Konferansjerką zajmowali się kolejno niemal wszyscy członkowie grupy nie szczędząc anegdot przy przedstawianiu grupy. doświadczyliśmy też kilku fajnych solówek tak na bębnach jak i gitarze, które później przeradzały się w kawałki regularne. Do repertuaru Savatage, Circle sięgnęli dopiero podczas bisów, podczas których dane nam było bawić się przy „Turns to me” i „Edge of thorns”. Na drugi bis publiczność wywołała zespół, który zaczął się rozstawiać nieco inaczej. Zak wszedł za zestaw perkusyjny, a klawiszowiec Henning z mikrofonem pojawił się na froncie. Dane nam było usłyszeć brawurowo wykonany „Hall of the Mountain King”. Szorstki wokal parapeciarza do złudzenia przywodził na myśl głos Jona Olivy. Zak za bębnami dawał czadu i grał jak zawodowy perkusista. Zespół na koniec setu zrobił piorunujące wrażenie. Po czym zaprosił publiczność do merchu na wspólne rozmowy i podpisywanie płyt.

Przyznam, że zobaczenie na żywo Stevensa, a już tym bardziej śpiewającego utwory SAVATAGE, było dla mnie spełnieniem muzycznych marzeń. Szkoda, że publiczność nie dopisała, trochę zaczynam wątpić w popularność kultowych grup (na potwierdzenie frekwencja na Royal Hunt czy Operation: Mindcrime). Faktem natomiast jest, że podczas takiego występu w klubie nie uświadczysz postronnych osób. Myślę, że swobodnie 95% publiczności jest wówczas zaangażowanymi fanami grup, którzy tym chętniej uszczuplają swoje portfele na stoisku z gadżetami… tak jak niżej podpisany.

CIIC
CIIC
CIIC
CIIC
CIIC
CIIC
CIIC
CIIC
CIIC

Piotr Spyra

Dodaj komentarz