To był jeden z tych koncertów, które wyczekiwałem z niecierpliwością.
Nie było mi nigdy dane zobaczyć na żywo SAVATAGE, a jakoś tak się
złożyło, że na zagraniczne koncerty CIRCLE II CIRCLE również nie było mi
po drodze. Jako, że grupa Zaka Stevensa podczas trasy promującej płytę
„Reign of Darkness” postanowiła tym razem odwiedzić nasz kraj [kto wie,
czy nie ostatni raz 🙁 ], tym razem ewentualność przegapienia tego
koncertu nie wchodziła w grę. Podczas podróżny, moi towarzysze którzy
kilkukrotnie widzieli Zaka i zespół na żywo, podgrzewali atmosferę, tak
komplementując formę wokalisty jak i przytaczając anegdoty z poprzednich
koncertów.
Zgodnie stwierdziliśmy również, że dobór supportów nie zupełnie licował z
repertuarem gwiazdy wieczoru. Zatem kiedy na scenie pojawił się
izraelski DESERT, parający się dość popularną w naszym kraju odmianą
heavy metalu, przywodzącą na myśl dokonania choćby SABATON, publika
dopiero się gromadziła. Oczywiście nie zabrakło kilku zagorzałych fanów
formacji, którzy tworząc niezbyt okazały pierwszy rząd wspierali
mentalnie swoich ulubieńców. Ci z kolei odwdzięczyli się porządnym
występem i podczas nieco ponad półgodzinnego koncertu można było
doświadczyć bodaj siedmiu konkretnych acz melodyjnych kawałków, które
zgromadzonym przypadły do gustu, wnioskując choćby po powściągliwych ale
pozytywnych reakcjach. Zespół dla garstki ludzi zagrał kompletnie bez
kompleksów i ze sceny płynęły zarówno komplementy wobec publiki, jak i
typowe okrzyki zachęcające do wspólnej zabawy. Przyznam, że na żywo
Izraelczycy zrobili na mnie lepsze wrażenie niż w wersji studyjnej i w
udany sposób udało im się utrzymać moje pozytywne nastawienie wobec
dalszej części wieczoru.
Być może to kwestia znajomości rozpiski czasowej, a może zmanierowania
odbiorcy, ale jeszcze Holendrzy z LORD VULTURE musieli na początku
swojego koncertu robić dobrą minę do złej gry. Z utworu na utwór
publiczność nieco gęstniała, a i mizerną ilość odpłacała zespołowi
zaangażowaniem. Grupa, która para się odmianą heavy, którą niejeden
określiłby jako „true”, kupiła publiczność nieskrępowaną radością
swojego występu i nie miała trudności z interakcjami. Ludzie chętnie
wykrzyczeli kilka refrenów, a na koniec nawet pośpiewali z wokalistą.
Przyznam, że dla mnie ozdobą występu były klawe solówki wycinane na
zmianę przez gitarzystów. W ich odbiorze zdecydowanie pomogło niezwykle
dobre jak na support nagłośnienie (co zresztą było również udziałem
grupy otwierającej zestaw). Członkowie zespołów podczas reszty wieczoru
przechadzali się po klubie i w okolicach dobrze zaopatrzonego stoiska z
merchem i nie było problemu z uzyskaniem autografów, czy zamienieniem
kilku słów z muzykami.
Kiedy z głośników popłynęło intro do występu gwiazdy, publiczność co
najmniej potroiła się w stosunku do kliku kwadransów wcześniej, a w
tłumie coraz więcej ludzi miało już na sobie gadżety ze stoiska Cirle II
Circle (zresztą trudno się temu dziwić z uwagi na przystępne ceny).
Kiedy Zak i zespół pojawili się na scenie wiadomym było, że tego
wieczoru set zdominują utwory z nowej płyty. Co bardziej przenikliwi
sprawdzili setlisty koncertów poprzednich i pozytywnym aspektem było to
że zespół modyfikował je w każdej lokalizacji. Grupa, którą wcześniej
nękały dość częste zmiany składu, wydawała się tego wieczora wyjątkowo
zgrania. Czuło się organiczność tworu, a każdy z muzyków, mimo że
podczas występu wylewał siódme poty, był w wyśmienitej formie. Były
frontman SAVATAGE przez cały koncert operował swoim mocnym i melodyjnym
głosem, nie uronił żadnej nutki i z prawdziwym zaangażowaniem pilnował
aby publika klaskała do rytmu utworów. Set wprawdzie zgodnie z
oczekiwaniami obfitował w nowe utwory, ale jak zapowiedzieli muzycy,
trasa wg nich odbywała się pod szyldem „Best of”, także zaprezentowali
pełen przekrój kapitalnych utworów ze swoich klasycznych już albumów,
nie skąpiąc kawałków singlowych z całej dyskografii. Konferansjerką
zajmowali się kolejno niemal wszyscy członkowie grupy nie szczędząc
anegdot przy przedstawianiu grupy. doświadczyliśmy też kilku fajnych
solówek tak na bębnach jak i gitarze, które później przeradzały się w
kawałki regularne. Do repertuaru Savatage, Circle sięgnęli dopiero
podczas bisów, podczas których dane nam było bawić się przy „Turns to
me” i „Edge of thorns”. Na drugi bis publiczność wywołała zespół, który
zaczął się rozstawiać nieco inaczej. Zak wszedł za zestaw perkusyjny, a
klawiszowiec Henning z mikrofonem pojawił się na froncie. Dane nam było
usłyszeć brawurowo wykonany „Hall of the Mountain King”. Szorstki wokal
parapeciarza do złudzenia przywodził na myśl głos Jona Olivy. Zak za
bębnami dawał czadu i grał jak zawodowy perkusista. Zespół na koniec
setu zrobił piorunujące wrażenie. Po czym zaprosił publiczność do merchu
na wspólne rozmowy i podpisywanie płyt.
Przyznam, że zobaczenie na żywo Stevensa, a już tym bardziej
śpiewającego utwory SAVATAGE, było dla mnie spełnieniem muzycznych
marzeń. Szkoda, że publiczność nie dopisała, trochę zaczynam wątpić w
popularność kultowych grup (na potwierdzenie frekwencja na Royal Hunt
czy Operation: Mindcrime). Faktem natomiast jest, że podczas takiego
występu w klubie nie uświadczysz postronnych osób. Myślę, że swobodnie
95% publiczności jest wówczas zaangażowanymi fanami grup, którzy tym
chętniej uszczuplają swoje portfele na stoisku z gadżetami… tak jak
niżej podpisany.
Piotr Spyra