Niewielu jest artystów grających wydawałoby się tak niepopularną w dzisiejszych czasach muzykę, którzy swoim koncertem potrafią zapełnić mieszcząca 2000 osób salę jaką jak Sala Audytoryjna Centrum Kongresowego ICE Kraków. Steven Wilson robi to bez trudu. Oprawą swoich koncertów, ich rozmachem jak również jakością, coraz bardziej próbuje dorównać spektaklom, które towarzyszyły niegdyś muzyce Pink Floyd. Gra świateł, pojawiające się w tle, niezwykłe filmowe obrazy, robią wrażenie. Podobnie było podczas poprzedniego koncertu Wilsona – 30 listopada 2013 roku w Zabrzu, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Artysta promował wówczas płytę „The Raven That Refused To Sing (And Other Stories)”. Nie chce się wierzyć, to już prawie 2 i pół roku minęło od tamtego, pamiętnego koncertu. Wilson, to bardzo twórcza osobowość, nie lubi stać w miejscu. W międzyczasie wydał kolejną znakomitą płytę „Hand. Cannot. Erase.”, oraz mini album „4 ½”, który skutecznie zaspokaja apetyt na następny, pełny album artysty.
Skład muzyków, którzy towarzyszyli Wilsonowi w krakowskim Centrum Kongresowym, nieco się różnił od tego z Zabrza. Miejsce gitarzysty Guthrie Govana i perkusisty Chada Wackermana zajęli: Dave Kilminster i Craig Blundell . Zauważalna była również absencja flecisty i saksofonisty Theo Travisa. Nie zabrakło natomiast mistrza Chapman sticka i gitary basowej Nicka Beggsa, oraz klawiszowca Adama Holzmana.
Początek koncertu, to obraz jakby wyjęty z filmów Barei: szare blokowisko, obdarte, brudne ściany, obskurna klatka schodowa i stara winda (zupełny kontrast, w stosunku do sterylnej , nowoczesnej architektury Centrum Kongresowego, gdzie do balkonu nr 2, zawiozła mnie czyściutka nowoczesna winda). W takim właśnie blokowisku, skupiającym duże skupisko mieszańców, jak się okazuje można czuć się śmiertelnie samotnym. „Joyce Carol Vincent została znaleziona martwa w mieszkaniu, kiedy zarządca budynku zainteresował się brakiem możliwości pobrania z konta lokatorki opłaty za czynsz. Zwłoki były w stanie kompletnego rozkładu. Okazało się że zgon nastąpił trzy lata wcześniej. Jak to się stało że zniknięcia młodej, pięknej kobiety nikt nie zauważył przez tak długi czas?”. To właśnie temat albumu: „Hand. Ccnnot. Erase”, który zabrzmiał tego wieczoru w całości. 70 minut niesamowitych przeżyć, wywołanych obrazem i dźwiękiem. Największe wrażenie zrobiła chyba kompozycja „Rutine”, ze znakomitą, przejmującą animacją w tle. Nawet krótka awaria zasilania w trakcie kompozycji „Ancestral”, nie zdołała rozwiać emocji związanych z muzyką. Wieńczące płytę kompozycje „Happy Returns” i „Ascendant Here On… ” przebiegały już bez zakłóceń. Potem nastąpiła krótka przerwa na ochłonięcie. Koncert podzielony został bowiem na dwie odrębne części.
Część, druga bardziej zróżnicowana, złożona była zarówno z kompozycji Porcupine Tree, z różnego okresu działalności zespołu , jak i z solowych dokonań Stevena Wilsona. Zaczęli od kompozycji „Dark Matter” z płyty „Signify”. Wiem, że były na sali osoby nieco „obrażone” na Wilsona, za zaniechanie działalności z grupą Porcupine Tree. Ten znakomity utwór , jak i kompozycje „Lazarus” („Deadwing”) czy „Sleep Together” („Fear of a Blank Planet”) były chyba wystarczającym pretekstem, aby się z artystą „pogodzić”. A przecież była jeszcze kompozycja „Don’t Hate Me”, z płyty „Stupid Dream”, która w nieco zmienionej wersji, znalazła się również na wspomnianym mini albumie „4 ½” . Szkoda tylko, że zabrakło tutaj żeńskiego wokalu Ninet Tayeb , oraz saksofonu Theo Travisa. Z „4 ½” zabrzmiał jeszcze: „My Book of Regrets” i „Vermillioncore”, przeplecione z wcześniejszymi solowymi kompozycjami artysty: „Harmony Korine” („Insurgentes”) i „Index” („Grace for Drowning”). Druga część koncertu, zaczęła się, jak i skończyła jeżozwierzowymi dźwiękami. Po kompozycji „Sleep Together”, muzycy zeszli ze sceny.
Wywołani owacjami na stojąco, pojawili się ponownie. Na początku oddali hołd nieżyjącemu artyście, który zawsze miał duży wpływ na twórczość Wilsona – Davidowi Bowiemu. Zagrali bardzo kameralny „Space Oddity”, a w tle na dużym ekranie, widniało oblicze nieodżałowanego artysty. Potem jeszcze jeden zwrot, w stronę repertuaru „Porków” -„The Sound of Muzak” z „In Absentia”. Na zakończenie zabrzmiał robiący piorunujące wrażenie, dzięki fuzji animacji i muzyki – „The Raven That Refused To Sing”. Wrażenie potęgowała intensywność dźwięku. Nagłośnienie tego wieczoru wyżyłowane było wręcz, do maksimum wytrzymałości. Jeszcze długo po zakończeniu koncertu w głowie oddziaływały echa wilsonowego geniuszu.
Set-lista
„First Regret”
„3 Years Older”
„Hand. Cannot. Erase.”
„Perfect Life”
„Routine”
„Home Invasion”
„Regret #9”
„Transience”
„Ancestral”
„Happy Returns”
„Ascendant Here On… „
„Dark Matter”
„Harmony Korine”
„My Book of Regrets”
„Index”
„Lazarus”
„Don’t Hate Me”
„Vermillioncore”
„Sleep Together”
Bis:
„Space Oddity”
„The Sound of Muzak”
„The Raven That Refused To Sing”
Marek Toma