2016.02.20 – The Winery Dogs – Warszawa

160220thewinerydogs

To był koncert, na którym należało po prostu być! Pierwszy i jedyny, jak do tej pory występ grupy The Winery Dogs odbył się w stołecznej Progresji 20 lutego 2016 roku. W wypełnionej po brzegi sali zgromadziła się publiczność, która przybyła z najdalszych zakątków naszego kraju i nie sposób już na samym początku nie podkreślić, że takiej frekwencji życzyłabym każdemu wykonawcy. Ale oczywiście tego należało się spodziewać, bo gdy pojawia się prawdziwa super grupa, jaką niewątpliwie jest The Winery Dogs , publiczność nie zawodzi. Dokładnie tak było w sobotni wieczór. Pewnie spora grupa fanów przybyła na koncert by przekonać się na żywo, jak radzą sobie razem na scenie takie muzyczne indywidua, jakimi niewątpliwie są Mike Portnoy, Billy Sheehan oraz Richie Kotzen. No i śmiało można napisać, że radzą sobie świetnie. Cała gama genialnych dźwięków, odpowiednio podanych, ze smakiem i wyrafinowaniem. Tak, to był popis nie tylko możliwości technicznych całej trójki, ale przede wszystkim świetnego zgrania. Z przyjemnością słuchało się i patrzyło na wszystko, co zespół zaprezentował. Przez półtorej godziny usłyszeliśmy 16 utworów z dwóch dotąd wydanych płyt, w tym solo Sheehan’a na basie. Muszę przyznać, że nie od samego początku koncert mnie porwał. Może nie od początku towarzyszyły mu emocje, jakich się spodziewałam, a może to kwestia utworów wybranych na otwarcie koncertu. Wiadomo, promowana podczas tej trasy koncertowej jest „Hot Streak”, druga płyta The Winery Dogs, wydana 4 miesiące temu i utworów z tej płyty należało się spodziewać, zwłaszcza na samym początku koncertu. Jednak aż 5 pierwszych utworów z tej właśnie płyty skutecznie ostudziło moje oczekiwania. Zdecydowanie preferuję wydawnictwo z 2013 roku, czyli debiutancką płytę i od pierwszych dźwięków utworu „Time Machine” poziom mojego zadowolenia szybko wzrastał. Nie zabrakło z tej pierwszej płyty „Empire”, „I’m No Angel” czy na bis „Regret” i „Desire”. Nie zabrakło także solowego występu Richie Kotzen’a z gitarą akustyczną („Fire”) oraz popisu na scenie Mike Portnoya, który jak za starych dobrych czasów spędzonych w zespole, z którego jest najbardziej znany, poszalał nie tylko za swoimi centralami, ale też gdzie tylko mógł na scenie 😉 Z pewnością Portnoy dominował tego wieczoru, a ja wielokrotnie miałam wrażenie, że widzę Dream Theater, bo chociaż muzyka inna to jednak to wciąż ten sam człowiek, ta sama moc i energia. Do pełni szczęścia tego wieczoru zabrakło mi „Criminal” i „Not Hopeless”, jednak nie można przecież zagrać całych dwóch płyt. Trzeba przecież coś pozostawić na następną wizytę. Mam nadzieję, że takowa znów się nadarzy. The Winery Dogs z pewnością udowodnili, że muzyka rockowa ma się doskonale, potrafi ludzi bawić i gromadzić właśnie w tym celu.

teh winery dogs foto Jakub Michalski
teh winery dogs foto Jakub Michalski
teh winery dogs foto Jakub Michalski

Tekst: Izabela Godzisz
Foto: Jakub Michalski
(muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com)

Dodaj komentarz