2016.02.15 – Steve Rothery Band – Warszawa

160216steverothery

Nie dalej jak trzy miesiące temu warszawska publiczność rozkoszowała się występem FISHA i w całości wykonanym przez artystę legendarnym już niemal albumem Misplaced Childhood. Tym razem do stolicy zawitał znakomity gitarzysta i współzałożyciel Marillion – Steve Rothery, który wraz ze swoim zespołem miał zaprezentować materiał ze znakomitej solowej płyty pt. Ghosts Of Pripyat, a w drugiej części koncertu również wykonać materiał z niezapomnianego marillionowego krążka.

Było gitarzystów wielu… Nie będę ukrywał, że Steve Rothery od ponad trzydziestu lat jest jednym z moich ulubionych muzyków. Pierwsze płyty Marillion na zawsze wejdą do kanonu moich ukochanych krążków, a solówki wielkiego Mistrza do dziś przyprawiają mnie o gęsią skórkę na plecach. Z tym większą ciekawością sięgnąłem kilka miesięcy temu po pierwszy solowy album artysty i muszę przyznać, że się nie zawiodłem. Długie, rozbudowane muzycznie i aranżacyjnie utwory, okraszone znakomitymi dźwiękami gitary Rotherego od pierwszego przesłuchania wzbudziły moją sympatię. W warszawskiej Progresji mogliśmy przesłuchać prawie całą płytę (w sumie wybrzmiało pięć na siedem zamieszczonych na niej utworów), a takie kawałki jak Morpheus, Old Man of The Sea czy brawurowo wykonany Summer’s End – wzbudziły ogromny aplauz dość licznie (jak na Warszawę niestety) zgromadzonej publiczności. Znakomicie prezentował się też zespół Mistrza, w którym brylowali na co dzień członkowie znanego bandu Panic Room – Dave Foster na gitarze oraz przesympatyczny Yatim Halimi na basie.

Było gitarzystów wielu… ale chyba tylko Steve Rothery może z takim zębem i lekkością wykonać materiał z doskonałego albumu Mispalced Childhood, który wybrzmiał po 10 minutowej przerwie. Trochę obawiałem się, ze gościnnie wykonujący wokal, na co dzień frontman zespołu SilMarillion (wykonują covery Marillion) – Martin Jakubski nie udźwignie ciężaru zastąpienia legendarnego Fisha, ale już po przepięknie zaśpiewanym Keyleigh oraz moich ulubionym Lavender wiedziałem, że będzie inaczej. Nie boję się stwierdzenia, że Martin wypadł o niebo lepiej od Pana Ryby z listopadowego koncertu, a jego barwa głosu momentami wręcz przypominała głos Dereka Dicka, ale tego z lat 80-tych….

Po naprawdę udanie wykonanym materiale z płyty, która niedawno obchodziła 30-lecie istnienia Steve Rothery Band wykonał na bis kilka niezapomnianych kawałków z repertuaru Marillion. Nie zabrakło głośno skandowanego przez publiczność Fugazi, genialnego Slainte Mhath z trochę niedocenianej płyty Clutching At Straws, prześlicznie zagranego Incubus czy Sugar Mice. Na koniec Steve zaskoczył publikę hogartowskim klasykiem Afraid Of Sunlight. I tak minęły ponad dwie, niezapomniane chyba dla każdego, godziny czarującej muzyki z Wielkim Artystą na scenie.

Było gitarzystów wielu…ale chyba żaden mnie tak nie zaskoczył na koncercie jak Rothery. Do tej pory widziałem go kilka razy na występach Marillion. Zawsze sprawiał wrażenie trochę człowieka stojącego z boku, wyciszonego, choć przecież z pierwszego składu Marillion ostał się tylko on sam. Kiedyś chciałem zamienić z nim zaraz po występie parę słów i jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałem od managera zespołu, że Steve poszedł …do autobusu spać, podczas gdy jego koledzy w kuluarach nieźle balowali przy zimnym piwku… Tymczasem w Progresji poznałem innego Rothery. Wyluzowany, roześmiany, po niemal każdym utworze zagadywał warszawską publiczność, żartując i puszczając oko do widzów. Po koncercie jako jeden z pierwszych członków zespołu przyszedł do fanów podpisywać płyty, chętnie robił z nimi zdjęcia i odpowiadał na liczne pytania.

Było gitarzystów wielu… ale magiczny Steve Rothery jest tylko jeden! I niech żałują ci, którzy nie widzieli go na warszawskiej scenie, nie uścisnęli mu ręki i nie poklepali po plecach… Taka okazja pewnie nie prędko się powtórzy, bo na koncertach Marillion to jednak trochę inny Steve…

steve rothery band
steve rothery band
steve rothery band
steve rothery band
steve rothery band
steve rothery band
steve rothery band

Legendarnego gitarzystę podziwiał

Andrzej „Gandalf” Baczyński
Zdjęcia: Marek „Grendel” Śmietański

Dodaj komentarz