2015.09.19 – Warsaw Prog Days – Warszawa

spocksbeard-wpd4

Czwarta już edycja mini festiwalu Warsaw Prog Days w warszawskim klubie Progresja zapowiadała się niezwykle ciekawie. Uznani, ambitni metalowcy z Węgier – Special Providence, jeden z najlepszych debiutantów w progowym światku AD 2014 – brytyjska Synaesthesia, robiący stałe postępy , już pierwszoligowy polski State Urge i amerykańska sława proga Spock’s Beard – zapowiadały wielkie emocje. Jakież było zatem moje zdziwienie gdy w przestronnej sali warszawskiego klubu ujrzałem niespełna setkę fanów muzyki progresywnej…

Koncert zaczął się z ponad godzinnym opóźnieniem ze względu na późne przybycie do klubu gwiazd z zza oceanu. Rozpoczęli muzycy z Węgier, którzy wydali niedawno już czwarty, pełnowymiarowy album. Na nim właśnie oparli swój bardzo energetyczny i ciepło przyjęty przez garstkę fanów występ. Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się młody-zdolny lider Synaesthesi z zespołem – Adam Warne. W ubiegłym roku kiedy tworzył swoją debiutancką, bardzo ciepło przyjętą przez fanów i krytykę płytę miał zaledwie 20 lat! Przyznam się szczerze, że z bardzo dużymi oczekiwaniami przyszedłem na ich występ, ale już po kilku utworach byłem trochę rozczarowany. Repertuar z debiutanckiego krążka zdecydowanie lepiej brzmiał na płycie niż na warszawskiej scenie, a lider zespołu nie był w najwyższej wokalnej formie. Na zakończenie występu Brytyjczycy zapowiedzieli utwór z nowej płyty nad którą właśnie pracują, ale nie wybrzmiał on rewelacyjnie. Słychać było sporo niedoróbek i fałszywych nut. Mam nadzieję, ze młodzi Anglicy dopracują repertuar i druga płyta będzie co najmniej tak samo udana jak ich debiut, który sprawił mi onegdaj sporo frajdy.

Po kolejnej przerwie na scenie zameldowali się muzycy coraz popularniejszej i coraz bardziej lubianej formacji State Urge. Spotkałem na Sali fanów (m.in. moja córka i jej kumpela) którzy przyszli specjalnie do Progresji na występ kapeli z Wybrzeża. Po raz trzeci oglądałem „chłopaków w białych koszulach” na żywo i po raz kolejny sprawili mi mnóstwo radości. Repertuar z ich dwóch dotychczasowych płyt wciąż brzmi świeżo i miło dla uszu, a takie utwory jak Cold As A Lie czy More – mogłyby być ozdobą każdego festiwalu muzycznego.

Około godziny 23-ciej na scenie zameldowała się gwiazda wieczoru – uznany i lubiany w światowym progu zespół Spock’s Beard. Grupa po wielu przejściach i zmianach kadrowych (najpierw odszedł lider i założyciel Neil Morse , później wokalista i perkusista Nick D’Virgilio) ustabilizowała skład i z nowym gitarzystą i wokalistą Tedem Leonardem, znanym z zespołu Enchant i żywiołowym perkusistą Jimi Keeganem wydała w 2013 roku bardzo udany, jedenasty album w swoim dorobku pt. Brief Nocturnes and Dreamless Sleep. Do Warszawy przyjechała promować swoje najnowsze, jeszcze cieplutkie wydawnictwo pt. The Oblivion Particle. Występ Spocksów szybko rozgrzał trochę spokojną tego dnia publikę. Lider – Alan Morse raz po raz znakomitymi solówkami podgrzewał atmosferę, a Ted Leonard, choć nie obdarzony jakimś wielkim głosem, sympatycznie wyśpiewywał hity, głownie z dwóch ostatnich płyt zespołu. Prawdziwym scenicznym „zwierzęciem” okazał się Ryo Okumoto – jeden z moich ulubionych klawiszowców od czasu wydania płytki GPS blisko 10 lat temu. Ryo dwoił się i troił za zestawem syntezatorów, pozował do zdjęć, robił palcami diabełki, puszczał oko do publiczności – słowem pokazał naturę prawdziwego showmana. Ani się obejrzeliśmy jak minęło ponad półtorej godziny i Amerykanie zapowiedzieli ostatni utwór pt. Waiting For Me. Oczywiście garstka rozentuzjazmowanych fanów proga nie pozwoliła im łatwo zejść ze sceny i przez dwadzieścia minut kapela bisowała wykonując na deser wspaniałą wersję utworu The Water.

Występ ostatniego zespołu zakończył się już po 1 w nocy, ale myślę że nikt z obecnych na sali nie żałował wydania stówki i przybycia tego wieczoru do Progresji. W kuluarach można było nabyć płyty wszystkich występujących zespołów, a największą popularnością cieszyła się oczywiście ostatnia płyta Spocksów, na której chętnie członkowie zespołu składali autografy. I tylko żal serce ściskał, że tak znakomity pod wieloma względami koncert obejrzała naprawdę garstka ludzi. Prezes Marek był tym faktem także mocno niepocieszony, ale mam nadzieję, że ten wielki miłośnik i propagator muzyki progresywnej nie podda się i dalej będzie tak sprawnie i z rozmachem organizował warszawski mini festiwal wartościowej muzy. Nadzieja zawsze umiera ostatnia…

IV edycją Warszaw Prog Days cieszył się

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz