RPWL w Piekarach Śląskich czują się chyba nie gorzej niż w rodzinnym,
bawarskim Freising. Przyjechali tu już po raz piąty i zawsze witani są
wyjątkowo gorąco. Porównując ostatnie koncertowe wydarzenia w
piekarskim Domu Kultury, tym razem frekwencja musiała robić wrażenie.
Tłumniej było chyba jedynie wtedy, gdy Ośrodek Kultury Andaluzja
odwiedzali tacy artyści jak Ian Paice, czy Carl Palmer.
RPWL swoją przygodę z muzyką zaczęli w 1997 roku jako cover band grupy
Pink Floyd. Od 2000 roku i wydania ich debiutanckiej pyty „God Has
Failed”, wszystko się zmieniło. Teraz mają

już na koncie 6 albumów studyjnych, jednak od czasu do czasu lubią dać upust swoim wczesnym fascynacjom i wrócić do repertuaru rockowej legendy. Tak było podczas koncertów poświęconych pamięci Richarda Wrighta, w rocznicę jego śmierci, taka jest również tegoroczna trasa „RPWL Plays Pink Floyd”, która objęła trzy miejscowości w naszym kraju, tym razem: Bydgoszcz, Poznań i Piekary Śląskie.
Miałem okazję oglądać wielokrotnie koncerty różnych zespołów sięgających do floydowskiej klasyki, ale ten koncert był naprawdę wyjątkowy. Mało kto, wraca dzisiaj do materiału z wczesnych lat działalności zespołu, a jeśli już to robi, są to jedynie pojedyncze utwory. RPWL zaczerpnęło z wczesnego okresu działalności Floydów garściami. Zrobili rzecz naprawdę niezwykłą, rekonstruując koncepcyjne show „The Man and The Journey” z 1969 roku. Oryginalny materiał, nigdy nie został zarejestrowany i przeznaczony do publicznej sprzedaży. Czego więc tego wieczoru nie było! Mogliśmy być świadkami takich dźwiękowych rarytasów jak: rozpoczynające całe muzyczne show, „Grandchester Meadows” (przepełnione odgłosami ptasich śpiewów), „Work” (z brawurową grą Yogi Langa na skrzynce narzędziowej), siarczysty blues „Biding My Time” (nie na darmo nazwa Pink Floyd, wzięła się od imion dwóch bluesmanów). Co jeszcze? „Doin It” (odjechanie solo na perkusji Marca Turiauxa), wyjątkowej urody „Cymbaline”. To jeszcze nie koniec psychodelicznej podróży w czasie: „Green Is the Colour”, „Careful with That Axe, Eugene”, „Norrow Way”, „The Pink Jungle”, Labirynth Of Auximenes”, „Behold The Temple Of Light”, „The End Of Begining”…

Zespołowi
udała się niezwykła sztuka, „odrestaurowane” przez nich kompozycje
zabrzmiały wyjątkowo nowocześnie, a przy tym nie straciły nic ze swojej
wyjątkowej, psychodelicznej aury. Przygotowana z niezwykłym pietyzmem i
dbałością o najdrobniejsze szczegóły, wielobarwna oprawa graficzna,
oraz doskonały dźwięk w systemie kwadrofonicznym, naprawdę zapierały
dech piersiach. Publiczność zgromadzona w „Andaluzji”, tym co mogła
zobaczyć i usłyszeć, wydawała się być zahipnotyzowana.
Z tej hipnozy skutecznie zdołała ją wyrwać druga część koncertu, na
którą złożyły się te powszechnie znane, często grywane klasyki Pink
Floyd. Kiedy zabrzmiały: „Breathe”, „Time”, „Money” i „Shine On You
Crazy Diamond”, wróciła spontaniczność i koncertowy wigor. Na
zakończenie nie mogło oczywiście zabraknąć „Wish You Were Here”.

Nie
zupełnie na zakończenie. Były oczywiście gromkie bisy. RPWL jeszcze raz
powrócił na scenę, l tym razem z dawką, chyba tych bardziej znanych i
lubianych kompozycji ze swojego repertuaru (o czym świadczyły chociażby
wspólne śpiewy Yogiego z publicznością): „Hole in the Sky”, „Roses”, a
potem jeszcze na ostatni z bisów „Crazy Lane”. Zestawienie tych utworów
z repertuarem Pink Floyd udowodniły, jak bardzo współgrają z muzyką
tego zespołu.
Dwie i pół godziny niesamowitego spektaklu wizualno dźwiękowego dobiegły
końca. Trzymamy za słowo dyrektora piekarskiej Andaluzji Piotra
Zalewskiego, który zapewniał, że ta piąta już wizyta Bawarczyków w tym
miejscu, nie będzie wizytą ostatnią.
Tekst: Marek Toma
Zdjęcia: Natalia Kubacka