2015.08.01 – Ostrava w Plamenech – Ostrava (cz2)

15ostravavplamenech

CITRON

CITRON nie był mi obcą nazwą, swego czasu widziałem ich na żywo, wiedziałem zatem jaką muzyką się parają. Bariera językowa sprawiła, że nigdy nie stali się moimi faworytami, ale wiedziałem, że czeka nas prawdziwa heavy metalowa uczta. Zresztą jeśli ktokolwiek ze znajomych pytał czego powinien się spodziewać – opisywałem grupę dość lakonicznie jako „takie czeskie Turbo”. CITRON jednak zaskoczył mnie nie tylko dyspozycją, ale również przygotowaniem tego show. Był to pierwszy z zespołów, który zrezygnował z wyświetlania za sceną ujęć przekazywanych na żywo, lecz posługiwał się własnymi wizualizacjami oraz scenografią. Podczas ich występu – zaryzykuję stwierdzenie – pod sceną zrobiło się najgęściej. Zrobili na mnie ogromne wrażenie. Charyzmą, brzmieniem – i po prostu świetnymi kompozycjami. Bariera językowa była dla mnie i tym razem nie do przeskoczenia, jednakże grupa awansowała w moich oczach – i powiem szczerze, że obecnie traktuję ich bez kozery jako „taki czeski ACCEPT”. Jeśli trafię ich na jakimś festiwalu – na pewno nie opuszczę ich występu. Może jeszcze to nie ten etap, żebym rzucił się na osobny namiot z gadżetami, ale obawiam się, że jestem coraz bliżej tej chwili.

PRETTY MAIDS

Po występie CITRON, kiedy tuż pod sceną nieco się przerzedziło, postanowiliśmy poczekać kilka minut w tłumie, a zająć miejsca nieco bliższe sceny. Wcześniej nie wypominałem, że teren dla widowni był lekko pochylony przez co nawet wyższe osoby stojące z przodu nie przeszkadzały tak bardzo. Podczas koncertu PRETTY MAIDS również zabrakło wizualizacji, ale nie oznacza to że odczuwaliśmy ich potrzebę. W kłębach gęstego dymu i w kawalkadach świateł pojawiła się jedna z głównych atrakcji tego wieczoru – duńscy klasycy, którzy w odświeżonym składzie i unowocześnionym nieco obliczem poczynają sobie na scenie dzielnie. Co było dla mnie zaskakujące, czeska publiczność bawiła się świetnie także podczas nowych utworów i niejednokrotnie wyśpiewywała nie tylko klasyczne refreny. Fakt iż zespół niedawno wydał album odświeżający kilka starszych nagrań pozwalał przypuszczać, że taki będzie i ten set. Co ciekawe, pojawiło się zarówno na pęczki ostatnich singli, jak i wszystkie spodziewane stare kompozycje z „Back to back” i „Future World” na czele. Grupa bawiła się chyba tak dobrze jak publiczność – zabaw wokalnych było podczas tego koncertu co nie miara. Ronnie Attkins zaskakiwał żywiołowością i kontaktem z publicznością… pozostali członkowie zespołu również próbowali nie pozostawać w tyle. Wprawdzie Ken Hammer przechadzał się z rzadka po scenie – ale za to zawitał ku uciesze amatorów fotografii w każdy jej zakątek. Członkowie sekcji rozdali tyle kostek i pałeczek, że nie wiem czy w publiczność nie powędrowało więcej pamiątek niż było utworów w tym koncercie. Na koniec – co najważniejsze pozostawili nas rozentuzjazmowanych – i nawet jeśli ktoś nie był zagorzałym fanem formacji – po tym koncercie nim został.


STRATOVARIUS


Po wyśmienitym występie Pretty Maids, który – jak dla mnie – był największym (pozytywnym) zaskoczeniem płomiennego festiwalu (zero ziewu mimo późnej pory, zmęczenia i znikomej znajomości ich twórczości) nadeszła najwyższa pora na gwiazdę wieczoru! W końcu nastąpiło to, czego tak niecierpliwie wyczekiwałem – punktualnie (ogromny atut festiwalu) o północy na scenie pojawiała się fińska grupa Stratovarius. To właśnie chęć obejrzenia ich koncertu, była dla mnie głównym motorem uczestnictwa w tym, jak się okazało, wyjątkowym wydarzeniu. Jednak los lubi płatać figle i finał festiwalu, mimo oczekiwań, pozytywnego nastawienia, pewności, że będzie super, okazał się mniej wybuchowy, niż się spodziewałem. Fińscy pionierzy power metalu mimo mocno klasycznego repertuaru, brzmieli (co dziwne) znacznie gorzej aniżeli reszta zespołów?! Główną bolączkę ich występu rodził aspekt nagłośnienia – było zdecydowanie za głośno (prawie jak na wielu krajowych koncertach…). Z wielkim bólem muszę przyznać, że brzmieniowy dyskomfort negatywnie wpłynął na odbiór tegoż koncertu. Z tego powodu niknął wokal Kotipelto i klawisze Johanssona, a to przecież nieodzowne elementy muzyki Stratovarius. Jednak wielkiej tragedii nie było – tak to jest, kiedy człowiek nastawi się na coś, co później odbiega od wcześniejszych oczekiwań.
Odniosłem również wyraźnie, że i sami muzycy jakby byli nieco zmęczeni, co miało swoje odwzorowanie w zachowawczej prezencji, mniejszej aktywności. W zasadzie nie ma się czemu dziwić – zespół grał o późnej porze, a do tego dzień wcześniej występował na Wacken Open Air. To i tak w niczym nie przeszkadzało angażowaniu publiki do wspólnego śpiewania, klaskania. Timo starał się – jak tylko mógł – budować wspólną nić porozumienia z publicznością, która mimo późnej godziny nie pozostawała bierna.
A jak z repertuarem? Zestaw utworów z pewnością ucieszył fanów wcześniejszej twórczości zespołu – Stratovarius w zdecydowanej większości sięgał po utwory z kultowego „Visions” (jak się nie mylę; „Black Diamond”, „Forever Free”, „The Kiss Of Judas”, „Paradise” czy „Coming Home”). Pojawiły się również kompozycje odrobinę starsze, takie jak „Speed Of Light”, „Against The Wind” czy odegrany przy okazji bisu „Forever”. Mimo klasycznej prezencji nie mogło zabraknąć nowszych szlagierów – w tej materii panowie zaprezentowali m.in. „Dragons”, „Eagleheart” czy wykonane na koniec; niezawodny „Hunting High And Low” oraz równie udany, nowszy „Unbreakable”. Jednak największą niespodzianką było wykonanie premierowego „Shine In The Dark”, będącego zapowiedzią najnowszej płyty „Eternal”, która według tego co można było usłyszeć, zapowiada się wybornie. M.in. ten akcent sprawił, że mimo pewnych niedogodności, w rezultacie warto było być i zobaczyć Finów ze Stratovarius w akcji. Co z tego, że plecy bolały jak cholera (wiek już nie ten ;)), zmęczenie dawało się we znaki – dla dobrej muzyki warto znieść wszelkie trudności, czyż nie?

EPILOG


Ostrava v Plamenech był jednym z fajniejszych festiwali, w jakim przyszło mi uczestniczyć – od wielu lat. Zachowanie czeskiej publiczności jest już legendarne. Zupełnie inne podejście, na luzie, bez napinki. Są to ludzie tak otwarci i przyjaźni, że niejednokrotnie ten fakt tego wieczoru komentowaliśmy. Po pierwsze nie tłoczą się – pod sceną da się bawić. W tłumie niejednokrotnie stoją pary, z dziećmi, ludzie pijący piwo…
Kolejnymi superlatywami, którymi opiszę to wydarzenie to rewelacyjna organizacja. Wszystkie zespoły były porządnie nagłośnione, z czego moim zdaniem Stratovarius naprawdę nieźle (ciut zbyt głośno), pozostali świetnie. Wspomniana już punktualność… niesamowite. Do tego konferansjerzy tryskający humorem, oraz wszelaka infrastruktura od merchu zespołów, po stoiska z gadżetami rock/metalowymi, namiotem spotkań zespołów z fanami, na gastronomii skończywszy.
Festiwal pozostawił po sobie jedynie dobre wspomnienia. A jako wisienkę na torcie przywołam ponownie kapitalną scenografię starej fabryki. W przyszłym roku muszę nabyć bilet uprawniający do zwiedzania, mam co do tego pobudzony apetyt. A to, że impreza odbędzie się za rok jest prawie pewne – w końcu tegoroczna edycja zaliczyła artystyczny i frekwencyjny sukces. Konferansjerzy nieśmiało wspomnieli o planach organizacji imprezy dwudniowej – cóż – trzymam kciuki. Widzimy się za rok!


Tekst i Zdjęcja
Piotr Spyra
Marcin Magiera


Dodaj komentarz