2015.06.06 – City of Power – Zgierz

15cityofpower

Na początku czerwca miało miejsce ciekawe – szczególnie dla sympatyków power metalu – wydarzenie muzyczne w Zgierzu. Przypadło ono na dzień, który wielu przybyłych zapamięta jako nieznośnie upalny. Temperatura tego dnia dała się we znaki nie tylko muzykom, ale także publiczności. Ta niestety i co dziwne nie była zbyt liczebna, a trzeba dodać, że koncert był zupełnie darmowy! Jednak żyjemy w czasach, w których ludzie stali się bardziej zobojętniali, przyzwyczaili się do internetowego wygodnictwa, dlatego gdyby nawet jakiś zespół grał tuż pod ich oknami to i tak większość miałaby wiele argumentów by mimo wszystko zostać w domu – to przykre, ale niestety prawdziwe. Co tu mówić kiedy na dany koncert trzeba ruszyć dupę i jechać kilkadziesiąt kilometrów? Wówczas szanse wyjazdu spadają wręcz do zera. Niby muzyka metalowa ma wielu fanów, ale jak pokazuje rzeczywistość – również i ta koncertowa – ich fascynacja muzyczna ogranicza się (w wielu przypadkach) głównie do słuchania ściągniętych z Internetu plików…

Przejdźmy jednak do meritum, bo opisywanie zatęchłej rzeczywistości muzycznego rynku w Polsce nie napawa optymizmem, a pierwsza edycja „City Of Power” wręcz przeciwnie.

Do Zgierza przybyłem w momencie, kiedy na scenie prażył się zespół Archangelica, którego występ w tym momencie dobiegał końca. Z tego co było mi dane usłyszeć, panowie prezentowali dźwięki z pogranicza klimatycznego rock/metalu w stylu mogącym budzić skojarzenia wobec stołecznego Votum. Co się tyczy ogólnej prezencji zespołu, ciężko powiedzieć coś więcej. Nie oglądałem ich dostatecznie długo, a to na co zdążyłem się załapać nie wywarło na mnie większego wrażenia.

W następnej kolejności na scenie pojawił się „konferansjer”, który w miarę upływu czasu zdawał się być coraz bardziej „wyluzowany”, czemu mogła (tego nie wiem na pewno) sprzyjać degustacja pewnych płynów. To jednak nie raziło tak bardzo, jak jego niewiedza na temat zespołów. Gadał po prostu bzdury – następnym razem radziłbym panu choć trochę zgłębić podstawową wiedzę na temat zapowiadanych zespołów. Jak już o niedogodnościach, to na pewno zdecydowaną większość przybyłych irytowała obecność żenującej oprawy „muzycznej” jaka towarzyszyła imprezie z rozwiniętego obok placu z pierdoletami (zapożyczyłem ten termin zainspirowany tekstami Krzysztofa Sokołowskiego z Night Mistress) typu karuzele itp. Z początku discopolowa sieczka leciała nawet w trakcie występów – okropna żenada! Pod wieczór zrobiło się nieco lepiej i już jedynie w przerwach (między kolejnymi występami), człowiek był wystawiony na promieniowanie biesiadnych dźwięków, których obecność w tym przypadku była równie trafiona co działania obecnej pani premier i PO. Kolejnym minusem była obsługa ochroniarska – panowie chyba mieli zły dzień – zabrakło szacunku do drugiej osoby oraz profesjonalnego podejścia, ale w naszym kraju to przecież nic nowego, czyż nie?

Mawiają, że człowiek potrafi dużo znieść i czasem wytrwałość zostaje wynagrodzona. Tak też się stało, kiedy na scenie pojawiła się ostrowska grupa Titanium. Był to pierwszy, choć nieostatni jaśniejszy moment „City Of Power”. Ile razy widziałem ich na żywo (a kilka razy miało to miejsce) zespół nigdy mnie nie zawiódł, ogień zawsze był! Jednak tym razem sceniczny ogień został nieco naruszony przez słoneczny żar, który lał się z nieba niemiłosiernie. Mimo to twórcy „We Come To Rock” dali radę, choć ich energia była wyczuwalnie mniejsza niż zwykle. W setliście Titanium nie zabrakło sztandarowych killerów jak choćby: „Here And Now, „Sacred Dreams”, „Dogmatic Mind” czy przeróbki Sonata Arctica (Fullmoon).

Gratyfikacją (usprawiedliwionej) mniejszej aktywności było zaprezentowanie dwóch premierowych numerów. Na ich podstawie można przypuszczać, że nowy album Titanium będzie zawierał kawał soczystego power metalu! Niestety również podczas i tego występu dało się zauważyć niezrozumiałe zachowanie obsługi scenicznej – kiedy wokalista położył nogę na odsłuchu, reakcja obsługi była mało uprzejma. Kolejne zespoły miały (w tej materii) większy luz, mogły sobie pozwolić – bez narażenia siebie na przysłowiowy opiernicz – na większy sceniczny luksus ;).

Po brygadzie z Wielkopolski nadszedł czas na kolejny rodzimy produkt – mowa
o Night Mistress, którego obecność wzbudziła ożywienie wśród publiczności. Panowie zaprezentowali zgrabny set na przyzwoitym poziomie. Trochę zabrakło w tym energii i polotu, ale trzeba wziąć poprawkę na warunki pogodowe, które tego dnia były trudne do zniesienia. Jak się dało zaobserwować występ twórców „Into The Madness” został ciepło przyjęty.

W dalszej kolejności na scenę po raz wtóry wkroczył zabawny (pewnie tylko wg siebie) konferansjer, którego wyczynów pozwolę sobie więcej nie komentować. Po jego nieudolnej zapowiedzi na scenie zaprezentowała się francuska Galderia, z której twórczością wcześniej nie miałem styczności. Dodam, że zespół pojawił się jako zastępstwo dla szwedzkiego Bloodbound. Ten z niewiadomych (mi) przyczyn nie pojawił się w Zgierzu, czego osobiście trudno mi było odżałować, szczególnie, że ich ostatni krążek „Stormborn” robi jak najlepsze wrażenie. Co się tyczy Galderii miałem wrażenie, że panowie grają niemiłosiernie długo. Ich występ dłużył się w nieskończoność i mimo, że Francuzi radzili sobie przyzwoicie, ich występ nie był specjalnie ujmujący. Również wśród publiczności (pod sceną nie było tłumów) można było wyczuć pewne zmęczenie, znużenie, czemu na pewno nie sprzyjała tropikalna aura. W tym miejscu trzeba dodać, że niektóre zespoły, np. Galderia miały dużą swobodę czasową, natomiast dwa ostatnie, były poddane wyraźnemu reżimowi czasowemu. Przez to ich występy nie trwały tyle ile powinny.

Po Galderii na scenie ustawiono kilka rekwizytów (niestety banneru – mimo usilnych prób – nie udało się zamontować?!) co miało zwiastować nadejście węgierskiego Wisdom. To było moje trzecie spotkanie z twórcami „Marching For Liberty” na żywo. Jak wcześniej tak i tym razem powermetalowa brygada radziła sobie jak należy, a kolejno odgrywane hymny prezentowały się wyśmienicie. Dzięki temu zapomniałem o wszelkich niedogodnościach, nagle uznałem, że obecność w Zgierzu ma sens. Panowie zagrali zwięzły set, przepełniony podniosłą wisdomową atmosferą, podczas którego zespół zaprezentował m.in. „Take Me To The Neverland”, „Heaven And Hell” czy „My Fairytale”. Sporą niespodzianką była obecność Antona Kabanena, którego niektórzy słusznie mogą kojarzyć z fińskim Battle Beast. Z tej też okazji zgromadzeni mogli usłyszeć przebojowy „Out Of Control” z dorobku tejże grupy. Osobiście byłem bardzo pozytywnie zaskoczony występem Wisdom – był to jeden
z najjaśniejszych momentów festiwalu.

Kiedy zmierzch powoli dosięgał Zgierz, scenę miała zająć kolejna mocna grupa
– mowa o Pathfinder, który po dłuższym czasie absencji powrócił do świata żywych. Zespół dość długo borykał się z problemem znalezienia nowego wokalisty, ale w końcu udało się pokonać wszelkie przeciwności. Grupa wyszła na prostą co bezwzględnie potwierdził ich energetyczny koncert. Na ten czekałem z niecierpliwością i sporym zaciekawieniem. Do tej pory nie miałem okazji zobaczyć twórców „Fifth Element” w akcji, dlatego tym bardziej byłem ciekaw jak to wszystko będzie wyglądać. Z jednej strony grupa nieczęsto gości na krajowych scenach, a z drugiej strony, mniejsza aktywność koncertowa budziła pewne obawy odnośnie samej formy – w końcu kompozycje Pathfinder wymagają niemałych umiejętności. Osobiście miałem także pewne obawy co do nowego wokalisty, te jednak szybko uleciały w niebyt, kiedy Przemek Uliczka wydobył pierwsze dźwięki. Świeży nabytek zespołu idealnie wpasował się w styl Pathfinder, a jego możliwości wokalne (zdecydowanie większe niż u poprzednika) pewnie nikomu nie uszły uwadze. Wokalistę wspierała Agata Lejba
– Migdalska, której operowe popisy wokalne dodatkowo podniosły walory koncertowe. Jednym słowem, Przemek i Agata pokazali klasę. Reszta zespołu nie pozostawała im dłużna
– tego wieczoru Pathfinder dał świetny koncert, choć był on zdecydowanie za krótki. Może zabrakło nieco luzu, jednak prezentowany materiał w tym m.in. „Beyond The Space Beyond The Time”, „The Lord Of Wolves” czy „Ready To Die Between Stars”; kopał jak trzeba!

Po Pathfinder nadeszła kolej na gwiazdę wieczoru. Tą była legenda niemieckiego power metalu, grupa Freedom Call, która w ostatnim czasie (koncertowo) rozpieszcza polskich fanów. Panowie nie tak dawno pojawili u boku Sonata Arctica w Krakowie, a już kilka tygodni później zawitali do Zgierza. Myli się ten kto myśli, że Chris Bay i spółka zaprezentowali ten sam zestaw utworów, co to, to nie. Tym razem panowie skupili się bardziej na promocji premierowego – nawiasem mówiąc świetnego materiału – w tej materii można było usłyszeć fenomenalny „Union Of The Strong” oraz „Heart Of A Warrior”. Oczywiście nie zabrakło znanych klasyków, takich jak; „Warrior”, europe’owo brzmiący „Land Of Light”, „The Eyes Of The World” czy też „Farewell”.

Niestety wszystko co dobre kiedyś dobiega końca, tylko szkoda, że tym razem nastąpiło to tak szybko. Mimo, że Freedom Call był gwiazdą wieczoru, ich występ został potraktowany inaczej – szkoda, bo ich koncert był pełen pozytywnej energii, metalowej werwy i aż prosiło się o więcej. Chris Bay miał świetny kontakt z publicznością i nieustannie starał się nawiązać z nią coraz lepszy kontakt, dbał o odpowiednie podgrzewanie atmosfery. Osobom preferującym mniejszą aktywność ruchową pod sceną trochę się oberwało (coś o tym wiem.. hehe). Tego dnia odśpiewano także „Happy Birthday” basiście, który świętował swoje urodziny. Jak więc można zauważyć panujący klimat podczas koncertu Freedom Call przebiegał w iście przyjacielskiej, przyjaznej atmosferze i szkoda, że tak szybko zostało to zakończone…

Podsumowując – impreza w ogólnym rozrachunku była jak najbardziej udana. Warto byłoby doprowadzić do jej kontynuacji, szczególnie z uwagi na fakt, że power metalu
w Polsce mamy jak na lekarstwo. Pogoda jaka była taka była – siła wyższa – na to wpływu nikt nie ma. Natomiast takie czynniki jak: konferansjer, ochrona, discopolowe akcenty obok sceny, czasowe niedopracowania można, a nawet trzeba byłoby wyeliminować. Tak czy inaczej, ogromne uznanie dla pomysłodawcy i twórcy całego przedsięwzięcia – tylko ten kto nic nie robi, nie popełnia błędów. „City Of Power” przeszedł do historii jako wydarzenie na pewno godne uwagi. Uczestnictwo w nim nie było czasem straconym. Występy Freedom Call, Wisdom i Pathfinder sprawiły, że czerwcowa sobota w Zgierzu, dla fana power metalu, pozostanie w pamięci na dłużej. Kto nie był, bo faktycznie nie mógł, jest usprawiedliwiony, a komu się nie chciało ten p…a!

Marcin Magiera

Dodaj komentarz