2015.04.25 – Ozric Tentacles – Warszawa

Rzadko się zdarza bym wybierał się na koncert zespołu, którego prawie nie znam. Legendarny angielski zespół OZRIC TENTACLES znany był mi tylko z jednej płyty, kilku utworów na youtube oraz reklamy BMW. Warszawski koncert w Progresji Music Zone miał mi odpowiedzieć na pytanie, czy wiele straciłem nie słuchając do tej pory mistrzów psychodelii i space rocka, którzy sprzedali podobno ponad milion płyt i wydali aż dwadzieścia sześć pełnowymiarowych albumów…

Brytyjczycy mieli przyjechać do Polski już w październiku ubiegłego roku, ale dość nieoczekiwanie tamten koncert został odwołany. Tym razem ku uciesze kilkuset fanów, muzycy przybyli do warszawskiego klubu by promować swoje nowe wydawnictwo pt. Technicians Of The Sacred. Przez 32 lata istnienia zespół wielokrotnie zmieniał swój skład. Powstał w 1983 roku z inicjatywy dwóch braci Eda i Roly Wynne. Niestety ten drugi – zdolny basista – zmarł przedwcześnie w 1992 roku. Obecnie grupa tworzy i koncertuje niemal w rodzinnym składzie. Na gitarze i syntezatorach wciąż gra Ed Wynne, na klawiszach jego syn – Silas, a na basie – żona Brandi – niegdyś obsługa techniczna, później menedżer, a obecnie basistka i frontmanka pełną gębą! Wszyscy oni przeprowadzili się z deszczowej Anglii do ciepłego Colorado w USA. Skład uzupełniają przyjaciele Eda – Balazs Szende na perkusji oraz Paul Hankin – na instrumentach perkusyjnych, który po wielu latach przerwy znów dołączył do zespołu.

Warszawski koncert był wyjątkowo krótki bo trwał godzinę i trzy kwadranse. Zwykle koncerty grupy – jak czytałem – trwają około 3 godzin i dłużej. Z tego co mówił mi w kuluarach Jakub Pyzik , największy chyba w Polsce fan i znawca zespołu, człowiek który zbiera materiały do książki o nich – zespół wykonał mieszankę starszych i nowszych utworów, ale z zapowiadanego na 11 maja nowego wydawnictwa wybrzmiały tylko trzy kawałki: Epiphlioy, Changa Masala i Zenike Creative.

Właśnie podczas tego drugiego utworu podszedł do mnie wyraźnie rozbawiony i zadowolony Prezes Marek z Progresji, mówiąc: „ Ale dają czadu!”. Słowa te najlepiej ilustrują klimat tego osobliwego koncertu w pięknie przystrojonej fluorescencyjnymi kandelabrami Progresji. Od pierwszego utworu pt. Jurassic Shift do ostatniego , najsłynniejszego chyba Sploosh (ten właśnie ilustrował reklamę BMW przed laty), który Brytyjczycy odegrali na bis – tempo wydarzeń i energia bijąca ze sceny były ogromne. Transowo-hipnotyczne riffy szybko rozgrzały warszawską publikę, a giganci światowej psychodelii dawali z siebie wszystko. Raz po raz publiczność zagadywała przesympatyczna basistka – prywatnie żona lidera – Brandi, która wiele ciepłych słów mówiła o polskiej publiczności i gorącym przyjęciu zespołu w naszym kraju. Ed Wynne kilkakrotnie udowodnił, że jest genialnym, nieszablonowym gitarzystą i jednocześnie świetnym klawiszowcem, jednak mnie najbardziej podobała się gra perkusisty zespołu – Balazsa Szende. Niesamowita energia, muzyczna witalność, znakomite wyczucie instrumentu i piękne „prowadzenie” rytmu w wielu utworach – nie pozostawało obojętnym chyba dla większości słuchaczy. Balazs był niczym lokomotywa rozpędzająca cały band i bardzo żałowałem, że nie mogłem mu osobiście pogratulować znakomitej formy, ale niestety zespół po koncercie nie wyszedł do fanów jak to często w Progresji ma miejsce.

Po imprezie zapytałem Jacka Pyzika, który na występy zespołu jeździł aż do Edynburga i Glasgow, czy jest zadowolony z koncertu swoich idoli w stolicy. Odpowiedział, że być może był to najlepszy koncert „Ozrików” na jakim był, choć miał trochę niedosyt, że z najnowszej płyty Brytyjczyków wybrzmiało tak mało utworów. Ja miałem także mieszane uczucia. Z jednej strony jednostajna, transowa muzyka, przepełniona elektroniką i ostrymi riffami – to nie są moje muzyczne klimaty. Z drugiej strony obejrzeć legendę światowego space rocka na żywo, posłuchać niesamowitego bębniarza, wspieranego przez Paula Hankina na różnych instrumentach perkusyjnych czy zobaczyć jak niesamowicie wymiata na gitarze Ed Wynne – to niewątpliwe zalety tego wiosennego, niezapomnianego wieczoru.

Jedno jest dla mnie pewne – teraz częściej będę sięgał do bogatego dorobku tej ciekawej i oryginalnej grupy i jestem przekonany, że tego rodzaju muzyka będzie popularna i słuchana jeszcze przez wiele dziesięcioleci.

Mistrzów psychodelii podziwiał
Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz