Rzadko się zdarza bym wybierał się na koncert zespołu, którego prawie
nie znam. Legendarny angielski zespół OZRIC TENTACLES znany był mi
tylko z jednej płyty, kilku utworów na youtube oraz reklamy BMW.
Warszawski koncert w Progresji Music Zone miał mi odpowiedzieć na
pytanie, czy wiele straciłem nie słuchając do tej pory mistrzów
psychodelii i space rocka, którzy sprzedali podobno ponad milion płyt i
wydali aż dwadzieścia sześć pełnowymiarowych albumów…
Brytyjczycy mieli przyjechać do Polski już w październiku ubiegłego
roku, ale dość nieoczekiwanie tamten koncert został odwołany. Tym razem
ku uciesze kilkuset fanów, muzycy przybyli do warszawskiego klubu by
promować swoje nowe wydawnictwo pt. Technicians Of The Sacred. Przez 32
lata istnienia zespół wielokrotnie zmieniał swój skład. Powstał w 1983
roku z inicjatywy dwóch braci Eda i Roly Wynne. Niestety ten drugi –
zdolny basista – zmarł przedwcześnie w 1992 roku. Obecnie grupa tworzy i
koncertuje niemal w rodzinnym składzie. Na gitarze i syntezatorach
wciąż gra Ed Wynne, na klawiszach jego syn – Silas, a na basie – żona
Brandi – niegdyś obsługa techniczna, później menedżer, a obecnie
basistka i frontmanka pełną gębą! Wszyscy oni przeprowadzili się z
deszczowej Anglii do ciepłego Colorado w USA. Skład uzupełniają
przyjaciele Eda – Balazs Szende na perkusji oraz Paul Hankin – na
instrumentach perkusyjnych, który po wielu latach przerwy znów dołączył
do zespołu.
Warszawski koncert był wyjątkowo krótki bo trwał godzinę i trzy
kwadranse. Zwykle koncerty grupy – jak czytałem – trwają około 3 godzin i
dłużej. Z tego co mówił mi w kuluarach Jakub Pyzik , największy chyba w
Polsce fan i znawca zespołu, człowiek który zbiera materiały do książki
o nich – zespół wykonał mieszankę starszych i nowszych utworów, ale z
zapowiadanego na 11 maja nowego wydawnictwa wybrzmiały tylko trzy
kawałki: Epiphlioy, Changa Masala i Zenike Creative.
Właśnie podczas tego drugiego utworu podszedł do mnie wyraźnie
rozbawiony i zadowolony Prezes Marek z Progresji, mówiąc: „ Ale dają
czadu!”. Słowa te najlepiej ilustrują klimat tego osobliwego koncertu w
pięknie przystrojonej fluorescencyjnymi kandelabrami Progresji. Od
pierwszego utworu pt. Jurassic Shift do ostatniego , najsłynniejszego
chyba Sploosh (ten właśnie ilustrował reklamę BMW przed laty), który
Brytyjczycy odegrali na bis – tempo wydarzeń i energia bijąca ze sceny
były ogromne. Transowo-hipnotyczne riffy szybko rozgrzały warszawską
publikę, a giganci światowej psychodelii dawali z siebie wszystko. Raz
po raz publiczność zagadywała przesympatyczna basistka – prywatnie żona
lidera – Brandi, która wiele ciepłych słów mówiła o polskiej
publiczności i gorącym przyjęciu zespołu w naszym kraju. Ed Wynne
kilkakrotnie udowodnił, że jest genialnym, nieszablonowym gitarzystą i
jednocześnie świetnym klawiszowcem, jednak mnie najbardziej podobała się
gra perkusisty zespołu – Balazsa Szende. Niesamowita energia, muzyczna
witalność, znakomite wyczucie instrumentu i piękne „prowadzenie” rytmu w
wielu utworach – nie pozostawało obojętnym chyba dla większości
słuchaczy. Balazs był niczym lokomotywa rozpędzająca cały band i bardzo
żałowałem, że nie mogłem mu osobiście pogratulować znakomitej formy, ale
niestety zespół po koncercie nie wyszedł do fanów jak to często w
Progresji ma miejsce.
Po imprezie zapytałem Jacka Pyzika, który na występy zespołu jeździł aż
do Edynburga i Glasgow, czy jest zadowolony z koncertu swoich idoli w
stolicy. Odpowiedział, że być może był to najlepszy koncert „Ozrików” na
jakim był, choć miał trochę niedosyt, że z najnowszej płyty
Brytyjczyków wybrzmiało tak mało utworów. Ja miałem także mieszane
uczucia. Z jednej strony jednostajna, transowa muzyka, przepełniona
elektroniką i ostrymi riffami – to nie są moje muzyczne klimaty. Z
drugiej strony obejrzeć legendę światowego space rocka na żywo,
posłuchać niesamowitego bębniarza, wspieranego przez Paula Hankina na
różnych instrumentach perkusyjnych czy zobaczyć jak niesamowicie wymiata
na gitarze Ed Wynne – to niewątpliwe zalety tego wiosennego,
niezapomnianego wieczoru.
Jedno jest dla mnie pewne – teraz częściej będę sięgał do bogatego
dorobku tej ciekawej i oryginalnej grupy i jestem przekonany, że tego
rodzaju muzyka będzie popularna i słuchana jeszcze przez wiele
dziesięcioleci.
Mistrzów psychodelii podziwiał
Andrzej „Gandalf” Baczyński