2015.02.24 – UK – Warszawa

uk2015

To była już ostatnia szansa, aby posłuchać i obejrzeć na żywo legendarny brytyjski zespół progresywny UNITED KINGDOM (UK), który wyruszył na pożegnalną trasę. Jej koniec zapowiadany jest na japońskie koncerty w kwietniu br. W stolicy z tej niewątpliwej okazji skorzystało kilkuset fanów proga, którzy przyszli do warszawskiego klubu Progresja Music Zone.

Pierwszy raz o grupie UK usłyszałem w latach siedemdziesiątych, kiedy to mój kolega ze szkolnej ławki Witek Kamiński wymalował sobie na torbie ogromne logo grupy, która mnie nic wtedy nie mówiła. Ale ja , w przeciwieństwie do niego, nie miałem starszego brata… Oczywiście nagrał mi debiutancką płytę zespołu, ale w tamtych czasach wydawała mi się bardzo trudna, mega ambitna i wręcz jakaś eksperymentalna. Przez wiele lat nie sięgałem później do cenionej i poważanej w wielu kręgach twórczości UK. Dopiero po wielu latach, gdy muzycznie eksplorowałem progresywne zespoły z lat siedemdziesiątych ponownie wysłuchałem obu płyt zespołu i moje, już o wiele bardziej wyrobione ucho, doceniło niesamowity kunszt, nowatorskie rozwiązania i klimat niedocenianego przeze Mnie w młodości zespołu.

Warszawski koncert zaczął się dla mnie bardzo sympatycznie bo zaraz po wejściu na salę wręcz wpadłem na wielkiego fana zespołu UK, a prywatnie mojego dobrego znajomego i muzycznego idola – Mirka Gila gitarzystę zespołu Collage. Zresztą tego dnia na sali spotkałem jeszcze kilku warszawskich muzyków i dziennikarzy. Przecież nikt, kto ceni muzykę progresywną nie mógł ominąć koncertu grupy, która dla wielu fanów jest synonimem progresywnego zespołu, który jak nikt wcześniej (a chyba i niewielu później) łączy elementy muzyki rockowej, jazzowej, fusion czy eksperymentalnego , nowoczesnego grania. Ja byłem niezmiernie ciekaw czy potwierdzi się opinia , że zespół tworzą prawdziwi wirtuozi poszczególnych instrumentów, którzy znakomicie wypadają na koncertach.

Muzycy rozpoczęli występ od dwóch bardzo ambitnych nagrań z debiutanckiego krążka pt. Thirty Years oraz Nevermore. Już po tych dwóch brawurowo wykonanych kawałkach, mogłem się przekonać , że wspaniałe opinie o muzycznym warsztacie poszczególnych członków zespołu nie są wcale przesadzone. W dodatku świetną pracę wykonał tego dnia akustyk. Po kolejnym, trochę zakręconym utworze pt. Carrying The Cross, zamykającym drugą (niestety ostatnią) studyjną płytę pt. Danger Money, byłem już pewny, iż ten wieczór zostanie mi w pamięci na długo. Po następnych utworach pt. Alaska i Time to Kill na scenie został tylko lider i dusza zespołu: klawiszowiec i skrzypek Eddie Jobson. Na swoich szklanych skrzypcach wyprawiał takie cuda, które trudno opisać słowami, ale ci co widzieli kiedykolwiek Jobsona w akcji (np. na YouTube), doskonale wiedzą o czym mówię. Zobaczyliśmy i usłyszeliśmy naprawdę kawał muzycznej maestrii!
Na kolejny utwór czekałem z największą niecierpliwością. Randezvous 6:02 uwielbiam od kiedy pierwszy raz usłyszałem go w cudownym wykonaniu Johna Wettona i jego zespołu na DVD z koncertu Live In The Underworld w Londynie. Warszawska wersja, choć trochę inna, też zachwyciła i mnie i publikę, a John, śpiewający tego dnia troszkę słabszym głosem niż dawniej, zebrał mnóstwo braw. Po cudownej „Randce” usłyszeliśmy energetyczne solo w wykonaniu świetnego perkusisty Virgila Donattiego. Ci co twierdzili , Że bez Billa Brufforda (grał na debiucie) czy Terry’ego Bozzio (grał na drugiej płycie) UK nie zabrzmi tak samo – grubo się mylili. Virgil to prawdziwy mistrz w swoim fachu i tego wieczora na pewno nie odstawał od reszty zespołu. Podobnie zresztą jak młody gitarzysta Alex Machacek (występował też z Planet-X), który grał momentami dyskretnie, momentami rockowo, momentami jazzowo, ale zawsze czyściutko i z wielkim zacięciem.
Po półtorej godziny zespół zszedł ze sceny, ale oczywiście gromki aplauz wywołał muzyków szybciutko zza kulis i na deser usłyszeliśmy znakomity Caesar’s Palace Blues, The Only Thing She Need (dla wielu fanów ulubiony kawałek) oraz Carrying No Cross. Mnie trochę zabrakło tytułowego utworu z drugiego albumu pt. Danger Money oraz AORowego, bardzo melodyjnego, wręcz przebojowego Nothing To Lose z tej samej płyty. Trochę zmęczeni, ale wyraźnie zadowoleni muzycy pożegnali się ciepło w warszawską publicznością , a ta w podzięce zgotowała im piętnastominutową owację, która – o dziwo – nie przyniosła kolejnego bisu, ale sądzę, że i tak wszyscy opuszczali Progresję bardzo ukontentowani.

Myślę, że wielu fanów proga, jakby miało wybierać 10 płyt do zabrania na przysłowiową „bezludną wyspę” wybrałoby wśród nich debiutancki album UK. (znam też takich co zabrałoby drugi krążek pt. Danger Money). Ja najchętniej wziąłbym tam niezniszczalnego Eddie Jobsona i przesympatycznego Johna Wettona, bo z tymi kolesiami nie nudziłbym się na najbardziej bezludnym lądzie…
I tylko mam cichą nadzieję, że to zapowiadane na ten rok pożegnanie nie jest ostatnim występem legendarnej grupy i może jeszcze kiedyś uda mi się ich w tym składzie posłuchać na żywo. Jestem przekonany, że na ich koncert pojechał bym nawet na jakiś bardzo odległy ląd…

W pożegnaniu „Legendy” uczestniczył
Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz