2015.02.01 – Lordi – Warszawa

Do trzech razy sztuka, tak mogę powiedzieć jeśli chodzi o występy Lordi w Polsce. Dopiero za trzecim razem udało mi się wyrwać na ich koncert. Co prawda widziałem ich show na Masters Of Rock w Czechach, ale ciekawy byłem jak zespół wypadnie na klubowym koncercie. Przed Finami na deskach stołecznej „Progresji” zaprezentowały się dwie grupy: niemiecki Palace i włoski Sin Heresy. Szczególnie zależało mi aby posłuchać Niemców. Zapraszam do zapoznania się z krótką relacją z tej imprezy.

Nie wiem dlaczego PKP co trzy miesiące zmienia rozkłady jazdy pociągów. Tym razem zamieszali tak, że bezpośredni pociąg z Zabrza do Warszawy jest w nocy około 2.30. Bilet kupiłem w sobotę, za bardzo nie zwracając na niego uwagi i wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że pani w kasie sprzedała mi bilet z miejscówką nr 5 w wagonie 9-tym, a jak się okazało miejsca zaczynały się od 10 numeru. Poczułem się jak w „Matrixie”. Dobrze, że były miejsca wolne i spokojnie już bez przygód dotarłem do Stolicy.

Przed „Progresją” zjawiłem się na dwie godziny przed rozpoczęciem koncertu, aby się spotkać z kolegą i omówić szczegóły wypadu na „Wacken”. Gdy wchodziłem do klubu, na pierwszy rzut oka było widać, że dzisiaj nie należy spodziewać się wielkich tłumów. W porównaniu z niedawnym koncertem Saxon, to naprawdę wyglądało to trochę żałośnie. Ku mojemu zdziwieniu pierwszy wystąpił niemiecki PALACE. Zespół którego początki sięgają 1990 roku przyjechał aby promować wydany w 2014r. album „The 7th Steel”. Zagrali z niego trzy kawałki. Rozpoczęli od „Rot In Hell”, czyli solidnego numeru otwierającego ostatni krążek. Później poleciał bardzo przebojowy „Bloodshed Of Gods”, a po nim „Iron Horde”. Widać było po zgromadzonych osobach w „Progresji”, że muzyka serwowana przez PALACE przypadła im do gustu. Ja czekałem na numery z mojej ulubionej płyty „Black Sun”, niestety nie dane było mi ich usłyszeć tego wieczoru. Następnie poleciały dwa kawałki z krążka „Dreamevilizer” nagranego 2011r. – „Dark Prophecies” i „Between Heaven And Hell”. Na koniec formacja zrobiła skok do 2003 roku i zagrali tytułowy utwór z albumu „Machine Evolution”. Niestety taka jest rola suportu i bardzo krótki występ Niemców dobiegł końca. Niemniej jestem bardzo zadowolony, że udało mi się zobaczyć ich na żywo. Wielka szkoda, że zespół jest praktycznie nieznany w Polsce. Wątpię czy kiedykolwiek jeszcze zawita na naszą ziemię. Miejmy nadzieję. Po występie można było spokojnie spotkać się z muzykami przy ich stoisku, wypić browarka i podpisać płyty.

Drugim zespołem, który tego wieczoru zaprezentował się w warszawskim klubie był włoski SINHERESY. Na początku swojego istnienia grupa wykonywała covery Nightwish. Obecnie SINHERESY ma na swoim koncie Ep-kę „The Spiders And The Butterfly” oraz debiutancki album „Paint The World”. Włosi grają bardzo popularny ostatnimi czasy symfoniczny metal. Jednak rzeczą która ich wyróżnia w tłumie setek podobnych kapel jest specyficzne połączenie męskich i żeńskich wokaliz. Naprawdę na koncercie wypadło to znakomicie, chociaż nie należę do miłośników tego rodzaju metalu. Niemniej najbardziej dziwi mnie to dlaczego zespół zagrał jako drugi, a nie pierwszy? No cóż, czasem tak bywa, że starsze zespoły grają przed młodszymi, ale w tym przypadku to była po prostu przesada. Wrócę jednak do występu SINHERESY. Fani zespołu usłyszeli min. „Made For Sin”; „Merciless Game”; „Elua’s Gift” i tytułowy numer z debiutu. W sumie występ jak najbardziej udany, mimo kłopotów technicznych przy samym końcu koncertu.

Po dość długiej przerwie na scenie zameldowała się gwiazda wieczoru: LORDI. Zespół właśnie w Polsce rozpoczął trasę „Scare Force One Tour”, ponieważ otwierający koncert w Finlandii został odwołany. Dlatego też, to polska publiczność jako pierwsza mogła usłyszeć kawałki z nowej płyty na żywo. Szczerze mówiąc nowa płyta „Scare Force One” bardzo przypadła mi do gustu. Lordi jak to Lordi, jak zwykle na żywo prezentują się niezwykle barwnie. Ich występ to nie tylko bardzo dobra muzyka, ale niezapomniane show. Nie inaczej było tym razem. Kto nie był niech naprawdę żałuje. Szczególnie fajnych efektów przyszło nam doświadczyć przy gitarowym solo Amena, ale nie tylko. Oczywiście nie mogło zabraknąć skrzydeł Mr. Lordiego przy jednym z największych przebojów zespołu „Devil Is A Loser”. Było też oblanie publiczności cieczą, która imitowała krew. Czyli pełen zestaw atrakcji. Set Finów nie mógł się odbyć bez wielkiego hitu „Hard Rock Halleluyah” z którym Lordi wygrał konkurs Eurowizji w 2006r. w Grecji. Ku mojemu zdziwieniu ten kawałek poleciał już na samym początku, chyba jako trzeci z kolei. Dla mnie największą ciekawostką i zaskoczeniem było zagranie utworu „Don’t Let My Mother Now”, który był wydany pierwotnie tylko jako drugi numer na singlu „ Devil Is A Loser”. Szczerze mówiąc nie zapamiętałem wszystkich numerów, które zagrali Finowie. Najbardziej w pamięci utkwiły mi: „Blood Red Samdman”; „The Riff”; „It Snows In Hell”; „This Is Heavy Metal”; „Monster Is My Name” i “Hell Sent In The Clows”. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, ale na dokładkę fani zgromadzeni na koncercie otrzymali dwa genialne kawałki „Who’s Your Daddy?” i „Would You Love A Monsterman”.

Kolejny raz wycieczkę do Stolicy muszę uznać za udaną. Dobrego show Lordi się spodziewałem się i zespół mnie nie zawiódł. Każdy z moich znajomych z którymi rozmawiałem po koncercie był zadowolony z występu Finów. Należy żałować tylko, że tak niewielu osobom chciało się ruszyć z domu i posłuchać muzy na żywo. Szkoda. Tym bardziej, że dodatkowym plusem był bardzo dobry występ Palace. Zespół naprawdę pokazał klasę. W sumie naprawdę dobra impreza, oby jak najwięcej takich koncertów w naszym kraju.

Dariusz Grölich


Dodaj komentarz