W sobotni, listopadowy wieczór (2014.11.15 ), łódzki KLUB LUKA (dawne
Kino „Zachęta”) zgromadził spore grono czarownic, strzyg, czarodziejów,
wiedźminów oraz tych bardziej konwencjonalnych miłośników progresywnych
dźwięków. To muzyczne wydarzenie przewidziane było w zamyśle jako zlot
takowych istot, tym razem nie na Łysej Górze, lecz właśnie tutaj. Zlot
ten uświetnić miały formacje: Rain Of Claims, Anvision oraz Leafless
Tree.
Jako pierwsi na scenie pojawili się młodzi rockmani z Bydgoszczy w
składzie: Adrian Pilch- wokal Jakub Pryłowski – gitara prowadząca,
Jędrzej Kołecki – gitara basowa, Piotr Waliszewsk – perkusja, czyli Rain
Of Claims. Zespół ma na swoim koncie składającą się z pięciu
kompozycji EP-kę „Social Phobia”, z której to materiał pragnęli
zaprezentować na żywo. Flanelowa koszula Adriana Pilcha skrywała
t-shirt, z logiem zespołu, będącego jedną z głównych inspiracji dla
tworzenia swoich własnych muzycznych wizji. Rasowe, rockowe brzmienie
sprawiło, że zrobiło się naprawdę gorąco. Koszula nie mogła pozostać
więc długo na ciele wokalisty. T-shirtowe logo, które znajdowało się pod
nią, potwierdziło to, co sugerowała sama muzyka – Nirvana. Panie i
panowie Grunge wcale nie jest martwy, ma się całkiem dobrze, przeniósł
się jedynie z Seattle do Bydgoszczy.
Kolejną (można chyba bez ogródek powiedzieć) gwiazdą tego wieczoru,
była formacja AnVision z Tarnowa. Zespół większą popularnością cieszy
się za granicą, niż w naszym kraju. Dzięki takim koncertom jak ten,
powinno się to jednak zmienić. Ich muzyczne rzemiosło sprawia, że można
ich wymienić jednym tchem obok takich prog metalowych tuzów jak:
brytyjski Threshold, niemiecki Vanden Plas , czy amerykański Fates
Warning. W warunkach koncertowych (o czym świadczyły reakcje
publiczności) doskonale sprawdzają się zarówno mega szybkie i mocne
kompozycje, jak i te bardziej balladowe, takie jak „Family Tiles”, czy
„I Can’t Live Without My Love”, z ich ostatniej jak na razie płyty
długogrającej „Astral Phase”. Gro materiału stanowił oczywiście
kompozycje z tego właśnie albumu, ale mogliśmy poznać próbkę tego, co
będziemy mogli usłyszeć na ich przygotowywanej do nagrania nowej płycie.
Nie mogło oczywiście tego wieczoru zabraknąć singlowego „Season Of The
Witches”, który przyciągnął przed pod scenę całą rzeszę
„nadprzyrodzonych”, „czarodziejskich” istot.
Kulminacyjnym punktem łódzkiego „zlotu czarownic”, był występ miejscowej
formacji Leafless Tree, formacji (można chyba powiedzieć) kultowej w
samej Łodzi. Dzięki licznym koncertom (m.in. na letnim Festiwalu Rocka
Progresywnego w Gniewkowie), jest duża szansa aby miano to przylgnęło do
zespołu na stałe, w nieco zmienionej formie – kultowej polskiej
formacji progresywnej. Myślę, że taka trampoliną dla LeaflessTree
będzie wydanie ich pierwszego pełnowymiarowego albumu, mającego nosić
tytuł „Say Yes”. Na razie zespół może pochwalić się rewelacyjną EP-ką
„The First Leaf”. Muzyka jaką prezentują Łodzianie, cechuje się dużą
oryginalnością, nie jest to typowy neo progresywnie brzmiący band jakich
wiele. Ogromnym atutem zespołu jest wokal Łukasza Woszczyńskiego. Ze
świeczką szukać drugiego takiego wokalisty, nawet w programach pokroju
„Must Be The Music”, czy „The Voice of Poland”. Chłoniecie tej muzyki na
żywo, powoduje wręcz stan, który wyrażają słowa kompozycji „The last
Walk”:
„…I już nie łaknę światła, nie potrzebuję krwi, nie potrzebuję ciała, jest obojętne mi…”
Łódzka publiczność dobrze zna repertuar zespołu, nie chcieli wypuścić
ich ze sceny póki nie zabrzmiała przezabawna „Matplaneta”.
Trochę słodu należy się organizatorom koncertu: fantastyczna, laserowa
oprawa świetlna, znakomite nagłośnienie, a co najważniejsze – wspaniała
atmosfera. Podziękowania dla organizatorów również za wszelkie trudy
związane z przyjęciem gości praktycznie z wszystkich stron Polski. Za
znalezienie przyjaznej dla kieszeni bazy noclegowej i gastronomicznej,
dzięki której można było poczuć się tutaj naprawdę komfortowo.
Usytuowanie Łodzi na mapie jest bardzo sprawiedliwe, mniej więcej tyle
samo kilometrów mają do przebycia zarówno ci mieszkający na północnych,
jak i na południowych, na wschodnich, jak i zachodnich krańcach Polski.
Zalety te sprawiają, że Łódź ma duże predyspozycje na to, aby stać się
prawdziwą Arka Noego ambitnego, rockowego grania. „Noe” przecież już
tam jest.
Marek Toma