„Znalazłem się w tej krainie nie bez powodu. Poszukuję tu czegoś. Czegoś magicznego. Czegoś nieodgadnionego. Byłem już wszędzie i nie znalazłem tego. Każdy kontynent przemierzyłem wzdłuż i wszerz. Każdy zakątek tego świata był przeszukany i nic. Chciałem to odnaleźć. Bardzo mocno. Dostałem więc propozycję wylotu tam, gdzie może to odnajdę. Program kosmiczny o nazwie Anathema zaproponował mi pomoc w moich badaniach. W zamian chcieli tylko abym zbadał dla nich system pogodowy w tym dziwnym miejscu we wszechświecie. Czekałem na taką szansę. Kilka lat ogromnych wyrzeczeń, aby wzbić się w przestrzeń kosmiczną i spróbować odnaleźć cel mojego istnienia. I takim sposobem po pięciu latach ciężkich treningów znalazłem się na promie, który zabrał mnie tam, gdzie miałem odkryć to czego szukałem.”
To była moja czwarta wizyta na koncercie zespołu Anathema, który od wielu lat tak wiele znaczy w świadku muzyki progresywnej. Na moim osobistym, muzycznym podwórku jest jednym z najważniejszych obok Dream Theater i projektów Steven’a Wilsona. Październikowy wieczór był wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze chciałem zatrzeć złe wspomnienia po pierwszej wizycie w krakowskim klubie Studio, gdy grała Anathema i niestety nie był to do końca udany występ. Po drugie był to pierwszy koncert zespołu, po wydarzeniach tego roku, które tak mocno zmieniły moje życie osobiste a właśnie ekipa braci Cavanaugh miała w tym swój duży udział (za co nie omieszkałem im podziękować po koncercie). Po trzecie mogłem spokojnie robić zdjęcia zespołowi na początku koncertu. I wszystko to spowodowało, że byłem nawet delikatnie spięty.
Rozpoczęło się kilka minut po godzinie 20. Na scenie pojawiło się austriackie trio Mother’s Cake. Zostało bardzo dobrze przyjęte przez licznie zgromadzoną tego wieczoru publiczność. Zespół ma na swoim koncie jedną długogrającą płytę wydaną w 2012 roku o tytule “Creation’s Finest”. Podczas tego eksperymentalnego występu, który trwał około 50 minut zaprezentował się z bardzo dobrej strony. Nieco słabo był słyszalny wokalista Yves Krismer ponieważ jego głos nie jest zbyt tubalny. Sama muzyka to alternatywny rock z dużą ilością kakofonicznych dźwięków. Każdy z muzyków miał okazję zaprezentować swoje umiejętności. Były fragmenty, w których dany instrument nadawał ton każdemu utworowi. Dla żeńskiej części publiczności dodatkowo pozytywnym aspektem mógł być nagi tors Benedikta Trenkwaldera, który zakryty był jedynie paskiem od jego gitary basowej 😉
“Odległa Satelita… To tam naukowcy prowadzący program Anathema mnie wysłali. Lecąc do tego nieznanego miejsca mijałem piękne planety i mgławice. Myśli moje jednak były już w miejscu docelowym. Czy to będzie moja odpowiedź na sens życia? Czy zakończę tułaczą wędrówkę po świecie? Jak Odyseusz dotrę do swej Itaki i już na zawsze tam pozostanę.
Wylądowałem…
Z pozoru nic szczególnego tam nie było. Roślinność bardzo podobna do ziemskiej. Przepiękne drzewa przypominające baobaby, zniekształcone ale emanujące pięknem kwiaty paproci. A w tle monumentalne góry. Jakiś wewnętrzny magnetyzm właśnie tam kazał mi się udać. Czułem w środku jakby każdy organ mówił: “Zmierzaj w tamtą stronę”. Decyzja więc została podjęta. Nazajutrz wyruszyłem w podróż, gdzie już niebawem miałem odnaleźć to czego szukałem.”
Piętnaście minut po godzinie 21 usłyszeliśmy delikatne dźwięki intra i pojawili się na scenie. W trochę innej konfiguracji – za sterami perkusji zasiadł Daniel Cardoso. W trakcie koncertu zmieniali się jednak z Johnem Douglasem szczególnie wtedy, gdy Daniel zasiadł aby zagrać swoje najpiękniejsze fragmenty płynące z instrumentów klawiszowych. Wszystko rozpoczęło się pierwszymi dwoma częściami “Lost Song”, gdzie już można było zauważyć w jak świetnej formie wokalnej są Vincent Cavanagh i Lee Douglas. Ta druga brzmiała jak syrena, która wabiła piratów podczas ich podróży. Sama setlista była złożona prawie w całości z utworów, które znalazły się na trzech ostatnich płytach długogrających. Na uwagę w szczególności zasługuje “Anathema”, której instrumentalna część zabrzmiała jak swoisty hymn do Miłości. Do tego jeszcze chyba zatrudnili nowego oświetleniowca bo moje oczy nie mogły się napatrzeć jak pięknie światła pracowały podczas całego koncertu. Zespół był ustawiony w sposób bajeczny, każdy instrument był świetnie słyszalny z każdego miejsca na sali (trochę wędrowałem aby sprawdzić jakość dźwięku). Jedynym mankamentem zauważonym przeze mnie był czasami zbyt nisko ustawiony mikrofon Vincenta, który jednak szybko był poprawiany przez osobę zasiadającą za konsoletą.
Na zakończenie podstawowego setu zabrzmiał jak zawsze energetyczny “Closer” z albumu “Natural Disaster”. Zespół zszedł na chwilę, by przy dźwiękach instrumentalnego “Firelight” powrócić w najbardziej niesamowitej części tego koncertu. Dwie ostatnie kompozycje z ostatniego albumu czyli tytułowy “Distant Satellites” i “Take Shelter” po prostu zabrały publiczność w trochę house’owy klimat, który pochłonął mnie bez reszty. Dodatkowym smaczkiem była gra Danny’ego na swej gitarze przy pomocy smyczka. Zostałem przeniknięty tymi dźwiękami. Później jeszcze jak zawsze magiczny “A Natural Disaster” z przepięknym dialogiem Lee i Vincenta oraz wtórowaniem publiczności oraz oświetlenie z latarek, które płonęły niczym nowoczesne, technologiczne pochodnie. Jedno ze zdjęć, które właśnie podczas tego utworu zrobiłem było jakby młodszym bratem okładki do ostatniego albumu koncertowego Anathemy. Na zakończenie już tradycyjnie wybrzmiały ponadczasowe “Fragile Dreams” z szaleństwem pod sceną. A pożegnali się z publicznością przy dźwiękach “Twist and Shout” z repertuaru The Beatles.
Zespół był tego wieczoru w wybornej formie, po zakończeniu członkowie chętnie podpisywali płyty, plakaty i pozowali do zdjęć. A i z każdym z nich można było zamienić słowo. To wtedy właśnie powiedziałem o moim głębokim związku z muzyką Anatemy i jej wpływie na moje życie prywatne, a również dowiedziałem się, że Daniel Cardoso woli grę na perkusji niż na instrumentach klawiszowych. To był wyjątkowy wieczór we wspaniałym towarzystwie. A do tego jeszcze z elektryzującą informacją od zespołu. Przygotowują się do jubileuszowej trasy na 25-lecie istnienia, gdzie między innymi ma z nimi wystąpić Duncan Patterson. Niewątpliwie więc czekamy.
“U podnóża góry zacząłem mieć wątpliwości. Bojaźń mego serca powodowała, że każdy krok był coraz cięższy jakbym zanurzył stopy w betonie, który właśnie zaczął tężeć. Ale nie poddawałem się. Strome zbocza, niebezpieczne urwiska, krzyczące nieprzeniknioną ciemnością przepaści nie były w stanie mnie powstrzymać. I nagle ujrzałem świetlistą łunę. Pomiędzy mną a nią był jedynie dębowy, drewniany most. Delikatnie stąpałem po każdej jego belce. Światło było coraz mocniejsze. Wtedy już wiedziałem, że to jest Ona. Po przekroczeniu granicy mostu niczym sprinter biegnący w finale igrzysk olimpijskich pobiegłem tam aby jak najszybciej się do Niej zbliżyć. Zobaczyłem postać… Miała piękne włosy blond, które delikatnie opadały na jej szyję. Zwróciła na mnie swe niebieskie oczy i wyciągnęła dłoń w mą stronę. Wtedy w duchu wypowiedziałem słowa zwrócone do naukowców programu Anathema: “Dziękuję, że umożliwiliście mi Jej odnalezienie”.
To była Ona… Miłość.”
Setlista:
The Lost Song, Part 1
The Lost Song, Part 2
Untouchable, Part 1
Untouchable, Part 2
Thin Air
Ariel
The Lost Song, Part 3
Anathema
The Storm Before the Calm
The Beginning and the End
Universal
Closer
Encore:
Firelight
Distant Satellites
Take Shelter
A Natural Disaster
Fragile Dreams
Michał Majewski