Pozwolę sobie rozpocząć, od krótkiego cytatu wyjętego z artykułu
poświęconego festiwalom muzycznym, zamieszczonego w jednym z
poczytniejszych codziennych dzienników:
„Jarocin jest najstarszy, Przystanek Woodstok – największy, Open’er –
najbardziej gwiazdorski, a OFF – najodważniejszy w doborze wykonawców…”
Jak się ma do tych największych letnich festiwali ten organizowany w
Gniewkowie? Podejrzewam, że większość zapytanych o to wydarzenie
muzyczne przypadkowych przechodniów stwierdziłoby, że takiego festiwalu
po prostu nie ma!!! No bo jak może być inaczej, skoro nie można znaleźć
o nim wzmianki w żadnym z renomowanych magazynów muzycznych parających
się muzyką rockową (nie mówiąc już o zwykłej prasie). Nie słychać o nim
również w większych rozgłośniach muzycznych o rockowych profilach. Jak
makiem zasiał o festiwalu również na oficjalnych stronach miasta? O
telewizji nie ma co wspominać, bo tam tak naprawdę nie istnieją nawet te
największe, wyżej wymienione rockowe festiwalowe giganty! Niestety, w
dzisiejszych czasach, muzyka rockowa we współczesnych mediach traktowana
jest w bardzo marginalny sposób, a jeszcze bardziej marginalnie
traktowany jest ten bardzo wrażliwy rodzaj sztuki muzycznej, jakim jest
szeroko pojęty rock progresywny.
Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy dzięki swojej wielkiej pasji,
determinacji i ogromnemu zaangażowaniu robią wszystko, aby ten wyjątkowy
rodzaj muzyki rockowej nie zaginął. I właśnie dzięki tym ludziom JEST
TAKI FESTIWAL! Okazuje się, że z każdą edycją na przekór wszystkiemu ma
się coraz lepiej! I tak naprawdę o jego powodzeniu decyduje w dużym
stopniu ta dobra strona internetowych możliwości. Bo jak można się
dowiedzieć o Festiwalu Rocka Progresywnego im Tomasza Beksińskiego w
Gniewkowie, gdyby nie portale społecznościowe, które pozwalają
komunikować się i jednoczyć ludzi, których łączy właśnie ta wspólna
muzyczna pasja? Jak można by się dowiedzieć o festiwalu, gdyby nie
strony internetowe ukierunkowane na muzykę progresywną? Skąd można by o
nim wiedzieć (ba gdzie można by posłuchać takiej właśnie muzyki), gdyby
nie lokalne, niekomercyjne stacje radiowe oraz radia internetowe?
Ziemia kujawsko- pomorska to podatny grunt na organizowanie tego
rodzaju festiwali. Festiwal Rocka Progresywnego w Gniewkowie (jedyny
dwudniowy), organizowany na początku wakacji, to obok Ino Rock,
odbywającego się pod koniec wakacji, w pobliskim Inowrocławiu, to chyba
największe święto, dla miłośników muzyki progresywnej w Polsce. I jak
co roku, już po raz ósmy do niewielkiego, ale uroczego Gniewkowa,
zjechała się wierna muzyce progresywnej grupa ludzi, praktycznie z
wszystkich stron naszego kraju. Oczywiście obydwa festiwale nie do końca
można porównywać. Na pewno oba wydarzenia muzyczne, w pewien sposób się
wzajemnie uzupełniają. Ten w Inowrocławiu gromadzi oprócz uznanych
rodzimych wykonawców, również wielkie nazwiska i marki światowego
formatu. Budżet kameralnego Gniewkowa (ewenement, na ten festiwal nie
potrzeba wykupywać drogich karnetów, żadnych biletów czy wejściówek…),
pozwala zgromadzić na wspólnej scenie głównie zespoły z ogromnym
potencjałem muzycznym, które są tak naprawdę dopiero na początku swojej
muzycznej drogi.
I takie właśnie zespoły decydowały również w tym roku o sile tego
festiwalu. Dwa dni muzycznego progresywnego święta pozwoliły skupić na
tej kameralnej, festiwalowej scenie gniewkowskiego Parku Wolności,
ciekawe i mimo wspólnego mianownika – prog, jednak tak różnorodne
muzycznie zjawiska jak: MAZE OF SOUND, DISPERSE, STATE URGE, projekt
PROG KEYBORDS STORIES, LEAFLESS TREE, SOUND LIKE THE END OF THE WORLD,
oraz gwiazdę tegorocznej edycji, reaktywowaną po latach progresywną,
rodzimą legendę, grupę COLLAGE.
Otwarcie festiwalu przypadło łódzkiej grupie Maze Of Sound. Zespół
powstał w lutym 2012 roku, a już w niebawem ukaże się na rynku ich
debiutancki krążek, z którego to muzykę mogliśmy usłyszeć na żywo.
Zespół może poszczycić się licznymi występami w tak renomowanych
miejscach jak: Wytwórnia, Scenografia, Lizard King (Łódź), Sztuki i
Sztuczki, Fonobar (Warszawa), Od zmierzchu do świtu (Wrocław), a 12
lipca wystąpi na Rock Area on Stage, w katowickiej Katofonii. Z jednej
strony to zaszczyt otwierać festiwalowe wydarzenia, z drugiej zaś są
oczywiście pewne minusy z tym związane. Impreza rozpoczynała się o
godzinie 16.00, a muzyka jaką wykonuje zespół godna była oprawy, która
gwarantuje ciemność. Ale zespół i tak potrafił uatrakcyjnić swój
występ, dzięki aktorskim popisom Kuby Olejnika (wokalisty zespołu) i
pewnym rekwizytom w postaci masek, które używał dla głębszego wyrażenia
muzycznego przekazu. Muzyka jaką wykonuje zespól jest chyba najbliższa
neo progresywnym wzorcom. Muszę przyznać, że był to mój pierwszy kontakt
z Łodzianami, z tego co mogłem usłyszeć tego popołudnia w Gniewkowie,
mogę przypuszczać, że ich debiutancki, długogrający krążek, mający nosić
tytuł „Sunray”, którego premiera odbędzie się we wrześniu, będzie jedną
z wybijających się neo progresywnych, rodzimych produkcji trwającego
roku.
Po krótkiej przerwie na scenie zameldował się Disperse. Mimo młodego
wieku, to już nie są debiutanci. Wydana w zeszłym roku płyta „Living
Mirror” jest już drugim krążkiem w ich karierze. Zanim mogliśmy usłyszeć
co mają nam do zaoferowani w kwestii muzycznej, mogliśmy prześledzić
całe misterium ustawiania dźwięku: „ydzie , ydzie, ebra, ebra, ydzie,
ydzie, ebra, ebra” wypowiadane z ust Rafała Biernackiego, zastępowało
konwencjonalne raz, dwa, trzy – próba mikrofonu. ;). Swoim występem
pokazali swoje ogromne umiejętności techniczne. Jakub Żytecki swoją grą
na gitarze, może wprawić w kompleksy niejednego gitarowego wyjadacza.
Dużym atutem zespołu jest jednak to, że umiejętności techniczne nie
przysłaniają walorów stricte muzycznych. Muzyka jaka zaprezentowali
(techniczny prog-metal z elementami djent), była z pewnością dużym
kontrastem do tego co mogliśmy usłyszeć scenie wcześniej. Oprócz
autorskiego materiału (głownie z ich najnowszego albumu), zespół
zaprezentował również ciekawie zaaranżowane covery: m.in. Smashing
Pupkins, oraz (to nie pomyłka) „Be My Lover” La Buche.
Zgodnie z festiwalowymi planami, kolejną atrakcja miała być formacja
Lizard. Niestety tak często bywa, że życie potrafi krzyżować plany.
Problemy zdrowotne Damiana Bydlińskiego (lidera zespołu) uniemożliwiły
występ tej zasłużonej formacji w Gniewkowie. Organizatorzy znaleźli
jednak godnego zastępcę. Zespół który, zapełnił wakat po formacji Lizard
występował tutaj w ubiegłym roku, a obecnie miał odebrać przyznawaną
corocznie Nagrodę im. Roberta ‘RoRo’ Roszaka za najciekawsze zdanie
członków Stowarzyszenia PROGRES, polskie wydawnictwo roku 2013. Tym
sposobem jeszcze raz mogła wystąpić na tej scenie gdyńska formacja State
Urge. Jako laureat tego honorowego trofeum, grupa skorzystała z pewnego
przywileju, który ofiarowała im sama natura. Słońce, które tego dnia
tak bardzo nam wszystkim sprzyjało, skłaniało się już ku zachodowi
Dzięki temu barwna oprawa świetlna gniewkowskiej sceny, pięknie
kontrastowała z bielą koszul, jakie przywdziali tradycyjnie twórcy
płyty „White Rock Experience”. Pierwsza część ich koncertu składała się
właśnie z materiału z tej ich debiutanckiej płyty, która to w ubiegłym
roku przynosiła pozytywne recenzje. W muzyce jaką wykonuje zespół
słychać wyraźne inspiracje Pink Floyd. W bisowym powrocie na scenę,
zespół dał upust swoim inspiracjom, wykonując obszerny set złożony z
sztandarowych kompozycji klasyków gatunku. Nie mogło zabraknąć takich
klasyków repertuaru Pink Floyd jak: „Echoes”, „Shine On You Crazy
Diamond”, czy „Comfortably Numb”. Myślę, że przy większym nakładzie
środków ich występ mógłby z powodzeniem konkurować z najbardziej znanym
floydowskim coverbandem The Australian Pink Floyd.
To jeszcze nie koniec atrakcji jakie mogliśmy przeżywać tego wieczoru,
kolejne show było również nawiązaniem do progresywnej klasyki. W
magiczną klawiszową podróż do wnętra ziemi zabrał nas warszawski
instrumentalista Paweł Penksa, znany min z materiału Ep. Pandemonium i
jeszcze niedawno z grania w Night Rider. Przygotowany przez niego
spektakl muzyczny był stworzony dla uczczenia 40-ej rocznicy wydania
przez klawiszowca Yes Ricka Wakemana „Journey To The Centre Of the
Earth” i przyjął nazwę Prog Keyboards Stories. Pawłowi na scenie
towarzyszyli: Błażej Grygiel, który wcielił się w rolę narratora, oraz
Kuba Szostak (gitara) i Mish Jarski (wokal). To był bardzo dostojny
spektakl, a znakomita oprawa świetlna jeszcze bardziej tą dostojność
uwypuklała.
Drugi dzień gniewkowskiego maratonu przynieść miał kolejną porcje muzycznych wrażeń.
Otwarcie drugiego festiwalowego dnia przypadł znów formacji pochodzącej
z Łodzi. Podobnie jak dnia pierwszego w przypadku Maze Of Sound,
również występ Lefless Tree był dla mnie dużym, pozytywnym zaskoczeniem.
Okazuje się, że łódzka aglomeracja posiada ogromne muzyczne zasoby.
Łódzką scenę muzyczną godnie reprezentować mogą nie tylko zespoły,
które na szersze wody wypłynęły w pewnym stopniu dzięki komercyjnym
możliwościom telewizji (Coma, Tune). Łódzka scena to także te zespoły, o
których istnieniu tak naprawdę niewielu w Polsce wie, właśnie takie jak
Maze of Sound czy Leafless Tree. Lefless Tree to przede wszystkim
znakomity wokal Łukasza Woszczyńskiego i niesamowity muzyczny klimat
tworzony przez wprawnych instrumentalistów: Piotra Wesołowskiego
(klawisze), Radosława Osowskiego (gitara), Michała Dziomdziora (bas),
Przemka Kaźmierskiego (perkusja). Aż chciałoby się tutaj wykrzyczeć –
Łodzianie wypływajcie!!!!
Podobnie jak dnia pierwszego czynnikiem „zapalnym” stał się żywiołowy
Disperse, tak drugiego dnia prawdziwy wulkan energii wyzwoliła
trójmiejska formacja Sounds Like The End Of The World. I praktycznie
mogłem się tego spodziewać, po tym co zobaczyłem na ich ostatnim
koncercie w katowickim klubie „Katofonia”. Sounds Like The End Of The
World swoją muzyka skręca w trochę inny rejon, niż szeroko rozumiany
progresywny wątek muzyczny. Mamy tutaj do czynienia z instrumentalnym
post rockowym nurtem. Materiałem z ich pierwszej pełnej płyty „Stages
of Delusion”, który zabrzmiał na żywo, rozgrzał do czerwoności
gniewkowską publiczność. Post rockowy dominator na rodzimym rynku
muzycznym Tides From Nebula, może czuć na plecach oddech głodnych
sukcesów kolegów po fachu!
Po takiej dawce muzycznej energii przyszła pora na chwilę wytchnienia i
pewnej refleksji, do której skłaniała projekcja filmowego reportażu
dotyczącego osoby, która patronuje gniewkowskiemu festiwalowi. Chyba
nikogo nie trzeba przekonywać, jak ważną osoba w propagowaniu ambitnej
muzyki rockowej była postać nieodżałowanego Tomka Beksińskiego. Łezka
kręciła się w oku i ciarki spływały po rękach, słysząc jego głos. …nawet
niebo lekko „zapłakało” tego dnia, jakby Tomek gdzieś zza chmur
zaszlochał, że nie może zobaczyć tego wydarzenia wraz z nami. Tym
bardziej, że za chwilę miała zagrać tutaj tak lubiana przez Niego
formacja Collage.
No właśnie nasza rodzima, progresywna legenda – Collage powróciła .
Karol Wróblewski – młoda krew (od dawna związany był z osoba Mirka Gila
dzięki formacją Believe i Mr.Gil), który zastąpił na stanowisku
wokalisty Roberta Amiriana, udowodnił, że w repertuarze Collage czuje
się jak przysłowiowa Ryba w Marillion ;). Sztandarowe kompozycje z płyt
„Baśnie”, „Moonshine” czy „Safe”, to ponadczasowy materiał. Zespół
przysporzył licznie zebranej tuż pod sceną publice wielu wspomnień i
wzruszeń. Nie sposób było nie zaśpiewać wraz z Karolem słów tak
lubianych kompozycji jak: „Heroes Cry”, „Baśnie”, „Kołysanka”, „Living
In The Moonlight”, „Moonshine” czy „Safe”. Koncert porywająco zakończyła
kompozycja „God”, cover Johna Lennona, który znalazł się na płycie Nine
Songs of John Lennon.
Jest wiele letnich festiwali:
„Jarocin – najstarszy, Przystanek Woodstok – największy, Open’er-
najbardziej gwiazdorski, a OFF – najodważniejszy w doborze wykonawców…”
Brnąc dalej, są i te bardzie atrakcyjne dla sympatyków muzyki
progresywnej: Ino Rock – najbardziej wszechstronny w doborze
progresywnych artystów, Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty,
skupiający weteranów rockowej sceny muzycznej i właśnie ten, chyba
najbardziej kameralny, Festiwal Rocka Progresywnego im Tomasza
Beksinskiego w Gniewkowie, festiwal o którym cały świat jakby zapomniał?
I może właśnie dobrze, bo dzięki temu, można tutaj zapomnieć o całym
bożym świecie…
Marek Toma