Sprawy służbowe przeszkodziły mi oglądać znakomity norweski zespół
Airbag na Ino-Rock Festiwalu we wrześniu 2010 roku w Inowrocławiu.
Dlatego teraz nawet piłkarski finał Ligi Mistrzów (niestety bez udziału
mojej ukochanej Barcelony) nie stanął mi na przeszkodzie, by na własne
uszy posłuchać zespołu, który kilka lat temu wywołał prawdziwe tsunami w
dość konserwatywnym i ustabilizowanym progresywnym muzycznym światku…
Niepozorni, wyglądający jak chłopaki z sąsiedztwa, muzycy z chłodnej
Norwegii rozpoczęli koncert od prezentacji całej, 50-minutowej,
najnowszej płyty pod znamiennym tytułem The Greatest Show On Earth
(Największe Przedstawienie na Ziemi). Krążek wysłuchałem przed koncertem
tylko dwu lub trzykrotnie, dlatego takie ułożenie set-listy bardzo mi
odpowiadało, gdyż wcześniejsze płyty, zresztą bardzo przeze mnie
lubiane, znałem już na wylot. Nowe utwory na scenie klubu Progresja
wybrzmiały znakomicie, zwłaszcza tytułowy, ręcz przebojowy utwór od razu
porwał dość licznie (jak na Warszawę i jak na dzień finału piłkarskiej
Ligi Mistrzów) zgromadzonej publiczności. Mnie jeszcze bardziej podobał
się ostatni, najdłuższy utwór na płycie pt. Surveillance part 2-3.
Cudowne solówki Bjoerna Riisa po prostu wbijały w ziemię, a ręce same
składały się do oklasków. Ciepłe przyjęcie nowej płyty bardzo ucieszyło
zespół, który wyraźnie rozluźniony, zaprezentował dalej mieszankę
utworów z pierwszego i drugiego swojego albumu (po równo 3 nagrania).
Nie zabrakło mojego ulubionego kawałka z drugiej, moim skromnym
zdaniem, najlepszej płyty grupy pt. All Rights Remove, klimatycznego
Steal My Soul z debiutanckiego krążka, czy wreszcie cudownie zagranej,
całkowicie rozkołysującej publiczność piosenki pt. Colours, przez
niektórych uważanej za najlepszy kawałek z płyty pt. Identity. Przy
ogłuszającym aplauzie zespół zbiegł ze sceny, ale jasnym było, że
rozentuzjazmowana publiczność ze stolicy nie pozwoli Skandynawom tak
szybko zakończyć udanego wieczoru.
I rzeczywiście, po minucie albo dwóch Airbag ponownie zameldował się na
scenie, a frontman Asle Torstrup zapowiedział, że zagrają tylko jedną
piosenkę na bis – za to bardzo długą. Przeczuwałem, że będzie to jeden z
najlepszych utworów w dyskografii młodych Norwegów i nie pomyliłem się.
Cudownie wybrzmiał zamykający drugą płytę, bardzo przestrzenny i
klimatyczny utwór pt. Homesick , którego nie powstydziliby się
mistrzowie i idole grupy czyli Pink Floyd! Ani się obejrzeliśmy i ponad
dwugodzinny koncert przeleciał jak kometa, a rozkołysana i rozmarzona
publiczność niechętnie i nieśpiesznie zaczęła opuszczać gościnne progi
najlepszego muzycznego klubu stolicy. Najwierniejsi fani jeszcze zebrali
autografy na płytach, a niektórzy byli trochę rozczarowani , że
zabrakło w sprzedaży pierwszej i drugiej płyty zespołu, które rozeszły
się przed występem jak ciepłe bułeczki. Mnie trochę zabrakło w
repertuarze moich faworytów, piosenek pt. The Bridge czy Escape, ale i
tak na set-listę nie można narzekać.
Po koncercie uciąłem sobie krótką pogawędkę z liderem zespołu, świetnym
gitarzystą Bjoerne Riisem. Bardzo był zadowolony z gorącego przyjęcia w
Polsce. Trochę zdziwił się, że najnowsza płyta zespołu, która ukazała
się na jesieni, już jest tak dobrze znana przez fanów i zapewnił, że do
Polski będą wracali po wydaniu każdego następnego swojego albumu.
Oczywiście w ciepłych słowach podziękowałem mu za piękny i niezapomniany
dla mnie wieczór i podzieliłem się refleksją, że moim zdaniem
członkowie zespołu urodzili się dobre 30 albo 40 lat za późno. Gdyby
przyszło im grać w epoce Pink Floyd, Genesis czy King Crimson z
pewnością byli by wielką gwiazdą, a ich płyty sprzedawały by się nie w
tysiącach, ale być może w milionach egzemplarzy! Za cały komentarz
Bjorne tylko westchnął… Po chwili dodał, że i tak cieszą się muzyką i
granie nawet dla takiej niedużej, ale entuzjastycznej publiczności jak
warszawska, sprawia im ogromną frajdę…
No cóż, Airbag z pewnością nie stanie się drugim Pink Floyd, nie będzie
kamieniem milowym w historii rocka, ale ich szczera, klimatyczna, z
serca płynąca muzyka, mądre słowa piosenek opisujących dzisiejszą
rzeczywistość, czy sympatyczne i bezpretensjonalne podejście do fanów – z
pewnością zjedna wiele sympatii i natchnie ich do tworzenia dalej tak
pięknej muzyki jak na trzech swoich albumach, które nie tylko dla mnie,
należą do ulubionych i bardzo często słuchanych.
Muzyką norweskich mistrzów delektował się:
Andrzej „Gandalf” Baczyński




















































