2014.05.11 – Crippled Black Phoenix – Warszawa

140511cbp

W dniu koncertu CRIPPLED BLACK PHOENIX w warszawskiej Progresji kolega który nie zna tego zespołu zapytał mnie w jakim stylu gra ta kapela. Przez chwilę zastanawiałem się co mu powiedzieć, bo w jednym zdaniu trudno określić muzykę jaką tworzy angielski zespół występujący na scenie już od 10 lat. Psychodelia, space rock, trochę doom metalu, trochę post rocka, progresywnych klimatów – a może najlepszym określeniem jest to które używa sam zespół – ballady końca świata?

Niemal równo dwa lata temu Okaleczony Czarny Feniks koncertował w Polsce i miałem przyjemność oglądać ich po raz pierwszy na żywo w klubie Progresja. Tym razem przyjechał do Polski promować swoją cieplutką jeszcze, właśnie wydaną płytę pt. White Light Generator, którą dane mi było wysłuchać dwa dni przed koncertem. Krążek wiele obiecywał dlatego z wielką chęcią wybrałem się na koncert niezwykle ciekawego i twórczego zespołu (wydał już siedem płyt).

Spektakl zaczął się od starszego utworu pt. Rise Up and Fight z bodaj najlepszego krążka w dyskografii, pt. Resurrectionists. Zaraz po nim wybrzmiało kilka utworów z najnowszej płyty, m.in. Black Light Generator, Let’s Have An Apocalypse Now! , Caring Breeds The Horror oraz jeden z moich ulubionych, najnowszych kawałków pt. No! Na żywo wybrzmiały jeszcze lepiej, jeszcze soczyściej niż na płycie. Bo bardzo ciepłym przyjęciu nowych utworów lider i założyciel zespołu Justin Greaves serdecznie podziękował za entuzjastyczne przyjęcie grupy i liczne przybycie fanów na koncert (choć moim zdaniem nie było więcej niż około 150 osób na sali). Po chwili wybrzmiały brawurowo wykonane utwory: The Brain/Poznan oraz Born in Hurricane z mojej ulubionej płyty pt. Mankind/ The Crafty Ape. Wyrażnie rozgrzana publiczność doczekała się kolejnej nowości – świetnie wykonanej, przepięknej ballady z ostatniej płyty pt. We Remember You.

Trochę miałem niedosyt, że na tym nagraniu zespół zakończył prezentację nowego albumu, bo czekałem prawdę mówiąc na więcej utworów, a przynajmniej połowa z nich na scenie Progresji nie wybrzmiała. Po chwili zapomniałem już o swoim niedosycie bo wspaniale tego dnia dysponowany gitarzysta Karl Demata zaintonował jedną z moich ulubionych piosenek pt. The Hart of Every Country. Po niej usłyszeliśmy jeszcze kilka kawałków z wcześniejszych płyt zespołu m.in. 444 oraz prawie całą płytę pt. I, Vigilante (cztery z pięciu utworów). Ponad dwugodzinny występ zakończył, zresztą tak jak dwa lata temu, wspaniały, melodyjny utwór pt. Burnt Reynolds, którego refren cała sala wyśpiewała razem z zespołem.

Po gorącej owacji grupa wyszła na dwudziestominutowy bis , podczas którego zagrała z ogromną werwą utwór Let The Day Begin oraz pastiszowy kawałek pt. Bella Ciao, podczas którego znakomitą solówką, nie pierwszy zresztą raz tego wieczoru, popisał się filigranowy Karl Demata.

Po koncercie można było nabyć płyty i koszulki zespołu, wziąć autografy od członków kapeli oraz podzielić się z nimi wrażeniami z koncertu. Jednym z najbardziej zadowolonych ludzi na sali był prezes klubu pan Marek, który jest zresztą wielkim fanem zespołu. Dumnie prezentował autograf perkusisty, który ten złożył mu…na plecach.

Wracając wielce zadowolony do domu pomyślałem, że Czarny Feniks to jedna z najbardziej niedocenianych progresywnych kapel ostatnich lat. Ich wielką zaletą jest to, że nikogo nie naśladują, wypracowali swój styl i brzmienie i cieszą się tym co robią, nie zważając na nikczemne nakłady płyt czy niezbyt dużą frekwencję na koncertach. Myślę, że ta grupa bardziej będzie doceniana w przyszłości niż obecnie, ale przecież w sztuce, a w muzyce zwłaszcza, mieliśmy wiele podobnych przykładów, że dopiero potomni docenili to czego współcześni nie potrafili dostrzec. Ja z dużą uwagą będę śledził dalsze poczynania zespołu i mam nadzieję, że za kolejne dwa lata znów zobaczę ich w moim ulubionym muzycznym klubie w równie dobrej formie.

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz