Rock Area On Stage
Tak się złożyło, że dla Lebowskiego był to pierwszy koncert w stolicy
Górnego Śląska, a dla mnie – pierwszy kontakt z tym zespołem na żywo.
Twórcy znakomitego albumu „Cinematic” zagrali w katowickiej Katofonii w
ramach cyklu Rock Area On Stage. Gwoli przypomnienia: debiutancka płyta
Lebowskiego to jedna z najciekawszych artystycznych wypowiedzi w
polskim rocku ostatniej dekady. Intrygujące odczytanie na nowo klasyki
polskiego (i nie tylko) kina przez pryzmat muzyki. Cytaty z kultowych
filmów zostały pomysłowo wplecione w przepiękne instrumentalne pasaże.
Nieprzypadkowo album zebrał bardzo pochlebne recenzje również poza
granicami naszego kraju.
Utwory z „Cinematic” zabrzmiały na początku niedzielnego występu. „A
Trip To Doha”, „Aperitif For Breakfast”, tytułowy z sugestywnym tekstem
Leona Niemczyka i uroczym fortepianowym tematem oraz „Iceland” z
samplami z „Hydrozagadki”.
Setlistę zdominowały jednak nowe kompozycje, które trafią na drugi
album Lebowskiego (ma się ukazać jesienią tego roku). Wśród nowości nie
mogło oczywiście zabraknąć „Goodbye My Joy”, znanego słuchaczom Listy
Przebojów Programu 3. W studyjnej wersji tej kompozycji zagrał wybitny
niemiecki muzyk jazzowy Markus Stockhausen. Podczas katowickiego
koncertu godnie zastąpił go Maciej Marcinkowski, wspomagający kwartet na
różnej maści saksofonach oraz fletach.
Co z pozostałymi przedpremierowymi kompozycjami? Każdą z zagranych tego
wieczoru można określić mianem – co najmniej bardzo dobra. Gdybym miał
jednak któreś z nich wyróżnić, na pewno wskazałbym „The Doosan Way”
(wybraną na drugiego singla) z chwytliwym, orientalnym klawiszowym
tematem oraz zagrany na bis „The Last King”, prezentujący niemal
hardrockowe oblicze szczecińskiej grupy. Bez dwóch zdań: warto czekać na
następcę „Cinematic”.
Dość kameralne wnętrze „Katofonii” nie pozwalało na jakąś oszałamiająco
oprawę wizualną (filmowe ozdobniki były, cóż z tego skoro ekran
zasłaniali muzycy ściśnięci na małej scenie), ale zrekompensowała to
jakość dźwięku, no i oczywiście przepiękna MUZYKA.
Grali nieco ponad godzinę. Mogliby drugie tyle i chyba nikt z licznie
zgromadzonej w klubie publiczności nie miałby nic przeciwko temu…
Robert Dłucik