2014.04.15 – God Is An Atronaut – Warszawa

1404giaa

Nie często się zdarza bym się wybierał na koncert grupy, którą stosunkowo mało znam, bo z siedmiu wydanych płyt słuchałem zaledwie dwóch i kilka innych pojedynczych utworów . Z tym większą ciekawością i sporymi nadziejami wybrałem się do warszawskiego klubu PROXIMA na niemal już legendarny irlandzki zespół post rockowy o niebanalnej nazwie God Is An Astronaut.

Zanim Irlandczycy pojawili się na scenie dość licznie zgromadzonej w tym dniu publiczności zaprezentował się młody, obiecujący zespół post rockowy z Puław, również o ciekawej nazwie Servants of Silence (Służący Ciszy). Trochę ponad półgodzinny , bardzo emocjonalny, pełen ekspresji występ grupy znanej z koncertów ze szwedzką Doreną czy polskim Tides From Nebula – rozgrzał warszawską publiczność i był świetną przystawką przed daniem głównym czyli występem gwiazdy z „Zielonej Wyspy”. Po trochę zbyt długo przeciągającej się przerwie, wreszcie na scenie pojawili się Irlandczycy, witając się z fanami łamaną polszczyzną. Na początek zagrali nieźle znane mi utwory z ostatniego, wydanego we wrześniu ubiegłego roku albumu pt. Origins. Mnie najbardziej przypadł do gustu wyjątkowo energetycznie zagrany utwór pt. Transmissions. Po pierwszej odsłonie znanych mi utworów z dwóch ostatnich płyt, gitarzysta zapowiedział powrót do przeszłości i nagrania z dwóch pierwszych krążków zespołu pt. The End Of The Beggining (z przepięknym tytułowym utworem) oraz All Is Violent All Is Bright. Z każdym zagranym kawałkiem zespół rozkręcał się coraz bardziej i kolejne utwory na dobre wprawiły w muzyczny trans publiczność, a siedzące obok mnie trzy panny nie wytrzymały i zaczęły szaleńczo wirować w takt rytmicznej, bardzo klimatycznej, ale momentami i ostrej, soczystej muzyki, pełnej ekspresji i wielowarstwowej struktury. Bardzo podobała mi się sekcja. Znakomity perkusista cały czas nadawał tempo i zmieniał rytm, a basista, wyjątkowo dobrze tego dnia dysponowany, wyprawiał prawdziwe cuda na swoim „wiośle”. Nagłośnienie w Proximie też było tego dnia bez zarzutu.

Półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił. Po krótkiej przerwie grupa zagrała jeszcze trzy bardzo energetyczne utwory na bis, z których najbardziej podobał mi się rozpędzający się jak prawdziwe tsunami kawałek , jeśli dobrze zrozumiałem gitarzystę, pt. Six,Six,Six. W ogóle zauważyłem podobną tendencję w wielu utworach zespołu. Spokojny, rytmiczny początek, z jakimś ładnym gitarowym motywem, a później narastające tempo, ostrzejsze riffy, aż do niemal muzycznej ekstazy na sam koniec utworu. Gorące brawa pożegnały sympatycznych Irlandczyków i tylko dało się słyszeć głosy, że koncert trwał za krótko i nie wszyscy doczekali się swoich ulubionych utworów. Za to prawdziwą frajdę mieli chętni do kupienia płyt, bo w dobrych cenach (40 zł) można było nabyć niemal całą dyskografię zespołu, włącznie z Ep-ką pt. A Moment of Stillness oraz fajnymi koszulkami firmowymi grupy.

W kuluarach wreszcie dowiedziałem się skąd pochodzi oryginalna nazwa zespołu. Podobno jest to cytat z ulubionego przez jej członków filmu pt. Nightbreed (Nocne Plemię). Jadąc do domu skąpanymi w siąpiącym deszczu ulicami stolicy, pomyślałem, że ta trochę dziwaczna nazwa wyjątkowo dobrze pasuje do tej grupy. Jest trochę jak jej muzyka – niebanalna, tajemnicza, bezkresna i nie do końca określona. Miałem tego dnia nieodparte wrażenie, ze spędziłem wyjątkowo udane dwie godziny mojego cennego życia. A koncerty GOD IS AN ASTRONAUT polecam wszystkim miłośnikom klimatycznego i energetycznego grania w iście „boskim i kosmicznym” wydaniu. Okazje będą bo grupa zagra jeszcze kilka razy w naszym kraju.

Andrzej „Gandalf” Baczyński

Dodaj komentarz