2013.11.30 – Steven Wilson – Zabrze

sw2013

„Artysta musi być wolny…” – nie jest to motto, życiowe należące do Stevena Wilsona. Zdanie to wypowiedział niegdyś Józef Skrzek. Ale ten zabrzański koncert uzmysłowił mi jak bardzo słowa te pasują właśnie do osoby Stevena Wilsona! To nie tylko muzyk, wokalista, gitarzysta, klawiszowiec, autor tekstów, twórca muzyki jak i producent muzyczny…. To po prostu artysta, muzyczny wizjoner, potrafiący jak nikt inny połączyć dziedzictwo najznamienitszych muzycznych wzorców rockowej klasyki, ze współczesnym brzmieniem, nie popadając przy tym w pułapkę czegoś co można określić słowami „ale to już było”!

Pozwolę sobie zacytować jeszcze raz słowa >i>„artysta musi być wolny…”. Takiego poczucia artystycznej wolności nie dawały Wilsonowi muzyczne symbiozy, które tworzył w ostatnich latach z Timem Bownessem (No- Man), z Avivem Geffenem (Blackfield), czy z Mikaelem Åkerfeldtem (Storm Corrosion). Absolutnej wolności nie doświadczał chyba ostatnio również w muzycznej klatce, którą sam stworzył (Porcupine Tree), która to od fazy w zasadzie solowego projektu przekształciła się w prawdziwie rockowy zespół – zespół czyli twór, gdzie do powiedzenia w kwestii muzycznej ma cała grupa a nie jednostka. Ta formuła widocznie okazała się dla Wilsona zbyt ciasna. Chociaż wszyscy mamy nadzieję, że do tej „muzycznej klatki”, Steven jeszcze kiedyś powróci, jednak każda kolejna płyta artysty, sygnowana wyłącznie jego imieniem i nazwiskiem udowadnia jak wielki wpływ na wartość artystyczną tworzonej przez niego muzyki ma właśnie owa muzyczna wolność absolutna! Wolność nieograniczona ramami stylów muzycznych, pomysłami artystów z którymi się tworzy, czy kaprysami wytworni muzycznych, z którymi należy się związać!

To czego doświadczyliśmy w hali zabrzańskiego Domu Muzyki i Tańca było doskonałym upustem tej nieograniczonej artystycznej wolności! Jednak aby taką artystyczną wolność wprowadzić w życie, potrzeba osób które będą potrafiły ten muzyczny zamysł w perfekcyjny sposób zrealizować. Wilsonowi udało się taką grupę doskonałych muzyków zgromadzić wokół siebie. To nie był tak naprawdę zwykły rockowy koncert, to był prawdziwy muzyczny spektakl, w którym Steven Wilson był reżyserem jak również odtwórcą głównej roli, ale tak naprawdę tego wieczoru nie było aktorów drugoplanowych. Oprócz reżysera – Stevena Wilsona, główne role zagrali: Guthrie Govan (gitara), Adam Holzman (klawisze), Theo Travis (flet, saksofon), Nick Beggs (bas Chapman stick), Chad Wackerman (perkusja).

Punktualnie o godzinie dwudziestej na scenicznych deskach zabrzańskiego Domu Muzyki i Tańca pojawiła się sylwetka mistrza ceremonii oświetlona jasnym strumieniem reflektora, z gitarą akustyczną w dłoniach. Nie rozpoczął repertuarem z ostatnich płyt solowych, ale od kompozycji Porcupine Tree – „Trains”, z płyty „In Absentia”. Dopiero potem na scenie pojawiła się reszta muzyków. Wówczas usłyszeliśmy „Luminol”, pierwszy utwór z najnowszego, solowego dzieła Wilsona – „The Raven That Refused To Sing”. Praktycznie tego wieczoru zabrzmiały wszystkie kompozycje tej płyty („Luminol”, „The Holy Drinker”, „Drive Home”, „The Watchmaker”, „The Raven That Refused To Sing”), zabrakło chyba jedynie kompozycji „The Pin Drop”. Materiał z tego albumu, nie był jednak odegrany chronologicznie, przepleciony został licznymi fragmentami z poprzednie płyty Wilsona – „Grace For Drowning” („Postcard”, „Index”, „Sectarian, Raider II”). Z jego pierwszego solowego albumu -„Insurgentes” usłyszeliśmy tego wieczoru jedynie „Harmony Korine” oraz „Untitled”.

Zazwyczaj kulminacją każdego muzycznego wydarzenia są bisy! Pierwszy z nich, był prawdziwym „Happy Returns” (dosłownie i w przenośni), właśni taki tytuł nosi bowiem ta najnowsza, premierowa kompozycja, którą dane nam było poznać tego wieczoru. Prawdziwą, przysłowiową wisienkę na torcie, okazała się jednak tego wieczoru (jakże lubiana przez fanów Porcupine Tree), kompozycja „Radioactive Toy”! Zebrana publiczność, odwdzięczyła się jednomyślnie prawdziwie szczerym „standing ovation”!!!

Był to spektakl, w którym dźwięk idealnie współgrał z frapującymi obrazami. Kunszt muzyczny podparty był doskonałym nagłośnieniem, a wizualna strona widowiska robiła nie mniejsze wrażenie, niż niegdyś koncerty grupy Pink Floyd. Sama muzyka wymykała się jednopłaszczyznowym określeniom formy, właśnie tak jak wymyka się wszelakim konwencjom muzyka grupy King Crimson.

Steven Wilson jest chyba jednym z nielicznych artystów, grających tak złożoną, a przy tym nie mającą nic w spójnego z komercją muzykę, potrafiącym chyba w 80 % wypełnić salę z widownią potrafiącą pomieścić 2000 miejsc (właśnie taką jak zabrzański „Dom Muzyki I Tańca”). Jego gesty (ręka którą przykładał do czoła, aby ogarnąć wzrokiem zgromadzoną tego wieczoru publikę) świadczyły o tym, że samemu chyba temu nie dowierzał?

Trudno wymienić wszystkich wielkich artystów, którzy wystąpili w Domu Muzyki i Tańca w minionym latach: Leonard Cohen, Chris de Burgh, B.B. King, Chick Corea, Electric Light Orchestra, Pat Metheny, Paco de Lucia, Andy di Meola, Chris Botti, Tangerine Dream, Procol Harum, Pendragon, Camel… Do tego zaszczytnego grona, dołączył jeden z najbardziej szanowanych muzyków rockowego panteonu XXI wieku – „hungry rabbit” muzyki rockowej 😉 Steven Wilson! A już niebawem (5 maja przyszłego roku), na tej samej scenie wystąpi jeszcze jeden wspaniały artysta – Steve Hackett! Jestem przekonany, że wielu spośród zgromadzonych podczas tego wieczoru sympatyków nieprzeciętnej muzyki, zjawi się tutaj ponownie?

Marek Toma

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *