2013.10.25 – Anathema – Wrocław

anathema-universal

Anathema to jeden z tych zespołów, które w Polsce mogą liczyć na specjalne traktowanie. Tym samym, Anglicy przez lata dorobili się w naszym kraju pokaźnej rzeszy oddanych fanów – ja sam czuję się częścią tej grupy już blisko 20 lat. Ponadto brygada z Liverpoolu stanowi idealny przekład na to, że po wielu latach działalności wciąż można grać/tworzyć z przekonaniem i pasją. Najlepszym tego dowodem jest wydany w ubiegłym roku wyśmienity „Weather System”.

Od tego czasu ukazały się aż dwa wydawnictwa koncertowe – jednym z nich jest akustyczny „Universal”, w ramach promocji którego zespół odwiedził i Polskę, a w tym stolicę Dolnego Śląska. W tej sytuacji absencja podczas takiego wydarzenia, dla fana zespołu, byłaby co najmniej nietaktem, ale? Ale czasami nawet koncert „pod domem” może być poza naszym zasięgiem. Trzy koncerty w przeciągu pięciu dni to chyba lekkie przegięcie, zbankrutować można. Jednak dzięki życzliwości czynnika ludzkiego jakoś się udało.

Wyjątkowość wydarzenia zwiększał fakt lokalizacji koncertu – odbył się on w Sali Koncertowej Radia Wrocław, a to miejsce w połączeniu z klimatyczną muzyką potrafi poruszyć.

Przyznam, że początkowo miałem pewne obawy jak bracia Cavanagh podołają w akustycznych aranżacjach. Nierzadko rockowe grupy „bez prądu” wypadają po prostu słabo. To jednak nie dotyczy braci z Liverpoolu, choć na początku dało się wyczuć lekko stresową atmosferę. To jednak nie powinno nikogo dziwić – sala budziła respekt.

Oprawa koncertu była zupełnie minimalistyczna, na scenie znajdowały się jedynie potężny fortepian, statywy mikrofonowe oraz gitary wyniesione na chwilę przed wyjściem muzyków. To jednak w zupełności wystarczyło. Gra świateł w połączeniu z atmosferyczno – melancholijnymi dźwiękami robiły wrażenie.

Koncert rozpoczął się z lekkim opóźnieniem. Zaczęło się dość nerwowo i coś mi się wydaję, że panowie mieli lekką tremę. Po szybkim strojeniu rozpoczęli fenomenalnym „Untouchable, Part 1”, który płynnie przeszedł w „Untouchable, Part 2”. Braci wokalnie wspierała Lee Duglas, której głos dodawał muzyce jeszcze większego klimatu. Zespół umiejętnie porcjował emocje i zmiennym napięciem kontrolował atmosferę. Pod koniec panowie zainicjowali zabawę z publicznością, która niestety nie wyszła – chyba wszyscy z początku nie wiedzieli jak się zachować. Tak czy inaczej, od pierwszych minut panowała ciepła, przyjacielska atmosfera sukcesywnie nabierająca na sile.

W dalszej części zespół zabrał się za materiał z „We’re Here Becauce We’re Here”. W Zaprezentowano „Thin Air”, podczas którego Danny zapętlał rytm wybijany na pudle rezonansowym gitary. Ten zabieg był często stosowany i to nie tylko jeżeli chodzi o wybijanie rytmu. Muzyk zapętlał też niektóre partie gitary szczególnie, gdy zasiadał za fortepianem.

Następnie panowie samotnie wykonali niezwykle atmosferyczny „Dreaming Light”. Nie obyło się bez oklasków – tego wieczoru zespół otrzymywał je często i gęsto w pełni na to zasługując. W dalszej kolejności bracia Cavanagh przywołali ducha „Judgement” za sprawą znanego „Deep”, przed którym Danny zaliczył małą wtopę przy nadawaniu rytmu co jeszcze bardziej rozluźniło atmosferę. Chwilę później Anathema sięgnęła po nowszy materiał wykonując fenomenalny „The Beginning And The End” – ten utwór to istny majstersztyk! Następnie „The Gathering Of The Clouds” oraz „Lightning Song”. Zanim nadszedł czas na “Alternative 4” panowie wykonali klimatyczny „Flying”. Potem wybrzmiały m.in. „Shroud Of False” oraz „Lost Control”.

W dalszej kolejności zespół zaprezentował niezwykle osobisty „One Last Goodbye”, a chwilę później „Are You There?” Potem na scenie został jedynie Danny i samotnie wykonał klasyczną kompozycję „Moonlight Sonata” autorstwa Ludwig von Beethovena, przed którym pojawił się mały żarcik w postaci króciutkiego fragmentu z repertuaru Queen. W tym momencie Vincent ukradkiem przeniósł się na tyły i razem z publicznością wysłuchał występu swojego brata.

Set nieuchronnie zbliżał się do końca i tak też po „Parisienne Moonlight” oraz „A Natural Disaster”, przy którym zgasły światła, zespół zszedł ze sceny, ale tylko na moment. Chwilę później Anathema powróciła i uraczyła zgromadzonych udanym coverem U2 „With Or Without You”. Gorącą atmosfera została podgrzana kolejnym hitem w postaci „Fragile Dreams” i w tym momencie wydawało się, że będzie to definitywny koniec.

Kolejne zejście, gromkie brawa i znowu powrót na scenę, podczas którego zespół ponownie sięgnął po obcy repertuar, a w tym konkretnym przypadku po kultowy szlagier Pink Floyd „Another Brick in the Wall Part 2”. Tak też wieczór w towarzystwie ekipy z Liverpoolu dobiegł końca i trzeba przyznać, że dwie godziny koncertu minęły niepostrzeżenie niczym „blink of an eye”…

Przed koncertem bałem się, że atmosfera będzie zbyt senna i nie będę się mógł pohamować przed ziewaniem. Jednak nic takiego nie miało miejsca (ziewnąłem tylko raz!). To był niezwykle magiczny, klimatyczny wieczór bogaty w emocje i nastrojowe momenty. Trio z Anathema malowało dźwiękami przepiękne obrazy, których kreacje opanowali do perfekcji. Wieczór był niezwykle udany, naturalny i mimo pozornej podniosłości można było się zrelaksować, na chwilę oddalić się od tego, czym żyjemy na co dzień. Teraz pozostaje czekać na nowy album, według słów samych muzyków coś się kroi…


Marcin Magiera

Dodaj komentarz