Niniejszą relację pozwolę sobie rozpocząć, od chyba najpopularniejszego, szekspirowskiego cytatu – „To Be, Or Not To Be” – być albo nie być, na koncercie The Brew, w ten środowy wieczór 24 kwietnia – oto jest pytanie? Wszakże w piekarskiej Andaluzji, Brytyjczycy zjawili się już po raz czwarty. Więc czy, nas stałych bywalców, tego szacownego miejsca, mogli czymś jeszcze zaskoczyć? A na dodatek, tak się niefortunnie złożyło, że to szacowne trio, pochodzą z małego, brytyjskiego miasteczka portowego Grimsby, złożone z rodzinnej sekcji rytmicznej Tim Smith, Kurtis Smith (ojciec i syn) – można by powiedzieć „obrona i pomoc”, oraz charyzmatycznego „napastnika” Jasona Barwicka (wokalisty i gitarzysty) miało w tym dniu ogromną konkurencję! Tego właśnie wieczoru, w ramach półfinałowego meczu Ligi Mistrzów, jedną z głównych ról odgrywać miało bowiem zgoła inne, szacowne trio: Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek (półfinał Ligi Mistrzów)!
Mimo wszystko, zdecydowałem – „To Be”! Czy żałuję? Wiadomo wszem i wobec, co wyczyniał tego wieczoru, na boisku w Dortmundzie, nasz najpopularniejszy „piłkarski frontman” – Lewandowski. Jednak z cała szczerością, nie żałuję! Bo to co wyrabiał tego wieczoru na boisku Lewandowski, było niczym, w porównaniu z scenicznym kunsztem The Brew! Oczywiście sala piekarskiego Domu Kultury, nie była tegoż wieczoru nabita tak szczelnie, jak obiekt dortmundzkiego „Westfalenstadion”, ale atmosfera w tej, można powiedzieć, dość kameralnej sali, była chyba równie gorąca!
Zaczęli od kompozycji Six Dead” z ich (jak na razie) ostatniego, wydanego w 2011 roku albumu „The Third Floor”, potem „Master and the Puppeteer” (z tegoż albumu). I praktycznie od samego początku eksplodowali na scenie ogromną dawką energii! Co od razu przełożyło się na reakcję publiczności która, jak poparzona zerwała się z krzesełek, meldując się z przodu sceny (trzeba nadmienić, że na tej sali, nie zdarza się to nader często!). Następnie popłynęły: „Every Gig Has A Neighbour” i „Postcode Hero” (jako przedstawiciele, dwóch wcześniejszych albumów). Jason Barwick skakał na scenie niczym Tygrys z bajki o Puchatku! Iście koncertowe zwierzę! Odziany w na początku w błyszczący garnitur, potem, kiedy temperatura zaczęła wzrastać, w samą koszulę w stylu flower power, z bujną czupryną, prezentował się niczym Nick Jagger z czasów swojej młodości! Liczne wizyty w naszym kraju, przełożyły się na jego umiejętności językowe, władanie polszczyzną, wychodziło mu nie gorzej, niż gra na gitarze! Nie zabrakło tego wieczoru prawdziwej rockowej klasyki: był hendrixowski „Little Wing”, były cytaty z Led Zeppelin („Bring In On Home”, „Whole Lotta Love”…). No i oczywiście własne, wyśmienite kompozycje, głównie z dwóch ostatnich albumów: „Surrender It All”, „The Third Floor”, „KAM” (jedna z moich ulubionych), Immogen Molly, zagrany na bis „A Million Dead Stars”. Chociaż jak najbardziej współczesne, jednak aż kapiące od klasycznych, rockowych klimatów. Nie mogło zabraknąć tego wieczoru popisu gry Jasona, na gitarze za pomocą smyczka. No i to brawurowe solo perkusyjne, w trakcie którego Kurtis (odziany w zabawny t-shirt, z wizerunkiem Lorda Vadera odpalającego papierosa od swojego miecza świetlnego), wyrzucił pałeczki, posługując się samymi dłońmi.
Muzyka jaka wykonuje The Brew na żywo zyskuje w dwójnasób! Mimo współczesnego brzmienia, udaje im się uchwycić niepowtarzalny klimat muzyki przełomu lat 60/70. Słychać w niej dekadentyzm Roliing Stonesów, blues-rockową finezję Jimiego Hendrixa, psychodeliczne odjazdy Pink Floyd, hard rockowy żar Led Zeppelin a czasami wręcz doomowy ciężar Black Sabbath, mimo wszystko pozostając sobą – to po prostu The Brew!
Jeśli pojawi się u wejścia do piekarskiej Andaluzji, kolejny plakat reklamujący koncerty Brytyjczyków, kiedyś, w przyszłości, być może po wydaniu kolejnej, studyjnej płyty i chociażby data tego wydarzenia miałaby zbiec się z finałem Mistrzostw Świata, Europy, finałem Ligi Mistrzów, czy czegoś tam jeszcze…, przyrzekam, nie będę miał dylematów, typu „To Be, Or Not To Be”, melduję się przy samej scenie!
Marek Toma