Tradycją śląskiego festiwalu „Bluestracje” jest prezentowanie szerokiej
palety artystów, grających różne odmiany gatunku. Żeby nie szukać daleko
weźmy pod lupę dwa festiwalowe koncerty w piekarskiej „Andaluzji”: w
środę mieliśmy hardrockowy czad podszyty bluesem w wykonaniu legendarnej
formacji Cactus, natomiast w czwartkowy wieczór sceną zawładnął
gitarzysta Gwyn Ashton – gość czerpiący pełnymi garściami z twórczości
nieodżałowanego Rory’ego Gallaghera. Australijczyk z walijskimi
korzeniami nagrał zresztą jedną ze swoich płyt z muzykami Gallaghera.
Czwartkowy koncert rozpoczął się… niestandardowo. Kilka minut po
19.00 Ashton pojawił się na scenie z telefonem komórkowym, by zrobić
fotkę publiczności. – To na Facebooka – rzucił do mikrofonu. Na dzień
dobry „sprzedał” też anegdotę o przygodach z polską policją. – Trzy razy zatrzymywali nas do kontroli. Raz wzięli nas chyba nawet za rosyjskich szpiegów
– zażartował. Tylko słowa „Szczecin”, czyli nazwy miasta w którym dzień
wcześniej grał koncert nie potrafił biedak wymówić… No ale z drugiej
strony trudno mu się dziwić.
Ashton zaczął swój występ od solowego bloku. Najpierw usiadł na krześle
z gitarą hawajską na kolanach, by po dwóch utworach zamienić ją na
model slide. Przez te kilkanaście minut można było poczuć się niczym w
jakimś amerykańskim klubie sprzed lat. Po piątym kawałku do lidera
dołączyli basista i perkusista. Power trio – klasyczny rockowy i
bluesowy skład. Mocy z pewnością nie brakowało tego wieczoru…
Dobrego nastroju Ashtona nie zmąciły nawet problemy techniczne, które
dopadły go już podczas pierwszej „elektrycznej” kompozycji. „Powtórkę z
rozrywki” mieliśmy w środku koncertu: najpierw gitara nie chciała
stroić, a za chwilę pękła struna. Ot, złośliwość rzeczy martwych…
Gwyn Ashton przyjechał do Polski promować swój najnowszy album
„Radiogram”, stąd też liczna reprezentacja tego materiału w setliście.
Ale sięgał również do utwór z własnej oraz bogatej skarbnicy bluesowych
standardów (między innymi z repertuaru Leadbelly’ego i Williego Dixona).
Muzycy nakręcani gorącą reakcją publiczności nie chcieli szybko
schodzić ze sceny. Koncert trwał grubo ponad dwie godziny. Rory
Gallagher też zresztą słynął z dłuuugich występów…
Robert Dłucik