2013.04.18 – Gwyn Ashton – Piekary Śląskie

13gwynashton

Tradycją śląskiego festiwalu „Bluestracje” jest prezentowanie szerokiej palety artystów, grających różne odmiany gatunku. Żeby nie szukać daleko weźmy pod lupę dwa festiwalowe koncerty w piekarskiej „Andaluzji”: w środę mieliśmy hardrockowy czad podszyty bluesem w wykonaniu legendarnej formacji Cactus, natomiast w czwartkowy wieczór sceną zawładnął gitarzysta Gwyn Ashton – gość czerpiący pełnymi garściami z twórczości nieodżałowanego Rory’ego Gallaghera. Australijczyk z walijskimi korzeniami nagrał zresztą jedną ze swoich płyt z muzykami Gallaghera.

Czwartkowy koncert rozpoczął się… niestandardowo. Kilka minut po 19.00 Ashton pojawił się na scenie z telefonem komórkowym, by zrobić fotkę publiczności. – To na Facebooka – rzucił do mikrofonu. Na dzień dobry „sprzedał” też anegdotę o przygodach z polską policją. – Trzy razy zatrzymywali nas do kontroli. Raz wzięli nas chyba nawet za rosyjskich szpiegów – zażartował. Tylko słowa „Szczecin”, czyli nazwy miasta w którym dzień wcześniej grał koncert nie potrafił biedak wymówić… No ale z drugiej strony trudno mu się dziwić.

Ashton zaczął swój występ od solowego bloku. Najpierw usiadł na krześle z gitarą hawajską na kolanach, by po dwóch utworach zamienić ją na model slide. Przez te kilkanaście minut można było poczuć się niczym w jakimś amerykańskim klubie sprzed lat. Po piątym kawałku do lidera dołączyli basista i perkusista. Power trio – klasyczny rockowy i bluesowy skład. Mocy z pewnością nie brakowało tego wieczoru…

Dobrego nastroju Ashtona nie zmąciły nawet problemy techniczne, które dopadły go już podczas pierwszej „elektrycznej” kompozycji. „Powtórkę z rozrywki” mieliśmy w środku koncertu: najpierw gitara nie chciała stroić, a za chwilę pękła struna. Ot, złośliwość rzeczy martwych…

Gwyn Ashton przyjechał do Polski promować swój najnowszy album „Radiogram”, stąd też liczna reprezentacja tego materiału w setliście. Ale sięgał również do utwór z własnej oraz bogatej skarbnicy bluesowych standardów (między innymi z repertuaru Leadbelly’ego i Williego Dixona).

Muzycy nakręcani gorącą reakcją publiczności nie chcieli szybko schodzić ze sceny. Koncert trwał grubo ponad dwie godziny. Rory Gallagher też zresztą słynął z dłuuugich występów…

Robert Dłucik

Dodaj komentarz