2013.04.11 – Riverside – Katowice

130411-riverside

Jeszcze w mojej pamięci tkwi poprzedni koncert w katowickim Mega Clubie, który zamykał pewien rozdział w historii zespołu (był ostatnim przystankiem obszernej trasy podsumowującej 10-cio lecie kariery artystycznej Riverside). Set-lista tamtego koncertu była dosyć obszerna, ale w dużej mierze obejmowała repertuar z poprzedniej płyt ADHD. Długa, wyczerpująca trasa chyba skutecznie wyleczyła grupę z tego syndromu. Po koncercie widać było ich radość, ale również i zmęczenie. Byli szczęśliwi, że przyjdzie im odpocząć, pomieszkać w swoich domach i zająć się nowym materiałem. Tamten, pamiętny koncert nie mógł zakończyć się inaczej, jak kompozycją „The Curtain Falls” . Poprzednią moja relację zakończyłem słowami: „…muzyczna kurtyna opadła, i pewnie nie podniesie się wcześniej, niż za rok. Czekamy!!!…” I doczekaliśmy się. Minęło właściwie 18 miesięcy i mamy kolejną płytę i kolejną trasę koncertową, spotykamy się w tym samym miejscu. Okazuje się, że tym razem do Mega Clubu przybyło jeszcze więcej sympatyków zespołu. Mariusz Duda z przyjemnością oznajmił, że tego wieczoru, padł tutaj rekord frekwencji!

Ale zanim na scenie zawitał oczekiwany Riverside, publikę skutecznie rozgrzała warszawska formacja Maquama, czyli: Kamil Haidar (wokal), Bartek Kanak (bass), Piotr Podgórski (perkusja), Mateusz Owczarek (gitara). Zespół ma już na swoim koncie dwie płyty długogrające: wydany w październiku 2009 roku debiutancki album – „Maqamat”, oraz wydaną w kwietniu ubiegłego roku płytę zatytułowaną „Ewangelia Judasza”. Ich 45 minutowy występ zawierał stosunkowo mocną muzykę, w której doszukać by się można pewnych fascynacji grupą Tool ale również formacją, która za chwilę miała pojawić się na tej scenie. Kompozycje serwowane przez zespół, opatrzone były przemiennie polsko i angielskojęzycznymi tekstami.

Dosłownie piętnastominutowa przerwa na przeorganizowanie sceny, by upchana w „Mega” – publiczność mogła przywitać gwiazdę wieczoru. Bardzo trudno było mi przedrzeć się bliżej sceny, jednak się udało! Rozpoczęli „New Generation Slave”, pierwszą kompozycją ze swojego najnowszego albumu. Oczywiście, repertuar z „Shrine of New Generation Slave” dominował tego wieczoru. Kolejno popłynęły: “The Depth Of Self – Delusion”, “Feel Like Falling”. Po czym, kompozycją „Driven To Destruction”, na chwilę wrócili do ADHD. Następnie, „Living In The Past”, fragment z wydanej pomiędzy obydwoma pełnowymiarowymi płytami, Ep-ki „Memories In My Head”. Potem fragment „Panic Room” i powrót do płyty „SONGS” – “We Got Used To Us” I jeszcze raz dawka „ADHD” – „Egoist Hedonist”, oraz kolejna odsłona kompozycji -„Panic Room”. Oficjalną część zakończyła najdłuższa kompozycja nowego albumu – „Escalator Shrine”.
W pewnym momencie Mariusz Duda dał małego prztyczka w nos, nam wszystkim domorosłym krytykom, recenzentom. Nie ukrywał, że „lekko zmęczyło go postrzeganie Riverside przez pryzmat innych wykonawców”, swego czasu były porównania do Porcupine Tree, Dream Theater, a ostatnio pojawiły się kolejne… (w tym momencie zabrzmiał klawiszowy motyw z „Perfect Strangers”, zagrany przez Michała Łapaja, wskazujący, że tym zespołem jest Deep Purple). A tak naprawdę Riverside jest po prostu sobą. No i racja! Wezmę jednak za obronę, tych domorosłych recenzentów, bo z nami jest trochej tak, jak w anegdocie – o gościu opowiadającym o zoo komuś, kto nigdy w takim miejscu nie był. Opowiada mu się o zwierzętach, które można tam zobaczyć: „….widział zebrę? – Nie – A wie jak wygląda Kon? – no tak. No to zebra jest tak jak koń, tylko że jest biała w czarne pasy. A widział żyrafę – nie – No bo żyrafa wygląda tak jak koń, tylko ma długą szyję. Może wielbłąda widział? – Nie – Wielbłąd to całkiem tak jak koń, tylko ma albo jeden albo dwa garby. A Słonia widział? – Nie – Słoń to prawie tak jak koń , tylko ma długa trąbę z przodu. Ale w zoo można zobaczyć również węże, węża widział ? – Pyta – Nie – No ale widział konia (tutaj się drapie po głowie i po chwili mówi) – A taki wąż to jest za cholery nie podobny do konia….” Oczywista rzecz, Riverside to nie Giraffe, nie Camel, nie Whitesnake, ale po prostu Riverside, jak jednak opisać go komuś, kto nigdy „nie był w zoo”?

Wracając do koncertu. „Escalator Shrine” (osobiście mój ulubiony fragment najnowszej płyty) zakończył oficjalną część koncertu. Przyszłą pora na pierwszą porcję bisów – „Left Out”, przy którym Mariuszowi udało namówić publiczność do wspólnego odśpiewania najmniej skomplikowanego w treści fragmentu tekstu. („ooooo ,oooooo,ooooooo”) To jeszcze nie był koniec riversideowgo wieczoru, druga porcja bisów zawierała „Conceiving You”, oraz ten utwór nowego albumu, który mogliśmy poznać jako pierwszy, dzięki wcześniej wydanemu singlowi – „Celebrity Touch”. Odbiór tej kompozycji na żywo, uzmysłowił mi dobitnie, jak duży koncertowy potencjał w niej tkwi. Szczerze powiedziawszy słowa te tyczą się nie tylko tej kompozycji, lecz całego premierowego materiału, w odbiorze na żywo zyskuje w dwójnasób!

A jakże, był apetyt na więcej! Mam więc nadzieję, że nie będzie to ostatnie zetkniecie z premierowym materiałem w wersji live, w tym roku? Ciekawe jak będzie się prezentował w nieco innej oprawie, nie w zatłoczonym klubie, lecz w urokliwej, otwartej przestrzeni inowrocławskiego amfiteatru, umieszczonego w samym sercu Parku Zdrojowego, w ramach kolejnej edycji Ino- Rocka?

Marek Toma

Dodaj komentarz