Helloween za sprawą nowej płyty studyjnej zaczął wracać do łask. Nie tylko w moim odczuciu, ale zauważyłem tą tendencje także u kilku znajomych, że przestali boczyć się na wybryk z trzecim keeperem, a akustyczny album puścili w zapomnienie. Z kolei jeśli chodzi o Gamma Ray, to jakiś czas temu straciłem płynność w obcowaniu z ich muzyką, bowiem każdy kolejny album wydawał mi się mało innowacyjny. Całe to pozytywne nastawienie wobec Helloween sprawiło, że miesiące temu zacząłem zasłuchiwać się starymi albumami. Sam nakręciłem się pozytywnie do tego stopnia, że dałem szanse płytom, które kilka lat temu mnie nie porwały, uzupełniłem dyskografię i polubiłem kilka nowożytnych albumów. Skorzystał na tym podejściu i Gamma Ray, których utwory i teledyski przejrzałem najpierw na oficjalnych kanałach internetowych, by następnie sięgnąć po krążki. Jeśli chodzi o koncerty w ramach trasy, niebagatelne znaczenie dla mojego podejścia miała chęć uczestnictwa w show w ramach wspólnej trasy w/w grup. Byłem przekonany, że Kai Hansen pojawi się na scenie gościnnie z dyniogłowymi, a to już namiastka składu marzeń. Być może powiecie, że zepsułem sobie niespodziankę, ale kilka dni przed krakowskim koncertem wyszperałem uśrednioną setlistę zespołów graną podczas obecnej trasy i osłuchiwałem te utwory w wersjach studyjnych, by nie utracić z nich nic na żywo i przygotować się mentalnie do wyśpiewywania refrenów z zespołami. Zaznajomiłem się także z kilkoma utworami suportu. A brazylijski Shadowside mimo, że teoretycznie skazany na takiej trasie na pożarcie zrobił na mnie pozytywne wrażenie.
Mimo, że uroniłem nieco z ich krótkiego występu, zaskoczyło mnie to z jaką charyzmą i kompletnie bez kompleksów dane im było rozgrzewać publiczność. Mimo ograniczonej przestrzeni na scenie, wokalistka na zmianę z basistą grupy, co rusz zamieniali się miejscami i wprowadzali do dynamicznych utworów jeszcze więcej zmienności. Komplementując publiczność zdołali również zyskać uwagę jednych i przychylność innych. Chyba nawet najbardziej nastawieni na występy gwiazd tego wieczoru, byli pozytywnie zaskoczeni formą supportu.
Gamma Ray promując swoja EPkę, a będąc około pół roku przed wydaniem pełnego albumu, zaprezentował przekrojowy dość set, z jednej strony sięgając do starszych albumów, z drugiej przypominając swoje ostatnie płyty studyjne. Zaskoczył fakt, że zrezygnowano z kawałków z „Land of the free”, co było ryzykowne, wobec fanów Helloween, którym ten materiał jest chyba najbardziej bliski.
Kontakt z publicznością grupa miała wręcz wzorow… na rtym etapie nie do pomyślenia było, ze zostanie przebity tego wieczoru.
Miło połechtali nas niemal coverem gdzie Kai Hansen przypomniał nam swoje czasy w Helloween… Na tym jednak nie koniec niespodzianek z nim w roli głównej…
Nikogo chyba nie dziwiło, że Helloween ogrywał swój ostatni album. Zaskoczyło co innego, energia i forma członków zespołu. Statycznego nieco Weikatha, uzupełniali radosny Grosskopf, dynamit za perkusją Loeble i Deris w życiowej formie. Gerstner nieco umykał mojej uwadze, jako że stał z drugiej strony sceny niż ja, ale i z powodu, że główne role przejmował jedynie w kilku momentach solowych. Wróćmy do wokalisty, ubrany w koszulkę z Geenem Simonsem, często pokazywał język, jak sam 'Demon’, wokalnie brylował tego wieczoru. A to do czego udawało mu się nakłaniać publiczność było imponujące. Chóralnych zaśpiewów i pojedynków podzielonej na strony widowni tego wieczoru nie zabrakło. Niewadliwą gratką dla fanów był zapewne meedley sięgający do klasyki Helloween wykonany na scenie wraz z członkami Gamma Ray… Łezka kręciła się w oku kiedy Hansen śpiewał kawałki z „Walls of Jericho”.
Widziałem dyniogłowych juz kilka razy i to po wydaniu albumów, które bardzo ceniłem… Ten krakowski występ, być może również dlatego że poprzedzony koncertem współgwiazdy trasy – uważam za najlepszy jakie dane mi było oglądać. Słyszałem narzekania na poziom nagłośnienia, ja przyznam, że mimo iż przemieszczałem się podczas koncertu po całej sali, nie mogłem narzekać na jakość dźwięku… Ale być może należy wziąć poprawkę, że moja głowa słuchała dokładne to czego oczekiwała… I tutaj może i mała dygresja, a może moje małe odkrycie, które dotyczy klawiszowego tła w utworach dyniogłowych. Być może to kwestia tego, że dźwięki owe muszą być bardziej wyeksponowane, aby przebić się przez koncertowy tumult, odnoszę jednak wrażenie, że aranżacje owe w wersjach koncertowych są nieco przerysowane… Momentami wręcz karykaturalnie sztuczne… A może to też kwestia, tego iż sample muszą czasem nadrabiać za jedną dodatkową warstwę gitary, którą w studio bez problemu można było nałożyć… Nie wymieniam tego jednak jako zarzut… Raczej jako ciekawostkę.
Zauważyłem po reakcji fanów, że nie tylko ja byłem tego wieczoru spełniony… Niebawem Helloween zagości z festiwalowym setem ponownie w Polsce. Przypuszczam, że będzie w pewnym sensie zbieżny z tym co mogliśmy usłyszeć w Krakowie i Warszawie. Złośliwi twierdzą że żywiołem Derisa są kluby, jednak ja niezrażony wyczekuję na kolejny występ Helloween w naszym kraju… Trochę szkoda, że bez Gamma Ray u boku. To był dla mnie taki zestaw marzeń.
Piotr Spyra