To nie była pierwsza tegoroczna wizyta zespołu w Katowicach. Byli tutaj w marcu. Miałem przyjemność tam być i ja. Uwieczniłem to wydarzenie nawet skromną relacją (http://www.rockarea.eu/articles.php?article_id=2519). Tamten koncert nadal pozostanie w mojej pamięci jako magiczny i niezapomniany! Tej magii, niestety, mogła wówczas doświadczyć niewielka garstka fanów zgromadzonych w opustoszałej sali byłego kina „Piast”, która liczyła wówczas raptem kilkanaście osób! Moja relacje kończyłem wówczas słowami:
„…ja jednak głęboko wierzę, w magiczną moc muzyki Tune, i wierzę głęboko w to, że jeszcze nadejdzie czas, kiedy podczas ich koncertów, pękać będą w szwach nie tylko małe kluby muzyczne, ale również pokaźne gabarytowo sale koncertowe, czego szczerze im życzę…”
Nie minął nawet rok, mamy listopad, a grupa Tune na powrót zawitała w Katowicach. Klub Guglander gabarytowo podobny do „Old Timers Garage”, a na zewnątrz kolejka jakby miał się tam odbyć koncert co najmniej Coldplay! Co się wydarzyło? Czy w tak krótkim czasie, możliwy jest tak szybkie ziszczenie marzeń? Żeby tak szybko odmieniła się karta, to trzeba chyba duszę diabłu zaprzedać? No i w pewnym sensie tak się właśnie stało! Owym cyrografem, który zespół zdecydować się podpisać, była umowa z telewizją Polsat, i udział w telewizyjnym show Must Be The Music . Jak dobrze wiemy nie wygrali, lecz doszli do ścisłego finału, co z pewnością nie przyszło im łatwo, mając na uwadze jak nielubianą przez komercyjne media muzykę preferują! Cyrograf z diabłem – to chyba dobre porównanie! Gołym okiem można bowiem zobaczyć, jaką szatańską moc mają, w społeczeństwie środki masowego przekazu! Pstryk- jest oglądalność, pstryk – spełniają się marzenia, pstryk – opustoszałe sale koncertowe wypełniają się po brzegi! Przemierzając Katowice, w poszukiwaniu zakamuflowanego „Guglandera”, rzucałem okiem z ciekawości na mijane licznie uliczne słupy informacyjne, nie było na nich ani jednego plakatu reklamowego, informującego o koncercie grupy? Wychodzi więc na to, że w epoce Facebooka, ten rodzaj reklamy staje się po prostu zbędny?
Do katowickiego Guglandera weszło w piątek około 130 osób, naturalnym stanem rzeczy, pierwszeństwo mieli ci, którzy wcześniej zakupili bilety. Co najmniej drugie tyle musiało zostać za drzwiami i obyć się smakiem. W tym dniu pewnie więc i katowicki Mega Club mógłby okazać się za mały? Zastanawiam się jednak, ilu z tych ludzi przyszło do Guglandera, aby zobaczyć na własne oczy finalistę programu Must Be The Music, a ile przyszło autentycznie dla samej muzyki zespołu? Może się czepiam, czy to w tej chwili jest takie ważne? Cel osiągnięty. Tłumy przy scenie, spontaniczne reakcje publiczności – o tym przecież marzy chyba każdy muzyk? Granie do opustoszałej sali z pewnością do przyjemnych nie należy. Płyty również sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, praktycznie ich zabrakło! Materiał, który zabrzmiał tego wieczoru? Oczywiście ten sam, z tej właśnie niezwykłej płyty – ”Lucid Moments”. Jakub Krupski – wokalista grupy, w pewnym momencie sparodiował przez chwilę największego rywala, z programu Must Be The Music, wyśpiewując słowa, z repertuaru Oberschlesien: „Jo chca…” Tym razem jednak, zespół zaprezentował coś więcej, oprócz dobrze nam znanego repertuaru, można było usłyszeć dwie zupełnie nowe kompozycje! I chyba to właśnie tego wieczoru ucieszyło mnie najbardziej, zdecydowanie bardziej, niż tłumy przy scenie, których notabene sam zespołowi życzyłem ;). Nowy materiał rokuje bowiem nadzieję na równie dobrą, a może nawet lepszą, kolejną płytę. Cieszy więc to, że zespół mimo zachłyśnięcia się światem pop-kultury, całkiem jednak swojej duszy „diabłu” nie sprzedał ! 😉 Ich nowa muzyka, z pewnością bowiem duszę posiada!
Mając w pamięci ostatnią trasę koncertową zespół chyba nie spodziewał się aż tak gorącego przyjęcia w Katowicach. Dało się to odczuć, muzycy wcale tego nie ukrywali. Ich reakcje, a właściwiej inter-reakcje na reakcje fanów mówiły same za siebie. Chyba po raz pierwszy w swoim życiu mogli się napawać i na żywo czerpać energię, z energii płynącej spod sceny. Jakub Krupski (wydaje mi się, że całkiem szczerze) wyznał nawet – „ Prawdopodobnie, na pewno, jest to najlepszy koncert w naszym życiu…”- i wcale mu się nie dziwię.
Dla mnie natomiast tym najlepszym ich koncertem w moim życiu, będzie ten pierwszy koncert, który widziałem. Niech więc żałują tłumy, które przywitały zespół tym razem, że tam ich wówczas nie było…
Marek Toma