
Na koncert włoskiej grupy grającej muzykę najsłynniejszego rockowego trio w historii szedłem do warszawskiej Progresji z dużymi nadziejami. Od wielu lat nie słuchałem już muzyki genialnych Anglików, poznając coraz to nowe progresywne zespoły z całego świata. Ciekaw byłem, czy muzyka starych mistrzów jeszcze do mnie przemówi, chwyci za serce – czy tylko przypomni lata wczesnej młodości, kiedy z wypiekami na twarzy, z ogromnym pietyzmem puszczało się winylowe krążki na plastikowym do bólu gramofonie „Artur”.
Przed bohaterami wieczoru wystąpił młody polski zespół ASHTRAY. Bardzo energetyczny, prawie godzinny występ udowodnił, że w chłopakach drzemie spory potencjał i mają przed sobą ciekawą przyszłość. Po kilkunastominutowej przerwie na scenie pojawili się włoscy muzycy: jowialny i pulchny Mauro Aimetti – basista i wokalista – (założył grupę w 2006 roku), klawiszowiec wystylizowany na Keitha Emersona – Lary Cerroni oraz niepozorny perkusista Oskar Abelli. Na dzień dobry muzycy zagrali świetny kawałek otwierający debiutancki album ELP – pt. „Barbarian”. Po gorącym powitaniu garstki fanów Mauro zapowiedział kolejny utwór – pt. „Knife Edge” – również z debiutanckiego krążka legendarnego zespołu. Świetnie zabrzmiały w nim organy Hammonda – podobno oryginalne, czterdziestoletnie, podobnie jak stojący obok moog i 3 gitary Mauro. Kończąc pierwszą część koncertu muzycy ponownie zagrali kawałek z 1970 roku – pt. „Take a Pebble”.
Drugą cześć koncertu zapoczątkował jeden z najsłynniejszych utworów Wielkiego Trio – „Pictures At An Exibition”. Znakomite pasaże Lary Cerroniego i świetna gra na perkusji Oskara Abelli była prawdziwą ozdobą tego numeru, który usłyszałem ponownie może po 15 latach. Atmosfera w Progresji zrobiła się wspaniała, tym bardziej, że po brawurowo wykonanym utworze „From The Beggining” – wybrzmiał jeden moich ulubionych kawałków grupy „Tarkus” (z drugiego albumu).
Po genialnym solo na klawiszach, jako żywo przypominającym niesamowite koncertowe występy Keitha Emersona, na scenie został tylko gitarzysta Mauro Ametti i na klasycznej gitarze zaczarował salę przepiękną balladą ELP pt. Lucky Man. Nawet pani Basia z obsługi Progresji przybiegła na salę i zaczęła tańczyć w rytm muzyki, a zachwycony prezes Marek rytmicznie klaskał przeskakując żwawo z nogi na nogę. Po chwili do gitarzysty dołączył grający na tamburino perkusista, a po nim klawiszowiec, grający tego dnia z ogromnym luzem i wielką ochotą. Ach co to był za kawałek – palce lizać!
Gdy wydawało się że, że nic już tego dnia nie porwie tak publiczności – Mauro wyśpiewał z gitarą /trzeba przyznać, że jak na Włocha doskonałą angielszczyzną/ prześliczną balladę „C’est La Vie”. Tym razem towarzyszył mu tylko Lary na …akordeonie. Po gromkich brawach zespół z ogromną swadą i niebywałym żarem wykonał jeden z klasyków legendarnej grupy pt. „Fanfare For The Common Man”, w trakcie którego niesamowitym solo na perkusji popisał się przesympatyczny Oskar Abelli.
Na bis wybrzmiał jeszcze cudowny długas pt. „Hoedown”, a na samo zakończenie lekki i zwiewny „Honkey Tonk Train Blues”. Po gromkich owacjach zespół podziękował za ciepłe przyjęcie oraz przekazał wiele serdeczności prezesowi Markowi za zaproszenie i niesamowitą gościnność. Po zejściu ze sceny grupa chętnie podpisywała swoją płytę, pozowała do zdjęć i żartowała z fanami.
Wracając do domu zastanawiałem się czy muzycy sprostali swoim idolom grając przecież klasyczny repertuar znany każdemu fanowi muzyki progresywnej na świecie. Myślę, że zdali egzamin z nawiązką. Udowodnili, że mało która nacja jak Włosi ma muzykalność we krwi i gdybym nie znał oryginału, mógłbym rzec, że przeniosłem się w czasie o dobre 40 lat i słuchałem koncertu naprawdę genialnej grupy. Kiedyś sądziłem, że te wszystkie Australian Pink Floyd, The Watch grający Genesis czy inne tego typu projekty mają mały sens. Wydawało mi się, że słuchanie coverów to trochę jak lizanie cukierka przez szybę. Po występie włoskiego trio zmieniłem diametralnie zdanie. Parę lat temu spytałem po koncercie grupy ASIA, Carla Palmera czy jest szansa na obejrzenie legendarnego trio w starym składzie. Odrzekł, że to zamknięty rozdział w jego, Keitha oraz Grega życiu i nie ma na to szans. Po dzisiejszym koncercie mogę jednak powiedzieć, że duch wielkiego Trio zamieszkał na Półwyspie Apenińskim i jeszcze niejednokrotnie zostanie wskrzeszony na wielu scenach przez znakomitych muzyków z kraju makaronów.
Andrzej „Gandalf” Baczyński