„SOPHISCAPES” (muzyka-plastyka-słowo) jest nową inicjatywą Fundacji
ACADEMICA i Wydawnictwa ROCK-SERWIS, która ma ambicje na stałe wpisać
się w kulturalne wydarzenia Krakowa i odbywać się cyklicznie co rok, pod
koniec października.
Tegoroczną gwiazdą, która w drugim dniu uświetniła to kulturalne
przedsięwzięcie, była szwedzka ikona rocka progresywnego, grupa The
Flower Kings. Przed nią, jako suport, miał wystąpić laureat wyłoniony
przez konkursowe jury. Zwyciężyła pochodzące z Torunia formacja Half
Light.
Kilka minut po godzinie dziewiętnastej, na scenie zameldowali się:
wokalista Krzysztof Janiszewski, klawiszowiec Piotr Skrzypczyk i
gitarzysta Krzysztof Marciniak. Już sam skład tria, sugerował, że
będziemy mić do czynienia z muzyką dość oryginalną. Świadczy o tym
chociażby brak w składzie sekcji rytmicznej. No i faktycznie, muzyka
jaką zaprezentował zespół, jest dosyć ciężka do sklasyfikowania w
gatunkowe ramy. Charakteryzuje się pewną transowością i
charakterystycznym beatem, uzyskanym jednak nie dzięki perkusji, lecz
dzięki instrumentom klawiszowym, podpartym wyrazistymi gitarowymi
solówkami i mocnym, czystym wokalem. Materiał jaki zaprezentował zespół,
w większości pochodził z ich najnowszej płyty „Black Velvet Dress”. Tak
się złożyło, że premiera owej płyty przypadała na 22 października, a
więc dzień po krakowskim występie. Podczas koncertu wokalista wyznał, że
inspiracją do tworzenia muzyki, często bywa dla nich sztuka filmowa.
Kompozycja „Bitter Paris”, zainspirowana była np. filmem „Gorzkie Gody”,
Romana Polańskiego. Oprócz premierowego materiału, usłyszeć można było
„Take My Hand”, z ich debiutanckiej płyty „Night In The Mirror”. Na
zakończenie, zespół zaprezentował własną wersje „Halucynacji” z
repertuaru Republiki.
Po niespełna godzinnym secie formacji Half Light, nastąpiło kilka minut
przerwy technicznej. Wystrój sceny tego wieczoru sprawiał, że
przypadkowa osoba pomyślałaby, że za chwilę odbędzie się tutaj jakiś
grubo spóźniony, walentynkowy koncert (balony, szarfy w kolorze
czerwieni)? Kiedy zabłysły światła reflektorów, owa czerwień zmieniła
się jednak w wyrazisty pomarańcz, właśnie taki, jak na okładce
najnowszej płyty The Flower Kings – „Banks of Eden”. I wszystko stało
się jasne. Swój set rozpoczęli właśnie od pierwszej, trwającej 25 minut,
najdłuższej kompozycji z tegoż albumu – „Numbers”, oraz kolejnej, nieco
krótszej „For The Love of Gold”.
Na pierwszym planie sceny, obok siebie, stanęli oczywiście lider
zespołu, Roine Stolt, oraz Hasse Fröberg (czyli dwóch gitarzystów i
wokalistów). Koncert ten uzmysłowił mi właśnie, jak ci panowie się
wzajemnie uzupełniają (trochę na zasadzie kontrastów). Wyższy,
praworęczny Roine Stolt, gitarowe dźwięki wydobywał ze stoickim
spokojem. Jego wokal, również porównać by można raczej do
skandynawskiego klimatu. Natomiast bardziej filigranowy, leworęczny,
pełen ekspresji Hasse Fröberg, na gitarze grał wręcz „całym sobą”, a
jego wokalizy posiadały sporą dawkę charakterystycznego patosu. Dwóch
świetnych artystów, jakże różnych, prawie jak ogień i woda. Za nimi,
jakby na drugim planie, swoją basowa gitarę dzierżył Jonas Reingold. To
jednak, iż nie jest to artysta drugiego planu, pokazało chociażby solo
na bas i perkusję, które wykonał wspólnie z nowym nabytkiem zespołu,
niemieckim perkusistą Felixem Lehrmannem. Perkusja ulokowana była tym
razem nie tradycyjnie z tyłu, lecz z prawego boku sceny. Na
przeciwległym boku znalazły się klawisze. Klawisze, za którymi zasiadał
Tomas Bodin, bez których muzyka The Flower Kings z pewnością, nie byłaby
tak królewska.
W pewnym momencie, te właśnie klawisze, wygenerowały zaprogramowany,
gardłowy śpiew buddyjskich mnichów, wiadomo więc było, że za chwilę
wybrzmi przepiękne „Last Minute On Earth”, z „Rainmakera”. W tym
koncertowym secie połączono ją z „In The Eyes Of The World”. Nieco
wcześniej mogliśmy usłyszeć, obszerny fragment suity „Stardust We Are”.
Był jeszcze „The Truth Will Set You Free”, z „Unfold The Future”, a na
zakończenie, jeszcze jeden fragment z najnowszej płyty – „Rising The
Imperial”. No i oczywiście bis, podczas którego, zabrzmiał bardziej
ekspresyjny, rockowy „Paradox Hotel”, oraz nieco subtelniejszy fragment
„I Am The Sun” z „Speace Revolvera”.
Formacja The Flower Kings, z pewnością należy do jednej z czołowych
progresywnych grup, nie tylko w Szwecji, ale na Świecie. Dziwić więc
mogła nieco niska frekwencja jak na gwiazdę takiego formatu! Czy jedynym
sposobem na wypełnienie takiej sali jak klubu „Studio” jest obecność na
scenie Stevena Wilsona? Pewnie duży wpływ na taką a nie inna frekwencję
mógł mieć fakt, że w dniu tym zbiegły się dwa bardzo ciekawe wydarzenia
muzyczne. Równolegle do krakowskiego koncertu The Flower Kings , w
Opolu, w ramach „Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego” odbywał się
koncert Terryego Bozzio, Tony Levina, Pata Mastelotto i Markusa Reutera,
czyli StickMena. A może po prostu, końcówka roku, dość obfitego, w
ciekawe, muzyczne wydarzenia, spowodowała niemałą dziurę budżetową, u
niejednego sympatyka niebanalnych, muzycznych dźwięków?
.