2012.10.14 – Another Pink Floyd – Kraków

APF-plakat

Jak zapewne większość czytelników Rock Area wie, szanse na reaktywację koncertową Pink Floyd są iluzoryczne. Z racji swojego wieku nie miałem okazji zobaczyć ich na żywo. Gdy kończyli działalność w 1994 roku miałem zaledwie cztery lata. W 2005 roku panowie zagrali wspólnie jeden koncert przy okazji Live 8 po czym zdementowali plotkę o jakiejkolwiek szansie na stały powrót zespołu. Sytuację dodatkowo skomplikowała śmierć Richarda Wrighta w 2008 roku. W związku z tym prawdopodobnie nigdy nie zobaczę występu Watersa, Gilmoura i Masona pod szyldem Pink Floyd. Na szczęście miałem okazję brać udział w solowym koncercie Rogera Watersa w łódzkiej Atlas Arenie i było to niezapomniane przeżycie. Uczestniczyłem również w występie projektu Australian Pink Floyd Show i tamten wieczór zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Z radością więc przyjąłem informacje o istnieniu polskiego coverbandu grupy Pink Floyd – a mianowicie Another Pink Floyd. Dodam jeszcze, że mój dotychczasowy kontakt z tego typu formułą był jak najbardziej pozytywny. Wspomnieć tu należy rewelacyjny koncert coverbandu Genesis o nazwie The Watch w Piekarach Śląskich jak i krakowski występ projekty Script For A Jester’s Tour (wykonujący utwory z pierwszej płyty i singli Marillion).

Bardzo ucieszyła mnie informacja, że Another Pink Floyd zagrają 14 października w krakowskim klubie Kwadrat. Ochoczo więc zameldowałem się tego wieczoru na ich występie. Wiadomo, że miałem spore obawy. Osobiście uważam Pink Floyd za zespół wszech czasów i odegranie na żywo ich materiału to nie lada wyzwanie. Nie chodzi tu nawet o kwestie umiejętności technicznych. Na świecie jest pełno bardziej wirtuozerskich kapel, których muzycy z technicznej strony przewyższają Brytyjczyków umiejętnościami. Największym atutem grupy są jednak emocje. Niejednokrotnie wydaje się, że gitara Davida Gilmoura płacze, a przejmujący śpiew Rogera Watersa mierzi krew w żyłach. Oddanie takich emocji przez cover band to zadanie niemal niewykonalne. W związku z tym niezbędny na takich występach jest dystans i świadomość że nie mamy do czynienia z prawdziwym Pink Floyd.

Koncert rozpoczął mocny akcent w postaci In The Flesh? W zasadzie dostaliśmy połączenie obu części tego niesamowitego utworu z płyty The Wall. Następnie muzycy zabrali nas w małą podróż po płycie The Division Bell w postaci Take it Back i Coming Back To Life, aby powrócić do „ściany” utworami Hey You i Young Lust. Czułem się coraz lepiej, gdyż zespół naprawdę podołał wyzwaniu. Widać było czyste emocje płynące ze sceny, a same utwory odegrane były w nienaganny sposób. Podział wokaliz między głównego wokalistę i gitarzystę przywoływał na myśl śpiew Gilmoura i Watersa. Na tym etapie koncertu byłem zachwycony. Nagle panowie postanowili chyba wbić przysłowiowy kij w mrowisko. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki utworu Shine On You Crazy Diamond (a konkretnie pierwszej części tej suity) z płyty Wish You Were Here. Nie podejmuje się tutaj opisania tego utworu. Każda próba wyszła by kuriozalnie. To po prostu najpiękniejsze trzynaście i pół minuty w historii muzyki. Emocje które mną targają podczas słuchania tego monumentu są nie do opisania. Muzycy Another Pink Floyd podołali zadaniu na poziomie jaki bym od nich wymagał. Zdecydowanie włożyli dużo uczucia w to wykonanie. Na uwagę zasługuje ciekawa partia saksofonu odegrana przez klawiszowca i mózg projektu Andrzeja Łakomego. Następnie krakowska publiczność miała okazje obcować z dość sporą reprezentacją albumu Dark Side Of The Moon. Kolejno usłyszeliśmy utwory: Time, The Great Gig In The Sky, Money, Us And Them, Brain Damage i Eclipse. Jak podczas całego koncertu tak i tutaj zespół zachwycał nasze uszy. Sporym wyzwaniem dla jednej z chórzystek okazała się bardzo trudna partia wokalna w The Great Gig In The Sky. Moim zdaniem wyszło całkiem dobrze, co doceniła również publiczność. Po Eclipse zespół zapowiedział przerwę a następnie powrót na scenę. Emocje podczas pierwszej części setu były naprawdę ogromne. Ani przez moment nie żałowałem, że pofatygowałem się tego wieczoru do klubu Kwadrat.

Po przerwie zaserwowano nam kolejną suitę w postaci Echoes. Zagranie tak monumentalnego utworu na koncercie to rzecz niełatwa i tym bardziej należą się zespołowi słowa uznania. Wykonanie Echoes było znakomite i chyba nikt co do tego nie miał wątpliwości. Zresztą podczas całego wieczoru ludzie zgromadzeni pod sceną żywo reagowali na wyczyny muzyków i po każdym utworze nagradzali ich gromkimi brawami. W pewnym momencie emocje sięgnęły zenitu. Gitarzyści wzięli do rąk gitary akustyczne i w zasadzie nikt nie miał wątpliwości jaki numer za chwilę zagrają. Lider grupy (którym jest klawiszowiec) zapytał publiczność czy chcą „hiciora”. Żywiołowa reakcja tylko bardziej zachęciła muzyków i otrzymaliśmy przepiękne wykonanie ponadczasowej ballady Wish You Were Here. Prawie cały kwadrat śpiewał z zespołem doskonale znany tekst. Ledwo zdążyłem otrząsnąć się po tak gigantycznej dawce floydowskich emocji, a Łakomy już zapowiedział kolejny hicior. Tym razem również nie było niespodzianki. Żywiołowo wykonany hymn Another Brick In The Wall part II (poprzedzony naturalnie wstępem w postaci The Happiest Days Of Our Lives) przy aktywnej pomocy krakowskiej publiczności nie dał nam złudzeń. Another Pink Floyd to znakomity projekt. Ich miłość do oryginalnego Pink Floyd owocuje znakomitą energią sceniczną którą potrafią się dzielić z słuchaczami. Po tym utworze Another Pink Floyd po raz kolejny zszedł ze sceny. Wrócił jednak na bisy w postaci Comfortable Numb i genialnie wykonanego Run Like Hell. Podczas tego ostatniego widownia została rozpalona do białości. Wszyscy żywiołowo klaskali, śpiewali a po wszystkim wiwatowali na cześć zespołu Pink Floyd. Znakomicie w Run Like Hell wyszedł podział na głosy między wokalistą a gitarzystą. Moim zdaniem właśnie ten numer był najmocniejszym punktem koncertu.

Frekwencja tego wieczoru była naprawdę bardzo dobra. Set był całkiem niezły, choć ja mam parę zarzutów. Zdaje sobie jednak sprawę, że w wszystkim dogodzić się nie da. Muzycy postawili na najpopularniejsze albumy czyli The Wall i Dark Side Of The Moon. Chętnie usłyszałbym w wykonaniu muzyków takie numery jak: The Fletcher Memorial Home, Welcome To The Machine czy High Hopes. Set mógł być też bardziej przekrojowy. Minusem tego wieczoru była też dość marna konferansjerka w wykonaniu klawiszowca i lidera grupy. Momentami czułem się jak bym miał do czynienia z orkiestrą weselną. Naturalnie dotyczy to tylko fraz mówionych, gdyż muzycznie zespół zachwycił mnie w całej rozciągłości. Mógłbym snuć tutaj rozważania na temat idei cover bandów i zasadności ich istnienia. Nie ma to jednak większego sensu. Nie chcę robić z tej relacji felietonu i dzielić włos na czworo, a poza tym wystarczyło przyjść 14 października w godzinach wieczornych do klubu kwadrat żeby przekonać się jak jest naprawdę. Publiczność, w tym ja, była zachwycona koncertem. Dało się zauważyć spory ładunek emocjonalny w tym występie. Usłyszałem moje ukochane utwory w świetnych wykonaniach. Zobaczyłem polski zespół, który z szacunkiem, ale bez strachu mierzy się z twórczością jednego z największych gigantów w historii muzyki. Z początku panowie nieco się stresowali, ale z czasem gdy widzieli znakomite przyjęcie rozkręcali się i po tym zdenerwowaniu na końcu nie było już żadnego śladu. Stres był zresztą całkowicie zbędny. Panowie i panie chórzystki powinni być świadomi swoich umiejętności. Another Pink Floyd dał znakomity koncert, o którym na pewno tak szybko nie zapomnę. Mam nadzieję, że niebawem wrócą do Krakowa. Ja ze swojej strony polecam ich występy wszystkim fanom oryginalnego Pink Floyd.

Piotr Bargieł

Dodaj komentarz