Dokładnie rok temu, na jednym z holenderskich portali progresywnych,
usłyszałem płytę pt. Lucid Moments nieznanego dla mnie wówczas zespołu
Tune – i od pierwszego przesłuchania zakochałem się w klimatycznej,
pełnej pozytywnych emocji muzyce. Pomyślałem z początku, że to pewnie
jeden z angielskich alternatywnych, post-rockowych zespołów tak
znakomicie zadebiutował. I jakież było moje zdziwienie, gdy wszedłem na
ich stronę internetową i przeczytam że pochodzą z Łodzi i Rzeszowa,
grają od dwóch lat i właśnie własnym sumptem wydali płytę!
Równo po roku wybrałem się na koncert zespołu do kameralnego klubu
Chwila w Warszawie. Dokładnie 132 osoby przyszły na koncert grupy, o
której od ubiegłego roku jest coraz głośniej (występy na Festiwalach w
Gniewkowie i Inowrocławiu, udział w telewizyjnym programie MUST BE THE
MUSIC). Zespół zaczął swój występ dokładnie tak, jak koncepcyjną płytę –
od utworu pt. „Dependent” – z pięknymi gitarowymi riffami i niesamowita
solówką w wykonaniu założyciela grupy – Adama Hajzera. Frontmen zespołu
– charyzmatyczny i bardzo charakterystyczny Jakub Krupski – okuty w
kaftan bezpieczeństwa, wyśpiewał czystym głosem rozterki młodego, trochę
schizofrenicznego człowieka zagubionego w meandrach współczesnego
świata. Nie zdziwiłem się wcale, gdy kolejno wybrzmiał subtelny utwór
pt. „Response” oraz niezwykle energetyczny i melodyjny (jeden moich
ulubionych z płyty) „Confused”. Tak więc zespół zachował kolejność
utworów z debiutanckiego krążka, co uczyniło występ spójnym i bardzo
czytelnym dla tych, którzy zetknęli się wcześniej z muzyką grupy, a tych
– sądząc po gromkich brawach kończących niemal każdy kawałek – było
wielu. Dla tych, co pierwszy raz go słyszeli, sporą niespodzianką był
udział w występie znakomitego akordeonisty, absolwenta szkoły muzycznej –
Janusza Kowalskiego. Jego instrument doskonale uzupełniał obu
gitarzystów i wcale nie odniosłem wrażenia, że komukolwiek przeszkadzał
w odbiorze subtelnej, momentami bardzo podniosłej muzyki zespołu.
Po zagraniu całego repertuaru płyty grupa wykonała cudowny progresywny
długas, z pięknym motywem gitarowym, ślicznymi wstawkami na keyboardzie,
na który przesiadł się w między czasie akordeonista. Po koncercie
dowiedziałem się, że utwór nie ma jeszcze tytułu, ale z pewnością
znajdzie się na kolejnej płycie grupy, którą zespół chciałaby wydawać w
przyszłym roku.
Oczywiście koncert nie zakończył się z chwila zejścia muzyków ze sceny.
Po gromkim aplauzie grupa brawurowo wykonała jeden ze swoich
najpopularniejszych kawałków, „Masquerade”. A pożniej były autografy,
zdjęcia z fanami, całusy od fanek i wiele, wiele słów gratulacji i
zachwytów. Młody zespół udowodnił, że nie tylko świetnie wypada w
studio, ale i na scenie czuje się dobrze, a rzemiosło muzyczne jego
członkowie już opanowali w sposób naprawdę znakomity.
Ja ucieszyłem się bardzo, że zabrałem na ten koncert dorastającą córkę,
która wcześniej słyszała kilka utworów zespołu, ale po wieczorze w
klubie Chwila będzie już zagorzałą fanką grupy – co mnie ogromnie
cieszy.
Andrzej „Gandalf” Baczyński