Ten jeden z ostatnich wrześniowych dni na długo zapadnie w mojej pamięci.
Od kilkunastu lat w naszym kraju odbywa się cykliczna impreza pod nader
wymownym hasłem – MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL PERKUSYJNY, w skrócie DRUM
FEST 2012. Niestety, w tym roku impreza ominęła O.K. Andaluzja w moim
rodzinnym mieście. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki (czas, miejsce,
kasa, skład) wybrałem się prawie po sąsiedzku do Gliwic, gdzie w
fantastycznym miejscu, nieopodal popularnej „polibudy” odbył się koncert
projektu STEAMROLLER, w skład którego wchodzą: Brian Tichy (perkusja),
Michael Devin (bass) i Doug Aldrich (gitara). Dla wielu osób nazwiska
niewiele mówiące, ale jak dodamy, że to większość aktualnego składu
WHITESNAKE, no to już jesteśmy w domu, no i sama postać D.Aldricha –
świetnego gitarzysty, współpracującego przez kilka lat m.in. z DIO.
Po drodze na koncert po głowie chodziło mi przede wszystkim pytanie – co zagrają.
No i zagrali…klasykę hard rocka i rocka lat `70 i `80…Od nieśmiertelnych
utworów LED ZEPPELIN – „Immigrant Song”, czy „Whole Lotta Love”, przez
„Smoke On The Water “ PURPLI, “Walking On The Moon” POLICE, świetnie
przyjęte i wyśpiewane z publiką „Cocaine” i „I shot the sheriff”, na
hiciorach WHITESNAKE skończywszy. Na mnie największe wrażenie zrobiły 2
utwory jakby z innej bajki – ale zagrane z rockowym zadziorem i przede
wszystkim zaśpiewane przez perkusistę, który przy tym bawił się niemniej
zacnie niż publika, chodziło o wykonanie „Billy Jean” M. Jacksona, a
przede wszystkim zagrane „Sabotage” z repertuaru BEASTIE BOYS z niemalże
metalowym zadziorem – mistrzostwo!
A wszystko przeplatane tzw. jam-session opartym na nieprzeciętnym
kunszcie muzyków. Znakomicie w roli wokalisty wypadł basista – Michael
Devin – barwy głosu pozazdrościł chyba Robertowi Plantowi – poważnie,
słuchając utworów ZEPPs w wykonaniu bohaterów wieczoru aż ciarki
przechodziły…
Wiadomo
– jak DRUM FEST to „Hero of the day”, czyli Brian Tichy – niby taki
niepozorny – a za sprzętem – zwierzę, a przy tym niezły konferansjer –
prawie kabareciarz, hehe. W pewnym momencie, w trakcie swoich
przysłowiowych „5 minut” (tutaj zdecydowanie więcej), kiedy zaczął grać
gołymi rękami na swoim potężnym zestawie perkusyjnym to …
uklękłem…Czegoś takiego w życiu jeszcze nie widziałem.
Impreza była bardzo, bardzo udana – grubo ponad 2 godziny
nieśmiertelnego rockowego spektaklu, przeplatanego sporą dawką humoru.
Całość odbioru powodowała, że delektowanie się sztuką muzyczną nabrało
wg mnie innego wymiaru niż dotychczas, warto tu wspomnieć o samym
miejscu – bardzo kameralna, nowocześnie wyposażona, klimatyzowana sala –
taki mini teatr i bardzo bliski, niemal intymny kontakt z artystami.
Jeszcze przemyślenie na koniec- słuchając i oglądając STEAMROLLER –
miało się wrażenie, że duch muzyki i magia LED ZEPPELIN unosi się non
stop – pod każdą postacią.
Tomasz Solarz