26 sierpnia w krakowskim klubie „Studio” miało miejsce (bez krzty przesady) muzyczne wydarzenie roku! Chociażby z tego powodu, że No-Man jest tworem rzadko koncertującym, a krakowski występ duetu był pierwszym, a na dodatek jednym, z zaledwie pięciu zaplanowanych w Europie (ostatnie 3 koncerty grupy, miały miejsce w 2008 roku). Słowo duet, straciło jednak nieco rację bytu. Na potrzeby trasy koncertowej, ów duet rozrósł się bowiem do siedmioosobowego składu.
Punktualnie o godz. 20-tej na scenę wyszli więc, dwaj główni bohaterowie: wokalista Tim Bowness oraz Steven Wilson (ograniczający się do roli gitarzysty). Muzycznie wspierali ich tego wieczoru: Michael Bearpark (druga gitara), Stephen Bennett (klawisze), Pete Morgan (gitara basowa), Andy Booker (perkusja) i Steve Bingham (elektryczne skrzypce).
Koncert rozpoczęli od tytułowej kompozycji z albumu „Together We’re Stranger”, oraz kolejnej, „All The Blue Changes”. Repertuar (trzeba przyznać), muzycy potraktowali bardzo obszernie i przekrojowo. Objął po kilka kompozycji, z praktycznie wszystkich studyjnych płyt zespołu (oprócz debiutanckiej „Loveblows & Lovercries” z 1993 roku). Znalazł się natomiast jeszcze starszy rodzynek („Days In The Trees” z 1992 roku), nie zabrakło również rzeczy nowych („Warm-up Man Vorever”).
Spoglądając na set-listę:
1. Together We’re Stranger (Together We’re Stranger – 2003)
2. All The Blue Changes (Together We’re Stranger – 2003)
3. Pretty Genius (Wild Opera – 1996)
4. My Revenge on Seattle (Wild Opera – 1996)
5. Carolina Skeletrons (Returning Jesus – 2001)
6. Warm-up Man Forever (New)
7. Only Rain (Returning Jesus – 2001)
8. Time Travel in Texas (Wild Opera – 1996)
9. Lighthouse (Returning Jesus – 2001)
10. Beaten by Love (Love And Ending -2012)
11. Close Your Eyes (Returning Jesus – 2001)
12. Wherever There Is Light (Schoolyard Ghosts – 2008)
13. Days in The Trees (Lovesighs – An Entertainment – 1992)
14. Mixtaped (Schoolyard Ghosts -2008)
Bisy:
15. Things Change (Flowermouth – 2004)
16. Back When You Were Beautiful (Together We’re Stranger -2003)
można przypuszczać, że każdy miłośnik No- Man-owych dźwięków, mógł poczuć się tego wieczoru usatysfakcjonowany.
Oszczędna gra świateł, z dominacją zieleni i żółci, odpowiednio podkreślały ciepły (głównie dzięki barwie głosu Bownessa) charakter muzyki. Bogate instrumentarium: aż dwie gitary, klawisze, sekcja rytmiczna, a zwłaszcza elektryczne skrzypce, aranżacyjnie bardzo ubogaciły niektóre kompozycje (w stosunku do ich wersji studyjnych). Steven Wilson tradycyjnie już, swoją sceniczną energię czerpał poprzez kontakt gołymi stopami ze sceną. Nie ma chyba wątpliwości, że muzyka No-Man byłaby niczym, bez niesamowitego, głębokiego wokalu Bownessa. Co prawda raczej nieśmiały Tim, nie przejawiał charakteru frontmana tak więc rolę tą przejął Steven Willson, który tego wieczoru okazał się wyjątkowo rozmowny. Opowiadał o swojej przeszłości, o Wrocławiu, który jako miasto zrobił na nim duże wrażenie…Tim Bowness potrafił jednak zażartować. Bardzo sympatyczny był pastisz death metalu, z króciutką próbką growlu w jego wykonaniu 🙂
Publiczność nie zawiodła. Wypełniła dosyć szczelnie krakowskie „Studio” i była kolejny już raz w tym miejscu, bardzo entuzjastyczna. W pewnym momencie na scenie wylądowała nawet polska flaga z logiem zespołu. Ciepłego przyjęcia spodziewał się z pewnością Steven Willson (występował u nas przecież wielokrotnie, z podobnym efektem). Tak gorącego przyjęcia nie spodziewali się chyba jednak pozostali członkowie zespołu, co było autentycznie wymalowane na ich twarzach.
W przesłodkiej beczułce miodu znalazła się jednak odrobina dziegciu. Oniryczna, pełna maestrii muzyka No-Man, aby w pełni docenić jej niepowtarzalny charakter wymaga dużej dozy skupienia. W uzyskaniu stanu głębszej kontemplacji (niestety) skrupulatnie utrudniało (chyba nie tylko mnie), dwóch ubranych na czarno (niczym matrix-owi agenci), upierdliwych (niczym muchy w zamkniętym pomieszczeniu), nadgorliwych ochroniarzy, którzy aż do przesady potraktowali swoje zawodowe obowiązki, lustrując publikę, jak zgraję przestępców.
O „agentach”, pewnie jednak szybko zapomnimy, a pamięć tego niezwykłego koncertu, pozostanie z nami chyba dopóty, dopóki nie dopadnie nas choroba Alzheimera.
tekst: Marek Toma
foto: Natalia Kubacka