Czterdziestolecie wydania świetnego albumu Thick As A Brick, Ian Anderson postanowił uczcić podwójnie. Najpierw do rąk fanów trafiła płyta TAAB 2, nawiązująca do legendarnego wydawnictwa sprzed lat, później dowiedzieliśmy się, że muzyk zamierza podczas koncertów odegrać obie części Thick As A Brick w całości. Dopełnieniem dobrych wiadomości dla polskich fanów Jethro Tull, była zapowiedź jedynego występu Iana Andersona w naszym kraju, który miał się odbyć w Zabrzu.
Zaplanowanie przedstawianie rozpoczęło się niemal punktualnie. Celowo używam słowa przedstawienie bowiem Anderson na scenie to nie tylko muzyk odtwarzający wiernie swoje kompozycje ale także scenarzysta, reżyser i aktor, który różnymi środkami wzmacnia przekaz swoich utworów, jednocześnie dając pokaz niezwykłego poczucia humoru jakim od lat wprawia swoich fanów w dobry nastrój.
Kiedy pogasły światła na widowni nagle pojawiło się na scenie kilku facetów tak samo ubranych w beżowe płaszcze oraz w identycznych czapkach i zaczęli… odkurzać sprzęt, przy czym jeden z nich podczas zmiatania kurzu z odsłuchu umieszczonego najbliżej pierwszego rzędu znalazł biustonosz i prezerwatywę po czym „gniewnie” pogroził palcem tym, którzy zajęli miejsca najbliżej estrady.
Jegomościami od brudnej roboty okazali się muzycy i techniczni i już wkrótce serwis sprzątający przemienił się w rockowy band. Zanim wydobyli pierwsze dźwięki ze swoich instrumentów, na telebimie umieszczonym za ich plecami odtworzony został krótki film, w nim Gerald Bostock udaje się do psychiatry niejakiego Maximiliana Squada, w tej roli wystąpił sam lider Tull, który w finalnej scenie zadaje Geraldowi pytanie: „opowiedz jak to się wszystko zaczęło” i Dom Muzyki i Tańca wypełnił się muzyką, znaną miłośnikom klasycznego progresywnego grania od ponad czterdziestu lat. Ian Anderson zawsze był za mikrofonem postacią pierwszoplanową, ale tym razem pojawił się również dubler, albo raczej jego sceniczne alter ego. Ubrany jak minstrel, młody wokalista był lustrzanym odbiciem estradowego wizerunku frontmana Jethro Tull sprzed lat. Podczas tego występu dzielili pomiędzy siebie wykonanie poszczególnych partii wokalnych. Zespół wiernie odtworzył legendarną suitę a na wspomnianym telebimie co chwila wyświetlane były filmowe ilustracje poszczególnych części utworu.
Powyższy opis dotyczy także drugiej części koncertu, kiedy po krótkiej przerwie grupa zaprezentowała najnowsze wydawnictwo TAAB2 również w całości. Gdy wybrzmiał ostatni utwór z tej płyty – „ What-ifs, Maybes And Might-have-beens” nie było mowy aby zespól już definitywnie opuścił scenę. Nie dali się długo namawiać gorącymi owacjami, po chwili powrócili wraz z wielkim swoim przebojem „Locomotive Breath” . Publiczność dotąd grzecznie i elegancko siedząc w zarezerwowanych fotelach, tym razem widocznie nie mogąc już wstrzymać nagromadzonych przez cały wieczór emocji ruszyła pod scenę by końcu w niekontrolowanej zabawie spełnić brakujący element rockowego koncertu.
Mijają lata, a Ian Anderson wydaje się nie tracić werwy i dobrej kondycji twórczej i fizycznej. Może nie ma dawnej potęgi w głosie, lecz kreatywności wciąż mu nie brakuje. Mógłby być już statecznym obywatelem, takim jak na przykład Pułkownik Kudłacz oprowadzający widzów po swojej posiadłości w St. Cleave, w którego postać wcielił się w jednym z wyświetlanych filmów. Mógłby ale nie jest i chwała mu za to.
Witold Żogała