2012.08.03-05 – OFF FESTIVAL

Siódma edycja Off Festivalu już za nami. W ciągu trzech dni, wystąpiło kilkudziesięciu wykonawców z całego świata. Wokół czterech scen zgromadziło się tysiące fanów niezależnego grania z całej Polski, a także spora grupa obcokrajowców , których sława imprezy zainspirowała do dalekiej podróży na Śląsk. Ogromny sukces, tak krótko można by podsumować przebieg i organizację festiwalu. Jednak dzisiaj postaramy się dokonać dokładniejszej analizy tego, co wydarzyło się w katowickiej Dolinie Trzech Stawów.


Tłumy ludzi z plecakami, namiotami, karimatami wokół lotniska w Katowickiej Dolinie Trzech Stawów, zwiastowały , w piątkowe wczesne popołudnie, że dziać się będzie tutaj coś wyjątkowego. Twarze niektórych zdradzały zmęczenie długą podróżą i jedni zaznawali cienia w pobliskim lasku, regenerując siły, inny musieli stać w kilkudziesięciometrowej kolejce by dostać miejscówkę na zaaranżowanym na ten czas polu namiotowym przy miejscowym lotnisku. Dochodziła 15.00 i do pierwszego koncertu rozpoczynającego siódmą edycję Off Festivalu pozostało niewiele czasu. Jeszcze tylko krótka kontrola w celach bezpieczeństwa przy głównej bramie i scena na której wystąpić miał tego dnia pierwszy zespół The Band Of Endless Noise już w zasięgu wzroku. Fan niezależnej muzyki był zmuszony w tych dniach wybierać, bowiem na terenie festiwalu postawiono cztery sceny i czasami występy poszczególnych wykonawców rozpoczynały się o tej samej godzinie. Tak było w przypadku koncertu otwierającego, wraz z The Band of Enldess Noise na konkurencyjnych deskach miał miejsce występ duetu Paula i Karol. Wybrałem „pasmo niekończącego się hałasu”, choć nazwa zespołu nie jest adekwatna do muzyki z którą zespół zawitał do Katowic. Natchnione dźwięki transowym rytmem zawisły nad niewielką grupką publiczności. Taki już los festiwalowych „otwieraczy”.

W ciągu trzech dni wystąpić miało i wystąpiło kilkudziesięciu wykonawców z całego świata i nie sposób było obejrzeć wszystkie występy, tym bardziej że festiwal zaczynał estradową działalność wczesnym popołudniem a kończył wczesnym rankiem. Można rzec, że był to muzyczny jarmark, prawdziwe targowisko dźwięków. W pierwszym dniu wielkie nadzieje wiązałem z zespołem Kurt Vile And The Vilolators, którego ostatnia płyta „Smoke Ring For My Halo” została nieźle oceniona w Stanach z resztą całkiem słusznie. Amerykanin czerpiący sporo z tradycji hippisowskiej, w swej twórczości często porusza się śladami Boba Dylana. Swoim występem nie porwał niestety publiczności, zabrakło scenicznego doświadczenia. Kurt z zespołem odegrał zaplanowany na ten dzień zestaw utworów i tyle. Wydawał się być mocno onieśmielony i nie próbował nawet nawiązać kontaktu z publiką. Natomiast Kasia Nosowska to już sprawdzona , silna marka rodzimej estrady, i jej występ przyniósł spodziewane emocje. Mocno nostalgiczna muzyka Kasi z jej płyt solowych pęknie rozbrzmiewała w Dolinie Trzech Stawów spowitej już o tej porze mrokiem. Wspomniana nostalgia udzieliła się także aurze i już na samym początku koncertu spadł deszcz, za co Kasia z całą swoją skromnością przeprosiła zgromadzonych fanów. „ Leje mi się żółć z zazdrości, że w tu zostajecie, a my musimy jechać dalej” powiedziała w pewnym momencie Nosowska. Fakt, można było zazdrościć, tym bardziej że tego wieczoru wystąpił także Mazzy Star, kolejny zespół rozsiewający zadumane dźwięki. Szesnaście lat temu obdarzyli słuchaczy ostatnimi premierowymi nagraniami, ale najbardziej wszystkim zapadła w pamięć nastrojowa ballada „Fade Into You” i nie mogło jej zabraknąć podczas koncertu na Off Festivalu. Jeżeli ktoś się nazywa Hope (Nadzieja), musi być kimś wyjątkowym i Sandoval potwierdziła to na scenie. Czarująca. Cały występ był dodatkowo wsparty wizualizacjami , może nie potrzebnie? Muzyka broni się sama. Podsumowując pierwszy dzień, należy także wspomnieć o koncertach grup Profesjonalizm, Converge oraz Charlesa Bradleya and His Extraordinaries. Pierwszy z nich adekwatnie do swojej nazwy dał perfekcyjny show jazzowego wymiatania. Warszawski sekstet pod przywództwem znakomitego pianisty Marcina Maseckiego zagrał niezwykle żywiołowo, co mogło się podobać nawet tym, którym w powszednie dni z jazzem nie po drodze. Kolejny przykład że Off Festiwal to czas i miejsce, gdzie propaguje się muzykę z różnych biegunów to „Czarny namiot” oznaczony logiem Miasta Ogrodów. Składając tam wizytę można było w spokoju, przybierając wygodną pozycję, ze słuchawkami na uszach wysłuchać utworów Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego, Bolesława Szabelskiego, Eugeniusza Knapika. Prawdziwy azyl od „alternatywnego hałasu” . Wracając do wyróżnionych koncertów, Converge zagrali mocno niepokorną muzykę, hałaśliwą z hard corową żywiołowością zdała się krzyczeć : „żadnych kompromisów!” . Natomiast Charles Bradley dał widowiskowy pokaz tego, w jaki sposób soul może porwać do zabawy nawet największych sztywniaków.

Początek drugiego dnia należał do polskich weteranów sceny rockowej. W namiocie gdzie umiejscowiona była scena „Trójki” pojawili się niepokorni Cool Kids Of Death i pod brezentem się zagotowało. Do niezwykle ekspresyjnie śpiewającego Krzysztofa Ostrowskiego , szybko dołączyli zgromadzeni licznie fani. Mankamentem koncertu był źle nagłośniony mikrofon wokalisty ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, bowiem spora grupa najaktywniejszych wspierała frontmana razem z nim wykrzykując teksty piosenek. Mały zgrzyt pojawił się na samym końcu występu, kiedy rozochoceni przyjęciem członkowie zespołu, pomimo faktu iż minął ich czas występu, chcieli grać dalej. Ostatecznie organizatorzy nie dopuścili do bisu. Konsekwencja z jaką pilnowano czasu poszczególnych koncertów jest jednak godna podziwu, ponieważ dzięki temu każdy kolejny występ rozpoczynał się punktualnie, co do minuty. Gdyby pozwolono na ponadnormatywne grane, to zapewne do tej „szwajcarskiej” dokładności wkradłby się bałagan. Bez pośpiechu można było spokojnie przejść pod Sceną Leśną i obejrzeć unikalne, tylko na czas festiwalu zjednoczenie dwóch obiecujących grup metalowych: Tides From Nebula & Blindead. Rozpoczęło się od wspólnego intro zsynchronizowanej gry perkusistów, jak niegdyś mieli to swoim zwyczaju robić na scenie Phil Collins i Billy Cobham. Jednak czas i muzyka kompletnie inna. Niebawem na scenę wyszły dwa pełne składy obu grup i przyłożyli dźwiękiem. Bardzo dobry koncert, szkoda tylko nie odbył się po zapadnięciu zmroku. Klimatyczna muzyka „połączonych sił” zyskałaby na swojej intensywności. Z drugiej jednak strony taki postulat można by wysunąć w imieniu wielu kapel grających podczas tych trzech dni.

Godzinę później na tej samej scenie zameldował się zespół objawienie, bezapelacyjne odkrycie tegorocznego Off Festivalu, mianowicie grupa Other Lives. Amerykanie z Oklahomy łączą folk z alternatywnymi dźwiękami, w ich propozycji owa kombinacja brzmi niezwykle wiarygodnie. Muzyka rozpływała się w powietrzu, kolejne utwory unosiły się nad słuchaczami tworząc aurę wyjątkowości. Zapewne efekt ten jest między innymi skutkiem zastosowania przebogatego arsenału instrumentów pianina, gitar, wiolonczeli, trąbek, klarnetu, skrzypiec i różnych zestawów perkusji. I zespół wespół czaruje nutami.

Baroness szybko sprowadzili mnie na ziemię dawką soczystego thrash metalu. Każdego znającego ich ostatni album „Yellow & Green” zaskoczyli zadziornością,, ostrością czego brak na wygładzonej płycie. Spokojnie mogliby uzupełniać koncerty legendarnej „Big Four”. Ponownie festiwal na artystyczne wyżyny wzniósł Thurstone Moore, gitarzysta kultowej formacji Sonic Youth, również zabrzmiał potężniej niż na ostatnim solowym wydawnictwie „Demolished Thoughts”. Na marginesie, dzień później zagrała skłócona z nim Kim Gordon, niegdyś towarzyszka z zespołu Sonc Youth, dając mocno awangardowy pokaz na scenie eksperymentalnej. Ponoć zapis w kontrakcie Thurstona brzmiał, iż nie mogą wystąpić na Off Festivalu tego samego dnia.

Koncert Iggy Popa and The Stooges nie był ostatnim tej nocy, ale z pewnością punktem kulminacyjnym. Od chwili kiedy na w pół rozebrany Iggy stanął na deskach sceny rozpoczął się rock’n’rollowy cyrk, w którym legendarny wokalista grał pierwszoplanowe role zarówno bestii jak i klowna. Momentami na telebimach można było zobaczyć sześćdziesięcio pięcio-letniego, starszego pana. Ponadto w wykonywaniu charakterystycznej choreografii wyraźnie przeszkadzał mu problem z biodrem. Ale nic z tego nie umniejszyło jego charyzmy. Swoją ekspresją porywał licznie zgromadzony tłum. Wszystkich zaskoczył pomysłem by na scenie w niekontrolowanym „tańcu” wsparło go kilku uradowanych fanów. Nie zabrakło największych przebojów weteranów rocka: „I Wanna Be Your Dog”, „No Fun” czy utworu „Passenger” , które wszyscy wspólnie odśpiewali. Niezapomniane przeżycia.
Ostatni dzień plenerowego rozkładu jazdy Off Festivalu wiązał się z nadziejami doznania kolejnych niezatartych wrażeń podczas występów Battles i Swans. Zanim do tego doszło wypadało zobaczyć Szkotów z The Twilight Sad grających przyjemnie ponure dźwięki. Wrażenia zaburzyły problemy z nagłośnieniem, które w równym stopniu denerwowały samych muzyków i w efekcie skończyli grać przed czasem. Battles nie zawiedli. Swoją muzyką jakby odmierzoną od linijki zagrali z równą precyzją. Na płytach zespołu śpiewa gościnnie kilku wokalistów, w Katowicach także się pojawili ,tyle że na telebimach za plecami muzyków. Perfekcja występu tuszowała „oszustwo”. Uczestnictwo w muzycznym pokazie Swans to przeżycie prawie religijne. Zespół niosła ich własna muzyka wprawiając w stan hipnozy także tych, którzy przyszli obejrzeć szaleńcze przedstawienie Michaela Giry i spółki. Miało być ekstremalnie głośno i było.

Siódmą edycję Off Festivalu organizatorzy mogą zaliczyć na konto swoich sukcesów. Dopracowany do najmniejszych szczegółów, zrealizowany z godnym podziwu profesjonalizmem może być powodem szczególnej dumy. Takie też uczucia towarzyszyły wypowiedziom Artura Rojka , pomysłodawcy i dyrektora imprezy oraz Prezydenta Katowic Piotra Uszoka na przed festiwalowej konferencji prasowej. Teraz pozostaje już tylko wyczekiwać na kolejnego, ósmego święta alternatywnego grania, które miejmy nadzieję obchodzić będziemy już za rok!

Witold Żogała

Dodaj komentarz